Niestety żaden admin się nie zlitował a może nie ma czasu to z relacji zamieszczę sam tekst, niestety bez fotek bo ściąganie z chomika jest upierdliwe.
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW
Dostałem od Baba Lucy, żony mojej cały dzień wolnego i od razu postanowiłem cały ten dzień wykorzystać na niecny plan, który jak to mam w zwyczaju planuje w ostatniej chwili. Nawet nie ma co namawiać kogokolwiek na takie szaleństwo bo i tak nikt ze mną nie będzie chciał jechać. Sam bym nie pojechał jakby ktoś wypalił do mnie z czymś takim w ostatniej chwili. Piąta rano pobudka i o szóstej odpalam maszynę. Jelonek odpalił za pierwszym ale co to, wszystko pogasło, silnik pracuje ale prądu nie ma. Wczoraj naprawiałem obrotomierz bo mi raz wskazywał a raz coś nie łączyło i udawał trupa. No i tak go naprawiłem, że przestał całkowicie pokazywać i nie dość tego zrobił mi dzisiaj rano zwarcie bo spaliło bezpiecznik. No to już sobie pojechałem, idę spać bo co tu będę tak samotnie stał z rana, ale nieee. Śrubokręt i rozkręcam lampę, kabelki szybko znalazłem bo przecież sam kiedyś montowałem ten obrotomierz i energicznie je wyrwałem w afekcie, no bo przecież byłem zdenerwowany, że nie mogę jechać. Bezpiecznik nowy wciśnięty, odpalam silnik, prąd jest, światła są , bezpiecznik się nie przepala, tylko woltomierz nie działa no i obrotomierz oraz oświetlenie ich też nie. To co najważniejsze do jazdy, czyli silnik i prędkościomierz działa no to zamiast iść spać, a co tam jedziem.
6:10 jestem już na dwóch kołach bez podpierania nogami i sypię na Jędrzejów, potem Szczekociny i już jestem w Tarnowskich Górach, tam Bandziorek miesiąc temu zakupił swojego wypasionego sprzęta. Z Tarnowskich Gór chcę się dostać do Kędzierzyna Koźle ale, że mam ze sobą moją podartą ulubioną mapę, na której są rzeczy których nie ma i nie ma tego co w rzeczywistości można spotkać obieram kierunek na Bytom bo mapa tak chce. W Bytomiu oczywiście kierowany super oznakowaniem ustawionym przez dowcipnych panów drogowców, poleciałem za daleko i żeby tego jeszcze było mało poleciałem na torach tramwajowych.. Wiem, że z torami trzeba bardzo uważać i najlepiej forsować je pod kątem prostym ale w ruchu miejskim nie zawsze jest możliwa nagła zmiana kierunku jazdy w poprzek drogi, zwłaszcza gdy wokoło pędzących samochodów nie brakuje. Tory nie wyglądały na groźne i na bardzo wystające ponad poziom asfaltu ale jak się okazało były super wyślizgane przez to co po nich jeździło, czyli wszystko. No i przy prędkości około 40km/h przednie koło nagle postanowiło udać się za tramwajem po torach, gwałtownym ślizgiem zmieniło tor jazdy a mój Jelonek chciał z pełnym impetem zrobić ...jeb... na tory i asfalt. Wszystko działo się w mgnieniu oka, ułamek sekundy i instynktownie bardzo mocno odbiłem się od nawierzchni lewą nogą przywracając pion Jelonkowi zanim zdążył mnie przygnieść na środku Bytomia. Udało się jadę dalej ale w nodze naderwałem sobie chyba mięśnie bo jest cała spięta i boli, zatrzymałem się w bezpiecznym miejscu i chwila na papierosa. No tak ale ja nie pale a ręce się trzęsą i nie ma czym uspokoić. Po kilkunastu minutach z nogą trochę lepiej i można jechać dalej, tylko gdzie? Z pomocą przyszedł lokalny GPS, czyli starszy miły pan spod bloku. Zgodnie z wytycznymi zawracam aż 5km i skręcam na Gliwice. W końcu dobry kierunek