Banici Azjatyckich Motocykli

Forum miłośników chińskich motocykli, jak również koreańskich, indyjskich i japońskich.
Teraz jest piątek 01 lis 2024, 01:07
Rabat dla Banitów od V19.pl


Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: wtorek 09 wrz 2014, 10:58 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No to tak na początek. W dziewięć dni przejechałem 4293km z czego tylko w pierwszy dzień wyjazdu można powiedzieć, że nie padało. W prawdzie padało z samego rana i popołudniu przez chwilkę, ale udam, że tego nawet nie zauważyłem. Przez ten czas przejechałem przez Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Albanię, Kosowo w Serbii, Macedonię, Grecję, Bułgarię i Rumunię.
Ostatnie 1300km musiałem przejechać przy użyciu tylko trzech biegów 1, 3 i 4 bo 2 i 5 przed Sofją, przy zjeździe z autostrady zostały chyba doszczętnie zmielone.
Dużo by opowiadać, ale to po kolei przy fotkach. Była to już moja ostatnia taka wyprawa, bo chyba się starzeję i organizm nie wytrzymuje tego co w głowie siedzi. Mam nadzieję, że będą jeszcze jakieś rekreacyjne, krótkie weekendowe wypady z małą ilością kilometrów, ale hardkoru już nie będzie. Jelonka postaram się doprowadzić do stanu używalności, ale to dopiero w zimie, bo teraz mam inne pilne prace i wydatki.
Jeszcze paliwo, Jelonek pił jak smok, bo nie oszczędzałem na manetce i wypił 136,7L benzyny, co daje 3,18L/100km.
To na razie tyle.


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 12 wrz 2014, 12:20 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Zmieniłem linka do dnia pierwszego na:

Dzień pierwszy:

Przed samym wyjazdem udało mi się wymienić tylko tylną oponę.
Stara opona Duro wytrzymała na tyle całkiem sporo bo aż 43 tyś km.
Obrazek

Stan licznika na starcie 76998km.
Obrazek

Zaczyna padać, ale to nic, pewnie zaraz przejdzie.
Obrazek

No to przygodę czas zacząć.
Obrazek

Ciężko mi się było zebrać i moi towarzysze długo musieli na mnie czekać.
Obrazek

Fred Flinston też chciał z nami jechać, ale ostatnio nieco przytył i się nie zmieścił, więc musiał zostać.
Obrazek

Niestety w Rabce nasze drogi się rozeszły. Raven z sympatycznym plecaczkiem poleciał w stronę Bukowiny a ja samotnie na Chyżne.
Obrazek

Tatry widać za mgłą i jakieś chmury już sie tam czają.
Obrazek

Nie chciałem, ale stało się. Taka piękna ważka straciła życie.
Obrazek

Jestem już na Słowacji. Wygląda, że jakiś skansen.
Obrazek

kici kici
Obrazek

Zaczynają się ciekawe górki.
Obrazek

Mała przerwa na pyszne kanapki od BabyLucy.
Obrazek

W sumie to nie fajcze. Nawet zapałek nie wziąłem.
Obrazek

Widoczki niczego sobie.
Obrazek

Oravsky hrad. Sześć lat temu, byliśmy tutaj na WWS, aż się łezka w oku kręci.
Obrazek

Gdzieś w drodze do Banskiej Bystricy.
Obrazek

Fajne miejsce w górach, więc kurortów nawyrastało jak grzybów.
Obrazek

Kto wie co to są CUĆORIEDKY BRUSNICE ?
Obrazek

Gdzieś między Banską Bystricą a miasteczkiem Zvolen.
Obrazek

Trafiłem na fajną wiejską imprezę z miejscowym folklorem. Tańcami i spiewem do białego rana.
Obrazek

Przyszła pora na kawusię i pyszny kolac orechovy.
Obrazek

Już za chwilę będę u Madziarów.
Obrazek

3534 za 8,5 litra benzyny, toż to nawet wypłaty z największą możliwą premią i mi nie starczy.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek




W ramach rekompensaty zapodaje dzień drugi:

Dzień Drugi:

Moje miejsce noclegowe, gdzieś na madziarskiej ziemi.
Obrazek

Jakaś ruina, czegoś z dziurawym dachem to wolałem spać na zewnątrz.
Obrazek

Dzisiejszy dzień to dzień małych nieszczęść.
Zaczęło się od rozwarstwionego pałąka z włókna szklanego.
Obrazek

