udało mi się spisać to i owo - na pewno sporo zapomniałem, ale mam nadzieję, że wybaczycie
Wyjazd do Białki Tatrzańskiej zaplanowaliśmy na piątkowe popołudnie - tak, żeby w sobotę od rana być na miejscu i w razie potrzeby wskazać drogę błądzącym Banitom
Niemal w ostatniej chwili do Mnie i Sylwii dołączył Tls (dogadaliśmy się w sumie dzień wcześniej). Motocykle zostały zatankowane, ciśnienie w kołach sprawdzone i zaparkowane przed domem grzecznie czekały na wyjazd, kiedy około 14 zaczęło padać....
Deszcz nieco wystraszył Tls-a, który już chciał zmienić środek transportu, ale po szybkiej wymianie sms-ów, zdecydował się jednak przyjechać motocyklem (teraz pewnie żałuje).
Spotkaliśmy się u nas około 16:30, sprawdziliśmy jeszcze ciśnienie w kołach motocykla Tlsa, dokończyliśmy pakowanie i kilkanaście minut po 17 wyruszyliśmy na trasę.
W okolicach Radomia złapał nas lekki deszczyk, ale udawaliśmy, że nie pada i jechaliśmy dalej. Zaplanowaliśmy postoje co około 100km, i po mniej niż godzinie jazdy zatrzymaliśmy się tuż za Radomiem. Dotankowaliśy motocykle do pełna i po krótkim postoju ruszyliśmy dalej. Deszcz pojawił się jeszcze raz w Skarżysku Kamienna - był dość intensywny ale na bardzo krótkim odcinku. Niebawem zaliczyliśmy postój za obwodnicą Kielecką i w zapadającym zmroku zbliżaliśmy się do Krakowa.
Kolejny postój był zaplanowany już na wylocie z Krakowa, niestety musieliśmy nasze plany nieco zmodyfikować. Zaraz po wjechaniu do Krakowa, Tls który zabezpieczał tyły zniknął...
Przejechaliśmy jeszcze przez światła i zatrzymaliśmy się. Szybko zawróciłem aby poszukać zguby, zanim go znalazłem wiedziałem już co się stało - zadzwonił Maks z informacją, że Suzuki Umka zrzuciło kufer.....
Piotra znalazłem chwilę później - pilnował kuferka który wybrał wolność. Tls zabezpieczał zgubę i próbował się ze mną kontaktować telefonicznie. Kufer niestety całkowicie stracił podłogę - na szczęście miał w środku wklejoną wykładzinę - która spełniła rolę drugiego dna i nic z kuferka nie wypadło. Niestety zupełnie nie mieliśmy jak przyczepić kufra do motocykla. Po chwili na piechotę doszła do nas Sylwia i zabrała kufer w rękach - do oddalonego o skrzyżowanie Suzuki i Maksa.
Odczepiłem od mojego motocykla jeden z pasów mocujących wałek i bardzo prowizorycznie przyczepiliśmy kufer do Suzuki - postanowiliśmy zatrzymać się na pierwszej napotkanej stacji, żeby kupić cokolwiek do przytroczenia kufra. Na najbliższej stacji znaleźliśmy tylko 1szt. ekspandera gumowego - więcej nie było... Na szczęście trafiliśmy na życzliwego pracownika stacji, który naprawdę chciał nam pomóc i dość długo szukał sznurka lub drutu - czegokolwiek czym moglibyśmy przyczepić kufer. Gdy już traciliśmy nadzieję, przyniósł nam rolkę taśmy klejącej do pakowania - byliśmy uratowani
Po chwili kufer był przymocowany do Suzuki z powrotem. Oddaliśmy resztę taśmy, podziękowaliśmy grzecznie za pomoc i ruszyliśmy dalej - na wylocie z Krakowa zatrzymaliśmy się na kolejnej stacji na tankowanie i jedzenie - przy okazji kupiliśmy też na siatkę do mocowania bagażu, ale taśma trzymała kufer na tyle mocno, że siatka na razie została schowana na zapas.