no to sypię, droga całkiem dobra, ogień w tłoki i do przodu. Jest strzałka zjazd na Gliwice hurraaa. Zjechałem, jadę dalej, tablica miejscowości Zabrze, co jest grane a gdzie Gliwice? Zawsze na tym Śląsku się gubię to chyba najgorzej oznakowane miejsce w Polsce, nic wyrozumiałości dla przybyszów, miejscowi z dziada pradziada wiedzą jak jeździć a reszta narodu niech sobie radzi to ich problem. Znowu poluję na lokalny GPS ale pierwszy okazuje się bez oprogramowania, na szczęście drugi z wózkiem dziecięcym ma uaktualnienie dopiero co. Przedzieram się dzielnie przez Zabrze i już jestem w Gliwicach a tam ku mojej radości są drogowskazy na Kędzierzyn Koźle, jest trochę kluczenia przez całe Gliwice ale jadę jak po sznurku. Za Gliwicami chwila przerwy na łonie leśnej przyrody. Ostatnia i jedyna kanapka od mojej żony smakowała wyśmienicie, jedyna bo akurat brakło chleba w domu i zabrałem ze sobą okruszki. W Kędzierzynie Koźle widać, że Odra wylała, miasto wygląda jak po jakimś kataklizmie, podtopiło chyba piwnice w blokach i być może partery też bo co kilka metrów są hałdy przemokłych rupieci, gruzu, karton-gipsów itd. Widok bardzo przygnębiający i ten zapach zgnilizny był okropny. Na szczęście dzisiaj pogoda była bardzo słoneczna i na twarzach mieszkańców było widać odrobinkę nadziei, że już po wszystkim. W Prudniku skręciłem na Głuchołazy i dopiero potem na Nysę. Prudnik i Nysę znam już z poprzedniej wyprawy dookoła Polski a Głuchołazy jeszcze nie no to warto odrobinkę nadłożyć kilometrów. Za Nysą Jelonek zrobił buuu i zdechł, ocho, pewnie zwarcie. Na szczęście był to tylko brak paliwa i przekręcenie kranika na rezerwę załatwiło sprawę. Mimo to byłem bardzo zdziwiony, że już brakło benzyny, ostatnio jak wracałem od Lucjana z Tomaszowa Lubelskiego Jelonek spalił zaledwie 2,5l/100km a teraz zżarł 3,4. Wprawdzie łoiłem prawie ile się dało, znaczy się 110km/h nie schodziło z budzika, zwłaszcza, że na Śląsku straciłem z godzinę czasu na błądzeniu jak nie lepiej, ale, żeby aż tyle zeżarł 3,4l/100 toż to rozbój w biały dzień. Jadę dalej, już trochę delikatniej bo na rezerwie a przy takim spalaniu to daleko nie zajadę. Stacji paliwowych jak na złość nie widać, mi robi się coraz cieplej i to nie dlatego, że słoneczko przygrzewa ale, że zaraz Jelonek zrobi mi buuu i będzie pchanko w pełnym uzbrojeniu. Jest stacja wróblen, znaczy się Orlen, przed samym Paczkowem, weszło do zbiornika 12L a przecież zbiornik jest na 10 jak podaje producent, do tego kawa za 2,99PLN i można ruszać dalej. Słoneczko przygrzewa, zapowiada się cudny dzień. Gdzieś w okolicy Złotego Stoku jest kopalnia złota aż żal było nie zwiedzić. Muszę tam kiedyś wrócić. Dalsza droga to nieustanny remont i las czerwonych świateł, czynny tylko jeden pas i ruch naprzemienny. Drogowcy zwinęli asfalt, rozstawili światła i porwało ich Ufo, bo żadnego nie było. Piękny słoneczny dzień to drogowcy mają weekend, będą kładli asfalt jak będzie padało. Takie triki to tylko u nas, gdzie indziej mają czterobrygadówki, zarabiają kupę kasy i wykorzystują krótki czas letni a u nas rozkopią wszystko i idą na piwo, bo mają czas a potem zima znowu zaskoczyła. Tak sobie marudzę bo kolejna godzina zmarnowana na patrzenie się w hipnotyzujące czerwone światełko z nadzieją na zielone. Docieram do Kłodzka, jest godzina 14-sta, pora na małe conieco.