Nie kupiłem nowego namiotu to teraz mam. Kolejne włókno strzeliło.
Obrazek

Czarna taśma izolacyjna czyni cuda.
Obrazek

Karimata samopompująca też postanowiła majestatycznie strzelić.
Obrazek

Prawo serii nie przestło działać i wyrwałem zamek w kurtce.
Obrazek

Na szczęście moja kochana BabaLuca wyposażyła mnie w zestaw naprawczy.
Tylko gdzieś zapodziała mi się instrukcja obsługi?
Obrazek

Musiałem poradzić sobie intuicyjnie.
Obrazek

No to pora ruszać w drogę. W nocy to tu wszystko inaczej wyglądało.
Obrazek

Do Chorwacji jeszcze tylko 115km.
Obrazek

Pora na jakieś szybkie śniadanko.
Obrazek

Motocyklista z Polski na GoldWingu. Śpieszył się po żonę, ale o tym opowiem w relacji.
Obrazek

Prawo serii nadal mnie prześladuje. Nadepnąłem sobie na stacji benzynowej na korek z kluczykiem.
Obrazek

No i co teraz, prostować czy nie?
A jak pęknie?
Obrazek

Chorwacja wita ciepełkiem, bezchmurnym niebem i słoneczkiem.
Obrazek

Niestety prawo serii nie odpuszcza i podczas jazdy coś mnie udziabało.
Teraz będę puchł.
Obrazek

Sarajevo 206km, hymm...
brzmi nieźle hi hi ...
Obrazek

Ale na boso się wchodzi, czy wychodzi ? ?
Obrazek

Po drugiej stronie mostu już jest Bośnia i Hercegowina.
Obrazek

No i jestem w Bośni. W oddali widać przejście graniczne.
Obrazek

No proszę sprzedają tu nasze polskie Niewiadówki i to w lepszym stanie niż moja.
No i jakie zabezpieczenia antywłamaniowe.
Obrazek

Rzeka Sava potrafiła przestawić w całości nowobudowany dom.
Obrazek

Jak widać ten dom rzeka zrównała z ziemią.
Obrazek

Wjeżdżam w świat meczetów.
Obrazek

Teraz ta sama rzeczka płynie sobie spokojnie.
Obrazek

Po naniesionych śmieciach tylko można rozpoznać jak kiedyś przybrała na sile.
Obrazek

Nie ma chodników, ani poboczy i trzeba sobie jakoś radzić.
Obrazek

Pieszy tu nie ma żadnych praw.
Obrazek

Niespodziewani śmignął koło mnie nasz stary, poczciwy Polski Komar, ten z obłym bakiem. Nowsza wersja, bo już bez pedałów.
Obrazek

Górki robią się coraz ciekawsze.
Obrazek

Niby zdjęcie bośniackiech kopek siana, ale nie całkiem.
Obrazek

Tyle tylko zoom-a zdołałem wyciągnąć z mojego aparatu.
Obrazek

Dom na zboczu góry, niby bezpiecznie z dala od rzeki. Deszcze podmyły, zbocze się osunęło i cały ogromny dom, razem z fundamentami zjechał kilka metrów w dół.
Obrazek

Mała przerwa na stacji Ślisko. Tylko dlaczego ją tak nazwali?
Obrazek

No to sobie trochę potańczę na mojej nowej tylnej oponie.
Obrazek

Jedzie pociąg z daleka ...
Obrazek

Obrazek

Szkoda, że nie wolno wchodzić.
Obrazek

Wygląda, że piec jest całkiem sprawny.
Obrazek

Jelonek w gangsterskiej obstawie.
Obrazek

W sumie artystycznie ciekawe zdjęcie wyszło.
Obrazek

Obrazek

A czemu polskiej flagi nie ma?
Obrazek

Tak się zastanawiałem jak te banery reklamowe tam powiesili?
Pewnie szef firmy powiedział do pracownika: Jurii weź to i powieś to tam i Jurii wziął i powiesił.
Obrazek

Do Sarajeva już niedaleko.
Obrazek

To koniec świata, czy początek?
Obrazek

Chmura mnie dopadła, więc wylądowałem w cieplutkim i suchutkim bośniackim hoteliku.
Tylko jak tu oglądać telewizję na leżąco?
Obrazek