Ostatnie 100km, po Zakopiance śmigaliśmy w całkowitych ciemnościach, na szczęście ruch był już niewielki i dość sprawnie dotarliśmy na miejsce. Pierwszą noc spędziliśmy w położonych około 10km od Białki Tatrzańskiej, Brzegach - tam nasz przyjazd o 23:20 nikomu nie przeszkadzał
Pogadaliśmy trochę (tak jakoś do 2) i poszliśmy spać.
Następnego ranka kilka minut po 8, zadzwonił Dittos, meldując przybycie swojej ekipy. Ustaliliśmy, że na razie Dittos przyjedzie do nas, a potem wspólnie przyjedziemy do Białki. Gdy wyjeżdżałem przechwycić Dittosa zadzwonił markm z meldunkiem, niestety złapał go ulewny deszcz tuż po wyjeździe z Biłgoraja - postanowił dalszą drogę przebyć na 4 kołach, ale za to zabrał ze sobą rodzinę
Meldunek z trasy nadesłał również Bandziorek, także wiedzieliśmy, że razem z Żabą podąża na nasze spotkanie. Tymczasm przechwyciłem Dittosa, zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy się i dojechaliśmy do Białki
U Jędrusia już czekała na nas Virażka z ekipą (dotarli około 30 minut po Dittosie). Po chwili rozmowy z Jędrusiem rozlokowaliśmy się w pokojach i wraz Jędrusiem powiesiłem nasz Bamowski baner. Ustawiłem też motocykl bliżej drogi, tak żeby był dobrze widoczny dla nowo przybyłych.
Bandziorek przysłał smsa, że opuszczają już Kraków i po niedługim czasie był już na miejscu. Motocykl oczywiście lśnił czystością i nikt nie uwierzył, że po drodze padało i że nie było postoju 150m od celu na szybkie wypucowanie maszyny
.
Ponieważ zebrała się nas już spora grupa, Bandziorek, Tls oraz ekipa Dittosa pojechali zwiedzać baseny termalne w Bukowinie Tatrzańskiej (o ile mi wiadomo Tls z Bandziorkiem ustanowili światowy rekord szybkości zjazdu "wartką rułą")
Od tej chwili kolejni Banici zjawiali się dosłownie co chwilę. Przybyła ekipa Łódzka w składzie: eNgine + Kamila, Jon45 + Ania, Scyzer + Scyzerka, oraz podróżujący bez plecaczka ScOti. Podzieli się z nami informacją, że w Rabce widzieli Leona, który zjechał tam z trasy na popas. Faktycznie nie minęło pół godziny jak Leon dojechał na miejsce, a kilka minut po nim do Białki zawitali: Nocek (na swojej nowej, błyszczącej maszynie), Jachu i Ili.
Przybył również zapowiadający się wcześniej markm wraz z rodziną. W tym momencie zapowiadani na sobotę banici byli już niemal w komplecie - czekaliśmy tylko na naszego długodystansowca Zandera. Zander nie kazał na siebie długo czekać i zanim zdążyłem do niego zadzwonić już był na miejscu - jak zawsze uśmiechnięty i zadowolony. Jak się okazało, już tradycyjnie Zander sporą część trasy pokonał w deszczu, spotkała go też drobna (na szczęście) awaria - w postaci pękniętej szpilki wydechu (drobna o tyle, że dało się jechać)
Umek bez większych problemów rozlokowała przybyłych w pokojach, odbyło się to na tyle sprawnie, że Zander dostał pokój na wyłączność - co było pierwszą częścią nagrody za największy przebieg
Dotarli do nas również Rafters, Krycha i najmłodszy Banita Danielson. Jak się okazało Raftersy bardzo dobrze znają okolicę i zaproponowali na kolejny dzień bardzo ciekawy plan wycieczki - który został jednogłośnie przyjęty
Pogoda dawała szansę na wieczorną imprezę na świeżym powietrzu, jednak przelotne deszcze przesądziły sprawę i impreza została przeniesiona do stołówki, Jędruś z żoną przygotowali obiecanego pieczonego baranka i zaczęliśmy biesiadę. W czasie imprezy każdy z Banitów otrzymał okolicznościową nakleję zlotową, kubeczek z naszym logo i okolicznościowym napisem, oraz naklejkę "motocykle są wszędzie" - również wzbogaconą o nasze logo.