Parkuję blisko starówki i idę zwiedzać. Starówka Kłodzka jest naprawdę piękna i można tam spędzić nawet cały dzień rozkoszując się widokiem zabytkowych budowli i ich klimatem. Nie samą sztuką człowiek żyje i jeść też trzeba.
Jak widać ful wypas wyżera w najdroższej restauracji na specjalne zamówienie klienta. Po napełnieniu układu pokarmowego ruszam dalej, w pierwotnym planie miałem zawrócić kawałek w stronę Złotego Stoku i trasą 390 polecieć do Lądka Zdroju ale las czerwonych świateł ostudził mój entuzjazm i poleciałem na dół na trasę 392 również w kierunku Lądka. Miejscowość uzdrowiskowa z wyremontowanym ryneczkiem i chyba ratuszem, nie wjechałem na rynek bo był zakaz.. Stronie Śląskie przywitało mnie podobnym uzdrowiskowym klimatem i zamkniętą dalszą częścią drogi 392 u celu której była Bystrzyca Kłodzka. Jest objazd na to jedziem, droga zrobiła się brukowana, potem jakiś zbiornik wodny, zapora, czy cuś, pnę się w górę już wąskim asfaltem i moim zdziwionym oczkom ukazuje się Bikers Choice.
Zajefajna klimatyczna knajpka dla motocyklistów, gdzie zajeżdżają watahy motocyklistów na swoich wypasionych minimum litrowych maszynach. Nagle zrobiło się pełno motocykli aż serce rośnie. Ta ale ja chyba nie z tej bajki, na małym chińskim motorku ubrany jak z lumpeksu i nie mam nawet czasu by zjeść jakiegoś pokrojonego wzdłuż i usmażonego na gorącym oleju ziemniaka w towarzystwie prawdziwych bikersów. Gdzieś tu jest też jaskinia Niedźwiedzia, której oczywiście też nie zobaczę bo wolny dzień się kończy, ale ja tu jeszcze kiedyś wrócę z większym workiem czasu i pieniędzy. Wspinam się wąską krętą drogą w górę, zakręty niczego sobie ale trzeba bardzo uważać bo po tych deszczach jest pełno piachu i żwiru, czasami drogą płynie sobie strumyk jakby nigdy nic i do tego jest tak wąsko, że musze bardzo uważać wymijając się z puszkami bo wymaga to jazdy po samej krawędzi jezdni a za krawędzią najczęściej przepaść. Nie wiem w jaki sposób wymijają się dwa samochody. Przed jednym z zakrętów wyskoczyła puszka i widzę, że się nie mieści i nie ma tam już miejsca na motocykl, potem druga, ja się zbliżam i jak mi coś wyskoczy to się nie zmieścimy. Klakson uratował sytuację, był i trzeci samochód ale kierowca usłyszał mój sygnał i ściął zakręt najbardziej jak się da robiąc mi metr miejsca. Było mało bezpiecznie ale klimat i widoki bajeczne, potem ukazała się otwarta przestrzeń, niczym w Bieszczadach, góry , pagórki, lasy i widok aż po horyzont, po prostu piknie panoczku piknie. Wraz z bajecznymi widokami pojawiła się komercja, hotele, wyciągi narciarskie i tabuny turystów, no ale coś za coś w końcu też zaliczam się do psujących krajobraz turystów. Zjechałem na sam dół i ogień w stronę Bystrzycy Kłodzkiej na 392, nie ujechałem daleko a tu zakaz ruchu, kierują na Stronie Śląskie. Co jest, przecież właśnie stamtąd jadę? Trudno 10 punktów karnych i mandat pewnie bardzo zaboli po kieszeni. W miejscowości chyba Idzików zwinęli asfalt i tak przez Marianówkę do Pławnicy a raczej nie zwinęli, tylko rzeka zwinęła i w miejscu wybranej drogi jest wysypany przez ciężarówki żwir. Jelonek daje radę, nie po takim się jeździło, miejscami do tego doszedł jeszcze remont drogi zatem jechałem wolno do nawet bardzo wolno a czas tego nie rozumiał