Łazienka czyściutka full-wypas.
Obrazek

W pokoju jest nawet sejf na kosztowności, tylko, że ja zapomniałem zabrać ze sobą.
Obrazek

Lodóweczka zaopatrzona jak trzeba.
Obrazek

Od koloru do wyboru.
Obrazek

Obrazek

Skąd ja im wezmę tyle KM (Koni Mechanicznych), jak Jelonek ma niespełna 18KM ? ?
Obrazek

Pora na wypranie POLSKI, bo się trochę uświniła.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 18 wrz 2014, 07:43 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień trzeci;

Z rana wyglądam z okna hotelowego. Pogoda marna to i ja niewyraźnie się czuję, ale żeby od razu taka dostawa?
Obrazek

Niebo zaciągnięte po horyzont i z góry leje bez opamiętania.
Obrazek

Dobra pora na małą kawę i zapoznanie się z tutejszą prasą.
Obrazek

Może by tak jakieś śniadanko sobie wybrać?
Obrazek

Ale czyje jaja, na czyje oko ? ? ?
Wolałem nie ryzykować i wybrałem z menu coś innego.
Obrazek

Proste, smaczne i pożywne.
Najadłem się do syta.
Obrazek

Wygląda na smażone w głębokim tłuszczu.
Obrazek

Aaaa to są ich te KM-Konie Mechaniczne.
Wrzucę trochę Jelonkowi do baku.
Obrazek

Zza okna dobiega ALLA LALALLA LABABABA ABBABA, czy coś w tym rodzaju.
Nie rozumiem to dla mnie to tak wygląda jak się Muzułmanie modlą.
Obrazek

Nadal pada. Nic to.
Trzeba będzie opuścić ten suchy i ciepły pokoik i trochę zmoknąć.
Obrazek

Najpierw jednak muszę wyjechać ze stromego wąskiego garażu.
Obrazek

Buty naoliwione olejem silnikowym, więc można już ruszać.
Obrazek

Pa, pa hoteliku.
Może jeszcze kiedyś tu wrócę.
Obrazek

Piękne panie starają się mnie zatrzymać na trochę dłużej, ale trzeba być twardym i jechać dalej.
Obrazek

Muzułmański cmentarz.
Nareszcie przestało padać.
Obrazek

Raczej słabo dbają o miejsce pochówku swoich zmarłych.
Obrazek

Znowu góry zaczynają rosnąć.
Obrazek

Chwila przerwy na smarowanie łańcucha..
Hymm, konine tu sprzedają, czy co?
Obrazek

KONIEC.
To nawet nie jest koniec świata, to jest koniec samego końca, bo przecież przekreślony na czerwono he he.
Obrazek

Co jak co, ale pięknie tu na tym Końcu.
Obrazek

Nawet bardzo pięknie.
Obrazek

O ile nie powiedzieć, że wprost cudnie.
Obrazek

Zdjęcia tego nie oddają, ale w rzeczywistości szczęka mi trochę opadła z zachwytu.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tam po lewej przy samej wodzie, malowniczo wije się droga.
Obrazek

No i ten szmaragdowy kolor wody.
To nic, że jestem trochę daltonistą i tak jest pięknie.
Obrazek

Tylko na chwilę się wypłaszczyło, by mogły się pojawić na horyzoncie następne góry.
Obrazek

Małe conieco na ząb.
P.S.
Po tej bośniackiej kaczce tak mnie przeczyściło, ale o tym w relacji.
Obrazek

Polująca modliszka.
Obrazek

Modliszka czaiła się na tego o to konika polnego, ale nie miałem na tyle czasu, by czekać na rozwój sytuacji.
Obrazek

O ile pamietam to jest miasto Mostar.
Jak widać na załączonym obrazku za kościołem już nieźle leje.
Obrazek

Wokoło miasta są góry i to nie byle jakie.
Obrazek

Serpentynkami wyżej i wyżej.
Obrazek

No i dojechałem.
Obrazek

Czy już wiadomo, gdzie dojechałem?
Obrazek

Tu coś dla tych z grubszymi portfelami.
Obrazek

W oddali już widać gdzie dojechałem.
Niestety deszcz też tu dojechał.
Obrazek

Jakby to powiedział Wojciech Cejrowski, pokazuję i objaśniam.
Jestem w słynnym Medżugorie. Nie miałem tego w planach ale dostałem zlecenie, więc jestem.
Obrazek