Dodatkowo każdy otrzymał karteczkę umożliwiającą udział w konkursach - wybieraliśmy najładniejszy, najczystszy i najbardziej zmodyfikowany motocykl.
Góralski charakter imprezy, poza poczęstunkiem, podkreślał sposób spożycia napojów wyskokowych - piliśmy bowiem na sposób góralski, mając do dyspozycji tylko jeden kieliszek
(faktycznie były dwa kieliszki, ale jeden koniec stołu chyba zjadł swój kieliszek, bo nigdy nie go nie widziałem)
Gdy jedzenie zniknęło ze stołów, grzecznie posprzątaliśmy po sobie stołówkę i impreza przeniosła się do sali kominkowej, gdzie już od pewnego czasu trwały rozgrywki bilardowe i rozmowy. Do pokojów ostatni biesiadnicy rozeszli się dopiero po 2 w nocy
Niedzielny poranek dawał szansę na ładną pogodę. Śniadanie mieliśmy umówione na 9, ale zgłodnieli Banici zaglądali na stołówkę jeszcze wcześniej. Również w porze śniadania dotarli do nas Luk@ z Marzenką, oraz El0him i Mada (tak dokładnie to Luk@ przybył motocyklem a reszta ekipy samochodem). Skontaktował się również Igor - C64Club, zapowiadając swoje przybycie
Po śniadaniu Luk@ i Sc0ti przebadali Banitów alkomatem i nikt kto w wydychanym powietrzu miał podwyższony poziom "dobrego humoru" nie wsiadł na motocykl. Około 10 podjechali nasi przewodnicy (Rafters i Krycha) i po chwili wyruszyliśmy na trasę.
Pierwszym punktem wycieczki miał być wjazd na górę Litwinkę - na tym etapie pozwolono mi przewodzić grupie (Rafters i Krysia akurat tego miejsca nie znali), góra ta jest dość charakterystycznym punktem, bo stoi na niej identyczny krzyż jak na Giewnoncie. Wjazd jest dość strony, ale droga jest utwardzona i wjechaliśmy na sam szczyt, gdzie przez dobrą chwilę robiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Przed zjazdem pożegnaliśmy się z dzielną ekipą ze Śląska (Nocek, Jachu i Ili) i pod przewodnictwem Raftersa wyruszyliśmy do Niedzicy.
Dotarliśmy tam dość szybko i próbowaliśmy zaparkować pod samym zamkiem - niestety parking był cały zastawiony, więc zjechaliśmy kilkaset metrów w dół i zaparkowaliśmy na parkingu przy zaporze Czorsztyńskiej (zagadka - czy był jakiś zlot Banitów na którym nie było żadnej zapory?).
Gdy tylko wjechaliśmy na parking otoczyła nas grupa motocyklistów, która zjechała na miejsce przed nami.
Oczywiście podziwiali nasze motocykle a zawłaszcza czystość motocykla Bandziorka
Gdy wspinaliśmy się na zaporę, niestety zaczęło padać... Na koronie zapory kropiło już całkiem nieźle więc schroniliśmy się pod parasolami przy barku. Z miejsca gdzie się schowaliśmy całkiem dobrze było widać zamek w Niedzicy i wielu z nas stwierdziło, że zamek już jest zwiedzony
Na szczęście kilka osób jednak zdecydowało się wejść na zamek. W tym czasie drobny deszcz przestał padać, przejaśniło się i zaczął padać ciut większy deszcz
Plan wycieczki niestety musiał być od razu zmodyfikowany - bowiem piesza wycieczka po wąwozie Homole w takich warunkach była raczej niewskazana. Postanowiliśmy poczekać jeszcze 30 minut i gdyby deszcz nie ustawał mieliśmy pojechać do najważniejszego punktu wycieczki - czyli restauracji "Pod Smrekami". Deszcz nie dawał za wygraną więc wyruszyliśmy w drogę do Czorsztyna - gdzie znajdowała się restauracja.