i nie chciał upływać wolno. W końcu wyskoczyłem koło Bystrzycy na główną 33 i rura na dół prawie do Czech do Międzylesia, potem prawo na burt na drogę 389 w kierunku miejscowości Duszniki Zdrój. Na początku droga przeciętna, potem robi się coraz węższa i węższa, potem asfalt przybrał strukturę zmielonego asfaltu jakby ktoś skruszył cały asfalt i rozsypał ponownie, do tego leżące gałęzie na drodze i inne różności zapowiadały, że droga zaraz się skończy i że wjechałem w jakiś ślepy zaułek. Wtem z za zakrętu wyłonił się dzielnie pedałujący pod stromą górę rowerzysta. Skoro pedałuje to chyba wie gdzie, nie to co ja, na ślepo byle do przodu? Powiedział, że droga jest i motocyklem powinienem dojechać, no to jadę. Asfalt beznadziejny, dziur miliony a rowerzystów jak później się okazało spotkałem dosyć sporo, za to samochodów prawie wcale, najwyraźniej nikt na własne życzenie nie chciał sobie zdewastować zawieszenia, za to widoki przepiękne. Było widać całe góry które wcześniej przejechałem natrafiając na Bikers Choice.
Zaczęła mnie niepokojąco boleć lewa noga, z bólem mogłem wbijać biegi w górę. Wszystko przez ten Bytom, nadwyrężyłem nogę ratując się na torach i teraz w górach przy częstej zmianie biegów noga odmawia posłuszeństwa. Przydało by się wbijanie biegów piętą ale niestety mój Jinlun 250 jako jeden z pierwszych nie miał podwójnej dźwigni, dopiero pół roku później producent się poprawił w tym względzie. Dalej tak nie da rady jechać, zatem przerwa i spacerek po zielonym bez buta, na boso, potem własnoręczny masaż i trochę puściło. But luźno związany, ogień w tłoki i alleluja do przodu. Cały czas piękne widoczki i piękna pogoda, nic tylko łapać wiatr we włosy.
Tak sobie jadąc i omijając pułapki drogowe wyjechałem na malowniczą przełęcz, przynajmniej tak to sobie nazwałem. Jest jakiś pomnik i całe dwie osobowe puszki, które jakoś tu wjechały.
W 320 rocznicę odsieczy wiedeńskiej wojskom Jana III Sobieskiego. No i moim przekrwionym oczkom ukazał się dziwnie znajomy widok. Już to drzewo gdzieś widziałem na jakimś zdjęciu, z jakiejś wyprawy, tylko gdzie?
Miłych puszkarzy zapytałem o drogę, czy jadąc dalej dojadę, odpowiedzieli, że dojadę ale droga będzie fatalna i taka była, za to widoczki i klimat rewelacja. Samochodów praktycznie brak, tylko co jakiś czas spoceni rowerzyści. No i wylądowałem na granicy Polsko-Czeskiej Orlickie Zahori, czy coś takiego ale do czech to ja nie chciałem, nawet za darmo, zatem wzdłuż granicy, niemalże jadąc, lewa ręka w Czechach a prawa w Polsce. Pojawił się kawałek dobrego asfaltu ale nie na długo się pocieszyłem bo wraz z oddaleniem się od granicy asfalt zwinęli. Z bolącym tyłkiem i trochę nogą dotarłem w końcu do kolejnego uzdrowiska Duszniki Zdrój i znowu komercja ponoć dobrze robiąca na zdrowie. Potem to już był asfalt jak marzenie nr E67 lub 8 jak kto woli do samej Kudowy-Zdroju., tam pełno wyluzowanych lansiarzy w wypasionych brykach i motocyklistów również nie brakowało. Drogę nr 387 zostawiłem sobie na deser, w końcu to słynna Droga Stu Zakrętów, która była celem mojego jednodniowego wypadu. Jest już godzina 18 i o tej godzinie planowałem być dawno w drodze do domu a ja jeszcze nie osiągnąłem celu. Nałożyło się kilka obsuw czasowych, łącznie z fatalnym