Wewnątrz Kościoła jest bardzo skromnie i ludzi też nie za wiele.
Obrazek

Figura Matki Jezusa.
Obrazek

Obrazek

Ale, że którędy?
Obrazek

Spotkałem grupkę Polaków z bardzo sympatyczną panią przewodnik, która mi conieco wyjaśniła na temat tego miejsca, bo do tej pory to nie za wiele wiedziałem.
Obrazek

Z tyłu jest ołtarz polowy, przygotowany na nieco większą ilość wiernych.
Obrazek

Coś pani przewodniczka mówiła o Górze Objawień, ale nie wiem, czy to ta góra.
Nie wiem, czy widać, ale na samym szczycie jest krzyż.
Obrazek

Obrazek

Tu można zapalić świecę i się pomodlić.
Obrazek

Jest nawet napis po naszemu.
Obrazek

Na zewnątrz jest jeszcze jedna figura Matki Bożej, wykonana przez jakiegoś słynnego artystę.
Obrazek

A tutaj ukryłem przed deszczem Jelonka. Ze dwie godziny stał sam i nic nie zgineło.
Obrazek

BIH, czyli Bośnia i Hercegowina.
Obrazek

Korzystając z małej przerwy w deszczu podziwiam widoki.
Obrazek

Jestem już po stronie chorwackiej i na jednym ze wzniesień spotkałem małżeństwo z Polski.
Obrazek

Mieli problem z motocyklem, ale sobie poradzili zanim dojechałem. Załapałem się tylko na skręcanie plastików.
Obrazek

Pierwszy widok na Adriatyk. Niestety przy tej pogodzie na zdjęciu nie za bardzo widać.
Obrazek

Teraz już tylko został zjazd w dół do Makarskiej.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 22 wrz 2014, 08:10 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień czwarty:

Z samego rana wyszedłem na taras, by zobaczyć jak wygląda sytuacja po nocnej nawałnicy.
Obrazek

Moje miejsce noclegowe.
Obrazek

Łazienka raczej w stylu retro z rdzewiejącą wanną.
Obrazek

Z okna widoczek na rezerwat Biokovo.
Obrazek

Na takim skrawku zbocza skały, znalazło się miejsce na maleńki ogródek.
Obrazek

Śniadanko z takim widoczkiem smakuje bardziej
Obrazek

a kawusia jeszcze bardziej.
Obrazek

To moi sympatyczni i nad wyraz elokwentni sąsiedzi.
Z samego rana wybiegli sprawdzić, czy aby nadal morze tu jest.
Obrazek

Postanowiłem korzystać z okazji, że nie pada i zaraz po śniadaniu ruszyłem na podbój góry Sveti Jure w rezerwacie Biokovo.
Obrazek

Początek dnia wyśmienity. Widoczki jak marzenie.
Obrazek

Zdjęcie nie oddaje tej przestrzeni, ale jak ktoś ma lęk wysokości to nogi się same ugną.
Obrazek

Jest pięknie a to dopiero początek.
Obrazek

Ile krów widzicie.
Obrazek

Roślinność gdzieś znika i robi się trochę księżycowo.
Obrazek

Jelonek dzielnie pnie się wyżej i wyżej.
Obrazek

Ależ tu cudnie.
Obrazek

Znowu pojawia się roślinność.
Na tej górze w oddali jest jakiś kościółek.
Obrazek

Dojechałem do celu a tam gęsta mgła i deszcz.
Obrazek

Zaraz mnie tu jakieś wilki pożrą.
Obrazek

Dalej wjechać się nie da i trzeba iść z buta.
Obrazek

Jestem tu zupełnie sam, po lewej skały a po prawej przepść, nawet niewiadomo jak wielka i jeszcze z góry śląpi.
Czadowo, takie klimaty lubię.
Obrazek

Ostrzegali, że straszne przepaście, ale nic takiego nie widzę, to idę dalej.
Obrazek

Jest tabliczka, tylko, gdzie ta cerkiewka jest?
Obrazek

Aaaa tu się schowała.
Obrazek

Miejsce na taką budowlę nietuzinkowe, zwłaszcza przy dzisiejszej scenerii.
Można się poczuć jak gdzieś wysoko w Himalajach.
Obrazek