Raftersom należą się za ten punkt wycieczki ogromne brawa, pod restauracją było wystarczająco miejsc do zaparkowania, w środku nie było najmniejszego problemu z miejscem (zmieściłaby się o wiele większa grupa), obsłużono nas naprawdę szybko a w portfelach nie ubyło za wiele - nie mówiąc już o tym, że był kompot
.
Jak sobie podjedliśmy nawet pogoda nieco się poprawiła
Niestety Dittos wraz Agą i Czarkiem musieli się od nas odłączyć i wyruszyć w drogę powrotną do domu - przez co dalszą część wycieczki odbyliśmy z eskortą tylko jednego wozu technicznego. Deszcz prawie całkiem zanikł, więc w drodze do domu Rafters zaprowadził nas do organów wietrznych i skansenu zalewu Czorsztyńskiego, zobaczyliśmy również tor "saneczkowy", ale zjazdy odłożyliśmy na kolejną wycieczkę
.
W czasie zwiedzania skansenu zadzwoniła Sylwia z informacjami z Białki - C64Club kompletnie przemoczony dotarł do Białki
Został nakarmiony i "powieszony" do wyschnięcia (oczywiście nie sam Igor, tylko przemoczone rzeczy).
Rafters doprowadził naszą grupę na stację benzynową gdzie mogliśmy dotankować motocykle i podzieliliśmy się - Rafters z Krychą pojechali do siebie, a ja znów objąłem przewodnictwo grupy i wróciliśmy przez Nowy Targ do Białki.
Na miejscu największą atrakcją okazał się sprzęt na, którym przybył do nas C64Club
Kultowy Romet Ogar 200
Gdy tylko Igor pokazał swój sprzęt, Bandziorek dosiadł go i zrobił oblot po okolicy, używając zamiast kasku kapelusza góralskiego
Żeby tradycji stało się zadość, Bandziorek zajął się naprawą motocykli - tym razem na warsztat trafił motocykl Zandera. Bandziorek nie bez kłopotów wymienił urwaną podczas przyjazdu na zlot szpilkę wydechu. Robota zdawała się łatwa, niestety zdarzyły się pewne komplikacje, ale na szczęście mieliśmy do dyspozycji cały warsztat Jędrusia - za co serdecznie dziękujemy - i efekt końcowy był bardzo zadowalający.
Wieczorem spotkaliśmy się w sali kominkowej, gdzie mogliśmy upiec sobie kiełbaski przy kominku. Poza grą w bilard i piłkarzyki, zrobiliśmy rozstrzygnięcie konkursu motocyklowego (z rozdanymi dzień wcześniej karteczkami).