stanem niektórych odcinków drogowych no i godzina jest taka jaka jest. Sto Zakrętów przygotujcie się JADEEEE. Niezły początek, dobry asfalt i niezłe winkielki ale pełno piachu i żwiru po tych deszczach, musiałem odpuścić i jazda zachowawcza bo w domu dzieci i żona czeka z utęsknieniem, do tego drzewa rosną zaraz przy drodze, niemalże wyrastają z asfaltu a spotkanie motocyklisty z takim drzewem nie kończy się dobrze dla jednej ze stron. Za chwile dobry asfalt się skończył i po kilku głębszych zakrętach zakręty się zmieniły w łagodne łuczki. Gdzie się podziały te mordercze zakręty w liczbie 100 ?? Rozczarowanie kompletne, przecież tu prawie nie ma zakrętów, dobry asfalt zniknął i na jego miejsce pojawił się przeciętny, połatany. Jednym słowem moje oczekiwania były zbyt duże. Za to przyroda się spisała, wiało grozą, panował półmrok mimo słonecznej pogody i czuć było wysoką wilgotność, wokoło gęsty las a w lesie pełno głazów obrośniętych mchem. Klimat niczym z mrocznych filmów o wampirach i różnych takich przestraszaczy ludzkości.
Przy zjeździe w dół znowu pokazał się kawałek dobrego asfaltu i kilka niezłych zakrętów, były też fajne skałki ale żeby było to 100 zakrętów to nie wiem czy ktoś to liczył? Raczej bardziej bym to nazwał drogą kilku fajnych zakrętów ale nie 100. Znacznie trudniejsza technicznie była trasa tym objazdem ze Stronia Śląskiego do Bystrzycy Kłodzkiej obok Jaskini Niedźwiedziej. Mimo to Drogę Stu Zakrętów warto przejechać nie tylko dla samych zakrętów ale głównie dla tej niesamowitej przyrody. Od Radkowa zakręty praktycznie się kończą, po drodze widać jeszcze jakąś fajną opuszczoną cegielnię i zamek ale jest już po 19-tej a droga do domu daleka. Przez Śląsk nie chcę już jechać i przeżywać tego horroru, choć teraz drogę znam i powinno pójść znacznie szybciej, decyduje się uderzyć na Opole. Nowa Ruda wita a potem kierunek Ząbkowice Śląskie. No to myślę sobie, teraz już prosta droga do domu. Prosta jednak nie była, znowu pojawiły się fajne górki i winkielki, tylko jakaś na szybko minięta tablica z napisem OBJAZD, nie dawała mi spokoju, ale droga jest no to jadę. Chwila przerwy na naoliwienie łańcucha bo 500km już dawno minęło od ostatniego smarowania i jadę dalej. Daleko nie ujechałem bo gdzieś koło Srebrnej Góry przywitał mnie znajomo wyglądający biały okrągły znak z czerwoną obwódką. Słońce już bardzo nisko, czas ucieka szybko a ja stoję i nie wiem co mam robić, czy wracać się aż do Kłodzka i powrót tą samą drogą czy jakoś się przebić opłotkami. Za zakazem stoi parę samochodów pod domami tubylców no to jadę się zapytać, no i natrafiłem na parkę zakochanych. Zakochany płci męskiej po namyśle stwierdził, że motorem chyba przejadę ale będzie ciężko. No to jadę bo co tu tak będę stał i przeszkadzał zakochanym. Asfalt zdarty do gołej ziemi ale nie po takim się jechało to myślę sobie, miało być ciężko a tu pryszcz, małe piwko. Z małego piwka zrobiło się duże ciemne piwo w postaci wykopu głębokiego, gdzieś na półtora metra. Dalej nie przejadę, może cross dałby radę ale Jelonek zostanie w tym dole jak nic ale, ale widzę pieszych idą. Po czym oni idą? Jest chodnik dla tubylców o szerokości dwóch płytek, no to grzecznie nie strasząc przechodniów przemieszczam się wąskim chodnikiem na drugą