Drzwi zamknięte?
Chrześcijaninowi nie chcą otworzyć?
Obrazek

Zrobiłem tylko zdjęcie wnętrza przez tą małą szybkę.
Obrazek

Drogę powrotną wybrałem po drugiej stronie góry.
Obrazek

Jelon cierpliwie czeka.
Obrazek

Widoków do fotografowania nie ma żadnych, no to chociaż walnę sobie 'słłit' focie.
Obrazek

Nasi tu byli.
Obrazek

Pora się stąd ewakułować, bo pada coraz bardziej.
Bariery chroniące przed przepaścią pełnią chyba tylko rolę psychologiczną.
Podparte kamieniem i przyłapane cienkim, pordzewiałym drucikiem, nie wiem, czy zdołałyby zatrzymać rozpędzonego rowerzystę.
Obrazek

Widać jednak, że co niektórym się przytrafia nieźle przywalić w taką barierę.
Obrazek

No to z górki na pazurki.
Obrazek

Takie zdjęcie miałem zamiar zrobić na samym szczycie w połączeniu z pięknym rozpościerającym się na okolicę widokiem a zrobiłem go kilka kilometrów niżej w małej przerwie międzydeszczowej.
Obrazek

Jakiś odpowiednik naszej bacówki, czy coś w tym rodzaju.
Niestety wszystko pozamykane.
Obrazek

Czym niżej tym suszej.
Obrazek

Z samego rana był tu piękny widok a teraz wszystko jest za mgłą, ale nadal jest fajnie.
Obrazek

Tutejsza waluta to kuny, ryby a nawet niedźwiedzie.
Obrazek

Jadę wybrzeżem w stronę Dubrownika i pogoda robi się wprost wymarzona na motocykl.
W oddali widać jakiś kościółek i ruiny czegoś obronnego.
Obrazek

Zoom w aparacie na wiele nie pozwala, ale już coś tam widać.
Obrazek

Sympatycznej pani kelnerce oddałem resztkę posiadanych kun, ryb i niedżwiedzi i w zamian dostałem to.
Obrazek

Jadąc cały czas podziwiam te bajkowe widoki.
Obrazek

Strome góry w połączeniu z Adriatykiem tworzą niepowtarzalny motocyklowy klimat.
Obrazek

Na chwilę oddaliłem się od morza by wjechać do...
Obrazek

do krainy mlekiem i miodem płynącej a raczej bardziej owocami płynącej.
Obrazek

Wjechałem do doliny całej pokrytej mandarynkami.
Obrazek

Mandarynki jeszcze zielone, ale za miesiąc będą ok.
że niby znam się na mandarynkach he he.
Obrazek

Widok na mandarynkową dolinę.
Obrazek

Znowu jestem w Bośni i Hercegowinie.
Obrazek

Lin ci u nich dostatek.
Obrazek

Na chwile wszedłem do sklepu i wyszedłem i znowu leje.
Obrazek

No to pora na małe conieco.
Obrazek

Figa z makiem?
Obrazek

Chorwacja wita mnie ponownie słońcem.
Obrazek

Czy to rozstawione sieci?
Obrazek

Spotkałem parkę Polaków, którym nawalił samochód.
Nie wiem jakim cudem, ale auto odpaliłem i mogli jechać dalej.
Obrazek

Jelonek ty się lepiej trzymaj z dala od wody.
Obrazek

Odnalazłem naszą zatoczkę, znaczy się moją i BabyLucy.
Biliśmy tu jedenaście lat temu w podróży poślubnej.
Obrazek

Trzeba uważać, bo można natrafić na granaty.
Obrazek

Stromy zjazd w dół.
Obrazek

Jelon zaparkowany na tarasie bez jakiejkolwiek barierki.
Obrazek

Resztę schodkami w dół.
Obrazek

Obrazek

I już jestem na uroczej maleńkiej plaży.
Obrazek

Piasek trochę grubawy, ale można się przyzwyczaić.
Obrazek

Obrazek

Więcej ma koni od Jelona, czy mniej?
Obrazek

Dubrownik już widać.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tytanik?
Obrazek