Wyniki wyglądały następująco:
Najładniejszy motocykl:
1 miejsce - Honda Transalp - motocykl Nocka - 4 głosy2 miejsce - Suzuki GSX-F 600 - motocykl Luk@ - 3 głosy
3 miejsce - Romet Ogar 200 - motocykl C64club - 2 głosy
3 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - motocykl Bandziorka - 2 głosy
3 miejsce - Romet R250 - motocykl Scyzera - 2 głosy
3 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - Mój (verdgara) motocykl - 2 głosy
3 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - motocykl Tlsa - 2 głosy
4 miejsce - Yamaha XV 1600 ROAD STAR - motocykl Iliego - 1 głos
4 miejsce - Suzuki GS500 - motocykl Umka - 1 głos
4 miesjce - Kawassaki VN500 - motocykl Jona45 - 1 głos
Najczystszy motocykl:
1 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - motocykl Bandziorka - 11 głosów2 miejsce - Suzuki GSX-F 600 - motocykl Luk@ - 3 głosy
2 mijesce - Zipp Raven - motocykl eNgina - 3 głosy
3 miejsce - Yamaha XV 1600 ROAD STAR - motocykl Iliego - 1 głos
4 miejsce - Kawassaki VN500 - motocykl Jona45 - 1 głos
4 miejsce - Honda CBX-F 750 - motocykl Leona - 1 głos
4 miejsce - Romet Ogar 200 - motocykl C64club - 1 głos
Najbardziej zmodyfikowany motocykl:
1 miejsce - Romet Ogar 200 - motocykl C64club - 6 głosów2 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - motocykl Bandziorka - 4 głosy
3 miejsce - Hyosung Aquila GV 650 - Mój (verdgara) motocykl - 3 głosy
3 miejsce - Suzuki GSX-F 600 - motocykl Luk@ - 3 głosy
3 miesjce - Kawassaki VN500 - motocykl Jona45 - 3 głosy
4 miejsce - Keeway Criuser - motocykl Raftersa - 2 głosy
4 miejsce - Suzuki GS500 - motocykl Umka - 2 głosy
5 miejsce - Honda Transalp - motocykl Nocka - 1 głos
Wśród głosujących została również wylosowana nagroda dla największego szczęściarza, nagrodę tą zgarnął Rafters - rolę maszyny losującej pełniła Krysia i robiła to naprawdę profesjonalnie, mieszając dokładnie wszystkie kartki w słoju.
Rozdaliśmy również nagrody za największy przebieg w drodze na zlot - nagrodę zgarnął zasłużenie Zander, oraz nagrodę za przybycie motocyklem o najmniejszej pojemności - nagrodę zgarnął oczywiście C64club
Nieskromnie zauważę, że sumarycznie najwięcej głosów zdobyły motocykle Hyosung Aquila GV650
Co mnie - z wiadomych względów - ogromnie cieszy
Tak jak poprzedniego wieczoru sporo graliśmy (pukaliśmy
) w Bilard i dłuuuugo siedzieliśmy w sali kominkowej
Kolejnego dnia zaplanowaliśmy wycieczkę w Tatry - pogoda tym razem była łaskawsza - było sporo słońca i nie padało, choć temperatura nie była za wysoka. Po śniadaniu i sprawdzeniu alkomatem (tak jak poprzedniego dnia, na motocykle wsiedli tylko absolutnie pozbawieni promili w wydychanym powietrzu) wyruszyliśmy w trasę.
Przed wyjazdem pożegnaliśmy się jeszcze z Igorem C64club, który kończył suszyć buty i powoli zbierał się do drogi powrotnej.
Ponieważ całkiem dobrze znam okolicę, poprowadziłem naszą grupę. Przejechaliśmy przez Białkę Tatrzańską i Bukowinę Tatrzańską, w drodze na Łysą Polanę, zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym tuż za zjazdem do Brzegów. Miejsce to jest położone na wysokości około 1000 m.n.p.m. widok jest więc naprawdę wspaniały a jak mawiają górale - byłby jeszcze lepszy gdyby góry nie zasłaniały:).
Po wykonaniu pamiątkowych fotek, ruszyliśmy dalej - niestety droga, którą się poruszaliśmy prowadzi również do Morskiego Oka - najbardziej obleganego miejsca w Tatrach - przez to dosyć szybko okazało się, że droga jest zablokowana przez sznur samochodów. Podobną sytuację już przećwiczyliśmy pod Grunwaldem, więc i tym razem polecieliśmy lewą stroną aż do zjazdu na parking za Wierchem Poroniec.
Niestety w tym momencie straciliśmy nasz wóz techniczny - dla samochodu warunki były wybitnie niesprzyjające - nawet z zaparkowaniem motocykli musieliśmy się nieco nagimnastykować. Nawiązaliśmy jednak z Virażką kontakt telefoniczny i umówiliśmy się, że jeśli nie znajdą miejsca do zaparkowania pojadą dalej - na Słowację i spróbujemy się spotkać później.