stronę wykopu, potem znowu małe piwko w postaci gołej rozrytej ziemi i jest asfalt, dziurawy bo dziurawy ale to najprawdziwszy w świecie polski asfalt. Czasu trochę upłynęło ale jadę szczęśliwy, że jadę. Ząbkowice Śląskie witają hurra, no i po hurra, znowu żółta tabliczka OBJAZD. Ja chcę na 386 na Ziębice a tu mnie kierują gdzieś na Wrocław. Nic to tyle razy się udało, może uda się jeszcze raz. Wjechałem do centrum Ząbkowic i okazało się, że mają piękny rynek, w okolicach którego trwają remonty, układanie kostki itp. Dlatego ustawili sobie zakaz by w spokoju pracować. Zasięgam opinii miejscowych GPS-ów i pokierowali mnie bocznymi uliczkami na drogę 386 na Ziębice. Droga całkiem dobra, można sypać. Słoneczko już bardzo nisko a ja nadal daleko od domu. Coś mi się wydaje że planowany powrót na 23 już dawno przestał być realny. Ziębice przeszyły gładko i nawet nie było złowieszczego żółtego znaku z napisem zaczynającym się na literę O. Potem Grodków, również ładny i było nawet wesołe miasteczko z gorylicą. Oj poszalało by się z Cejotem. Z Grodkowa to już prawie prosta dobra droga do samego Opola. Pora znowu zatankować, choć teraz chyba moto zżarł mi znacznie mniej bo i prędkości były spokojniejsze. Dzwonię do BabaLucy, że żyję ale nie jestem pod domem, tylko dopiero w Opolu. Ciemno zrobiło się zupełne i już nie miałem co liczyć na oświetlenie słoneczne. Z Opola do Częstochowy już są drogowskazy i to tylko 100km dobrej prostej drogi, zatem można sypać W Częstochowie pod Klasztorem jestem o 23:30, sięgam po telefon by zadzwonić do żony a telefon martwy, brakło mu prądu. No to sobie nie podzwonię.
Zdjęcie Klasztoru mi nie wyszło, tylko mury udało się uwiecznić. Chwila na zastanowienie się gdzie tu jechać? Na Jędrzejów to chyba nie, bo już dzisiaj tam byłem, lepiej będzie zatoczyć ładne kółko. Jadę na Włoszczową, drogę dobrze znam, mały ruch to 2,5 godzinki i jestem w domku. Zrobiło się trochę chłodno to wkładam ostatni ciuch w postaci przeciwdeszczówki i jadę. Początek był bardzo obiecujący , choć z każdą chwilą robiło się zimniej. W Seceminie kątem oka minąłem tak dobrze już poznaną żółtą tablicę OBJAZD 8,5t. Myślę sobie, przecież nie mam 8,5t to mnie nie dotyczy i jadę dalej prosto. Ujechałem z 15km i przed samą Włoszczową zakaz wjazdu. Nie no teraz to już lekka przesada, uwzięli się na mnie? Tyle razy dzisiaj przejechałem to i teraz jakoś się przecisnę jadę za znak a tu rozciągnięta w poprzek drogi czerwono-biała taśma a za taśmą wiadukt a droga idzie pod wiaduktem a na tej drodze zrobili nasyp na kilka metrów, idealnie pod wiaduktem. Normalnie wzięli i zasypali drogę, teraz to nawet czołg nie przejedzie. Wracam się pokonany przed znak zakazu i szukam jakiejś informacji. Jest żółta tabliczka z napisem OBJAZD na lewo i nazwa jakiejś miejscowości. Trochę mnie zastanowiło dlaczego nie pisze Włoszczowa, no ale nie znam wszystkich miejscowości i może objazd wylatuje gdzieś dalej w innej miejscowości. Jadę, droga fatalna czarne cienie na drodze okazują się głębokimi jamami. Jelonek tylko stęka, trzeszczy ale koła jakoś się trzymają i nie odpadają. Jestem już bardzo zmęczony i zdenerwowany i przestało mi zależeć na dobrostanie Jelonka zatem musi dzielnie znosić nawet najgłębsze jamy z odkręconą