Tymczasem wyruszyliśmy na pieszą wycieczkę na Rusinową Polanę - jest to niespełna godzinny spacer w dość łagodnym terenie, natomiast widoki po drodze i na miejscu są naprawdę wspaniałe - w większości widać Tatry Słowackie, ale i tak nam się podobało
Miejsce to jest naprawdę dość dobrze znane, raz z racji widoków, a dwa, że było jednym z ulubionych miejsc wędrówek papieża Jana Pawła II - upamiętnia to tablica pamiątkowa (idę o zakład, że nikt jej nie odnalazł)
Mam nadzieję, że spotkamy się tam ponownie - wtedy wskażę miejsce gdzie jest ta tablica i chętnym opowiem o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce na długo przed pontyfikatem.
Na Rusinowej Polanie jest Bacówka - uraczyliśmy się więc świeżymi oscypkami i żętycą. Zander, koniecznie chciał zdobyć jakiś szczyt i rozpoczął wspinaczkę na Gęsią Szyję - jednak po przejściu mniej-więcej 1/4 trasy został ściągnięty na dół bo chcieliśmy wyruszyć dalej
Nie ociągając się wróciliśmy na parking. Tu pożegnali się z nami eNgine i Kamila, którzy ruszali już w stronę domu a reszta ekipy śmignęła w stronę przejścia granicznego na Łysej Polanie. Co ciekawe po drodze jeszcze omijaliśmy samochody rządne wjazdu do Morskiego Oka (tak dokładnie to na parking na Palenicy Białczańskiej - do Morskiego Oka
jest jeszcze 9km do pokonania, piechotą lub bryczką - oczywiście opcja piesza jest tańsza). Minęliśmy granicę i mam nadzieję, że wszyscy to zauważyli
Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymaliśmy się w miejscowości Tatranska Javorina przy sklepie z "pamiątkami" w szklanych opakowaniach
Sklep ten jest bardzo przyjazny dla turystów z Polski i bez problemu można w nim płacić złotówkami.
Gdy pamiątki zostały już zakupione i upchane w sakwach, ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy przez miejscowości: Podspady, Zdar, Tatranska Kotlina, Spiśska Bela (tu skręt ostro w lewo na Cerverny Klastor), Slovenska Ves, Relov, Spiśske Hanuśowce, Matiaśovce, Spiśsska Stara Ves i wreszcie powrót do kraju na przejściu granicznym w Niedzicy (dokładnie jest to Łysa nad Dunajcem).
Trasa liczyła ponad 50km i miała sporo bardzo sympatycznych zakrętów i jeszcze więcej fajnych widoków
Tymczasem jadący w pobliżu mnie Bandziorek wykonał tajny znak głodnych motocyklistów (głaskanie po brzuchu), co oznaczało, że kolejnym etapem naszej wycieczki będzie Czorsztyn i restauracja pod smrekami. Było to dokładnie to samo miejsce gdzie stołowaliśmy się dzień wcześniej (jeszcze raz wielkie dzięki dla Krysi i Raftersa za wskazanie tego miejsca).
Po obfitym objedzie skierowaliśmy się do Białki Tatrzańskiej, mając w planach ostatni już, wspólnie spędzony wieczór.
Gdy wróciliśmy ustawiliśmy motocykle jeszcze do pamiątkowego zdjęcia przed naszym pensjonatem. Chwilę później Umek, Żaba, Bandziorek, Leon i ja - śmignęliśmy do pobliskich delikatesów aby przygotować małe "co-nieco" na naszą pożegnalną imprezę. Wracając spotkaliśmy grupę naszych - Scyzer ze Scyzerką, Tls i ScOti wybrali się do Zakopanego.
Dziewczyny zostały w domu w szczytnej misji przygotowania kolacji a my (Bandziorek, Leon i Ja) zgarnęliśmy Jona45 i pojechaliśmy do Zakopanego w misji rekonesansu przed planowanym spotkaniem lipcowym. Oczywiście pojechaliśmy najbardziej poskręcaną drogą przez Jaszczurówkę - drogę, którą krótko da się określić słowem - serpentyna
Na szczęście ruch już był niewielki i mogliśmy bez przeszkód pośmigać po winklach Jaszczurówki
W Zakopanem Jon szybko obgadał sprawę na Campingu pod Krokwią i zdążyliśmy zrobić sobie jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć pod skocznią.
W drodze powrotnej zaczynało się już robić ciemno, ale mimo to wracaliśmy z bananami na twarzach
Niedługo potem wróciła również druga ekipa zwiedzające Zakopane i mogliśmy spokojnie zejść do sali kominkowej na imprezę
Poza poczęstunkiem i trunkami, dokończyliśmy rozdanie dyplomów i nagród. Dyplom otrzymał między innymi Leon w uznaniu za przybycie na zlot najstarszą maszyną
Również nasi Gazdowie otrzymali dyplom za ugoszczenie naszej gromady. Impreza mimo, że pożegnalna trwała do późnej nocy (a raczej do wczesnego ranka) - dla mnie głównie dzięki El0himowi, który uczył mnie grać w bilard (zapamiętałem najważniejszą zasadę: nie pukaj mojej - bili oczywiście!)
Ostatniego dnia poprosiliśmy o nieco wcześniejsze śniadanie i Zander punktualnie o 7:30 był już na dole. Niedługo po nim zjawił się Jon z Anią i reszta ekipy Łódzkiej. Spałaszowaliśmy śniadanie i małymi grupkami wyjeżdżaliśmy do domów.
Pierwszy wyjechał Zander, chwilę po nim na trasę wyskoczył Tls i wóz techniczny Virażki a potem ekipa Łódzka (Jon45 z Anią, Scyzer ze Scyzerką i ScOti), Leon i Bandziorek z Żabką.
Razem z Umkiem pogadaliśmy przez dobrą chwilę z naszymi Gazdami - Jędrusiem i Tereską, dokończyliśmy rozliczenie za nasz pobyt i zaczęliśmy się zbierać. Pożegnaliśmy się jeszcze z Luk@, El0himem i obiema Marzenkami (oczywiście umówiliśmy się na następne wspólne pukanie
) i około południa ruszyliśmy do domu.
Taka pora wyjazdu nie jest zbyt dobra - Zakopianka już było dość dobrze zapchana w newralgicznych punktach, na szczęście motocykle potrafią nieco temu zaradzić i całkiem szybko zbliżaliśmy się do Krakowa.
Po drodze dzwonił do mnie Bandziorek ostrzegając o padającym w Krakowie deszczu i ogólnym pogorszeniu pogody.
Dzięki tym informacjom w Krakowie poza zatankowaniem motocykla ubraliśmy się nieco cieplej i ruszyliśmy dalej. Deszcz zaczął padać kilkanaście kilometrów za Krakowem, nie był zbyt dokuczliwy i już myślałem, że nam się udało - kiedy Bandziorek zadzwonił ponownie - byli w okolicach Kielc, kompletnie przemoczeni...
Deszcz faktycznie nie przestawał padać więc zjechałem na stację benzynową i wyciągnęliśmy przeciwdzeszczówki.
Niestety nie byliśmy całkiem dobrze przygotowani bo mieliśmy dokładnie o 1 komplet za mało... W drodze losowania, zgłosiłem się na ochotnika jako ten co jedzie bez dodatkowej ochrony (w sumie nie było innego wyjścia, w przeciwdzeszczówkę Sylwii bym się nie wcisnął, a Maks jechał w skórze - więc nie miał za dobrej ochrony przeciweszczowej). Ruszyliśmy dalej, niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami i wcale nie wyglądało to ładnie.