manetką. Przejechałem jakieś tory, kierunek na czuja wydaje się doby, jest jakaś wiocha, są nawet ludzie, pod dyskoteką, czy cuś. Zasięgam języka, mówią, że tędy nie ma przejazdu do Włoszczowej, że za torami na prawo. Tak też uczyniłem. Po pół godziny jazdy po beznadziejnej drodze znalazłem się w punkcie wyjścia, czyli przed znakiem zakazu. Mój dobry humor zaczyna mnie opuszczać i w jego miejsce wskakuje wściekła zmęczona bestia. Miałem ochotę udusić wszystkich drogowców robiących ludzi w bambuko. Nie myślcie sobie, że tylko ja tak krążyłem, kilka razy minąłem ludzi w puszkach stojących na poboczu i rozpaczliwie szukających drogi na mapach. Oni przynajmniej mogli sobie popatrzeć na mapę bo mieli światełko w suficie a ja nie miałem ochoty ślęczeć z mapą przed przednią lampą. Jadę jeszcze raz, może przeoczyłem jakąś drogę i nie wjechałem tam gdzie powinienem. Jest jakaś droga za tyli torami ale odbija bardziej na prawo, czyli kierunek słuszny, znowu przejazd przez tory, jakaś bocznica i dalej polna droga. Miałbym namiot to właśnie w tym miejscu zostałby rozbity ale nie zabrałem niczego ze sobą bo niby bo co? Wracam się do zakazanego wiaduktu z nasypem, tam się położę i tak będę leżał. Jednak wracam się w kierunku Częstochowy i wypatruję tej żółtej tabliczki OBJAZD 8,5t. Jest tabliczka OBJAZD dla pojazdów do 8,5t. Zwróćcie uwagę na małe ,,do” a nie od jak mi się pierwotnie wydawało. To ,,do” oczywiście było maleńkie i podczas jazdy w nocy nie do zobaczenia ale było. Jedno małe ,,do” a tyle nerwów i cierpienia. Jadę i jadę i jadę, cały czas objazd a Włoszczowej ciągle nie widać. Zimno się zrobiło przeokrutne, nie byłem przygotowany na takie zimno, o bolącej lewej nodze już nie wspomnę. Jest w końcu Włoszczowa, sam objazd zajął mi ze 40 min, nie licząc wcześniejszego błądzenia, no ale jest Włoszczowa i teraz to nawet z zamkniętymi oczami trafię do domu, tylko to zimno. Uparcie wypatruję jakiejś stacji paliwowej a najlepiej gdyby to był Orlen z ciepłą kawusią, dwoma workami foliowymi i papierowymi ręcznikami w ubikacji. Ciepłej kawy się napiję, worki pozakładam na przemarznięte skarpetki by było cieplej a papierem sobie owinę zlodowaciałe kolana i jakoś dojadę. Tak sobie rozmarzając o ciepłej kawusi dojechałem aż do domu. Po drodze od Włoszczowej nie było ani jednej czynnej stacji paliwowej. Złośliwie wszystko pozamykali a zima nadeszła niespodziewanie w środku nocy. Godzina czwarta nad ranem, już świta, nie musiałem nawet zaświecać światła w garażu. BabaLuca już się bardzo martwiła, że mnie tyle nie ma i nie ma ze mną kontaktu bo komórka padła. No to by było chyba na tyle, tego jak przytulałem się przemarznięty do własnej cieplutkiej żony nie będę opisywał w szczegółach.
Podsumowanie
Planowany wyjazd: 6:00 Rzeczywisty wyjazd: 6:10 Planowany powrót: 23:00 Rzeczywisty powrót: 4:00 rano Normalny czas przejazdu z Częstochowy do domu: 2,5h Zanotowany czas przejazdu z Częstochowy do domu: 4,5h Razem 20 godzin przeżyć na motocyklu. Przejechane: 1006 km jednym ciągiem Zmęczenie: ogromne Temperatura na domowym termometrze zaraz po powrocie: 5+ Wrażenia:: niezapomniane do końca życia Kotlina Kłodzka: przepiękna ale i tak Bieszczady są bardziej. Jelonek: po porannym zwarciu nie było już żadnych problemów
KONIEC
|