Gdy dojeżdżaliśmy do obwodnicy Jędrzejowa, zadzwonił Bandziorek, informacje nie były pomyślne - deszcz przerodził się w ulewę a Tomek z Anią ogrzewali się w Skarżysku Kamienna na stacji Benzynowej - stacja była pełna motocyklistów (między innymi znalazł się tam dobry znajomy śmigających na rybkę - Zappa).
Chwilę później zadzwonił ScOti z informacją, że przed Częstochową pada śnieg.... Tymczasem u nas na drodze wydawało się, że już będzie lepiej, niebo wyraźnie robiło się jaśniejsze. I faktycznie niebawem pojaśniało i zaczęła się prawdziwa ulewa....
Dojechaliśmy do Skarżyska Kamiennej i wzorem Bandziorka też zrobiliśmy tam postój - o dziwo, moje ciuchy jeszcze wciąż zapewniały mi wodoszczelność. Po małej przekąsce i gorącym napoju ruszyliśmy dalej. Pogoda zdecydowała się na intensywne podlewanie ze sporymi dawkami silnego wiatru. Gdy byliśmy w Radomiu, jeszcze raz zadzwonił ScOti z
informacją, że dalszą drogę pokonają lawetą - na szczęście było to wynikiem świadomego wyboru a nie żadnego zdarzenia.
Zadzwonił również Bandziorek z informacją, że dotarli i trzęsą się z zimna - niestety ten sam los dotknał również mnie bo wodoodporność ciuchów właśnie się skończyła a temperatura powietrza spadała. Krótki postój na stacji w Radomiu i śmigamy dalej - w okolicach Grójca kolejny postój i gorąca herbata + grzanie rąk pod suszarką w ubikacji.
Termometr na stacji pokazywał 3 stopnie ciepła... Gdy wyjeżdżaliśmy ze stacji benzynowej deszcz wyraźnie się zmniejszył ale za to został uzupełniony śniegiem - do domu pozostało już niewiele, mniej niż 60km. Dalszą drogę pokonaliśmy dość szybko, często wyprzedzając samochody, które przeraził śnieg (my jednak woleliśmy szybko dojechać do domu niż marznąć) - W domu motocykle trafiły do garażu, tam też zostały nasze przemoczone ubrania, buty i rękawice - wróciłem tam po około trzech godzinach - podłoga była jedną wielką kałużą
Powrót był naprawdę niezapomniany, ogromnie się cieszę, że wszyscy szczęśliwie dotarli bo naprawdę o wypadek nie było trudno.
Podsumowując - nasze spotkanie, choć dłuższe niż zazwyczaj - okazało się zdecydowanie za krótkie
Zabrakło nam czasu na rozegranie konkursu rzutu tarczą hamulcową i konkursu strzeleckiego (na szczęście nagrody się nie zmarnowały i zostały przyznane za inne ważne osiągnięcia) Przez odmienny niż zazwyczaj charakter imprezy mogliśmy więcej porozmawiać z Luk@ (zazwyczaj zajętym graniem) i tak jak zawsze cieszyć się ze spotkania.
Mam nadzieję, że wszystkim obecnym w Białce nasz zlot się podobał, bardzo dziękuję wszystkim za przybycie bo bez Was nie byłoby tak fajnie
Dziękuję za pomoc w zorganizowaniu nagród ScOtiemu, za zorganizowanie wycieczki po Pieninach Raftersowi i Krysi (to naprawdę nie było wcześniej uzgadniane), za uratowanie urwanego kuferka w Krakowie Tlsowi (dzięki Piotrze, jak już wiesz w kuferku była między innymi nasza kasa...), za przygotowanie wspólnych imprez wieczornych - Żabie i Umkowi, za towarzystwo i dobrą zabawę - wszystkim
Naszym gazdom - dziękuję za przygarnięcie gromady, czuliśmy się jak u siebie w domu
Specjalne podziękowania i wyrazy uznania dla Umka - jedynej dziewczynie przybyłej na zlot za sterami motocykla
Zdjęcia będę za chwilkę