Obrazek

Najpopularniejszy pojazd w Dubrowniku.
Obrazek

N tej górze widać jakieś mury obronne.
Obrazek

Można wyjechać tam kolejką linową.
Obrazek

Piękny ten Dubrownik ...
Obrazek

... oj piękny ...
Obrazek

Wszelkiej maści skuterów tu nie brakuje.
Obrazek

Słynne mury obronne.
Obrazek

Stawiły opór nie jednemu.
Obrazek

Widok z góry robi wrażenie.
Obrazek

Do środka starówki motocyklem wjechać się nie dało.
Obrazek

Chodzić mi się za bardzo nie chciało, więc postanowiłem jechać dalej.
Obrazek

Lato jest tutaj nadal w pełni.
Obrazek

Jedenaście lat temu takim stateczkiem sobie pływaliśmy. Wspomnienia wracają.
Obrazek

Dubrownik zostaje a ja jadę dalej w nieznane.
Obrazek

Ale dlaczego nie ma nic napisane po polsku?
Obrazek

A jednak na tej tablicy jest coś napisane w naszym ojczystym języku, tylko trzeba się bardziej przyjrzeć.
Obrazek

I jeszcze jedno, w prawym dolnym rogu tablicy.
Obrazek

Kto wie co to jest nad drogą?
Obrazek

Poszedłem w krzaki na siku a tu...
Obrazek

...dzikie figi i bardzo smaczne do tego.
Ale się objadłem...
Obrazek

Jestem już w Czarnogórze i droga mi się skończyła.
Obrazek

Na szczęście na drugą stronę można się dostać za 2 euro promem.
Obrazek

Płyniemy Jelonek, płyniemy...
Obrazek

Krajobraz równie piękny jak w Chorwacji.
Obrazek

Malownicza zatoczka blisko Budvy, nocą. Tutaj wybrałem sobie miejsce na dzisiajszy nocleg.
Obrazek

Za nocleg w pokoiku powiedzieli mi 40 euro i doznałem szoku. Nie wiem, dlaczego, ale byłem przekonany, że w Czarnogórze jest taniocha a tu takie ceny.
Przez najbliższą godzinę błąkałem się w poszukiwaniu nieco tańszego noclegu.
Obrazek

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 25 wrz 2014, 09:08 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
A teraz najbardziej emocjonujący z całej wyprawy, czyli dzień piąty.

Spałem w Budvie na kempingu za 7 euro.
Obrazek

AUTO CAMP, ale motocyklem też można było.
Obrazek

Z jednej strony góry z drugiej morze, które niestety zasłania nasyp drogowy.
Obrazek

Jest TUŚ męski a ten to chyba TUŚ żeński.
Obrazek

Są nawet umywalki a pod nimi majstersztyk hydrauliczny.
Obrazek

Stylowa lampa rozświetla wszystko.
Obrazek

Ekskluzywny prysznic z jedynie słusznym kurkiem na wodę zimną.
W upały to się może i sprawdza, ale upały gdzieś sobie poszły.
Obrazek

Jest nawet stylowa lodówka pokryta nieco tlenkiem żelaza.
Całkiem sprawna i pełna żarcia po brzegi.
Obrazek

Ooo znalazł się skrytożerca kuchenny.
Obrazek

Tutaj to się dłuugo zastanawiałem i chyba tego nie ogarniam...
Obrazek

Skrytożerców jest więcej.
Obrazek

Zastosowania anteny satelitarnej, jako szyberdachu to jeszcze nie widziałem.
W środku mieszka jakieś małżeństwo.
Pewnie jest na wczasach.
Obrazek

Jedynie co się otwiera w takiej przyczepie to drzwi. Okna ruchome już dawno są zabite, zostały tylko te stałe.
Nie wyobrażam sobie nocy w czymś takim, podczas upałów. To już wolę swój zmęczony życiem namiot.
Obrazek

Nie znam się, ale to chyba bardzo stare drzewa oliwne.
Obrazek

Ciekawa struktura.
Obrazek

Już wiem dlaczego na tym kempingu prawie nie ma namiotów.
Te kotki miały zwyczaj wyskakiwać na namiot i zjeżdżać w dół z wysuniętymi pazurkami.
Obrazek

Teraz mam pokrojone poszycie w namiocie i pełno śladów po wbitych pazurach.
P.S.
O jak się cieszę, że przed wyjazdem nie zdążyłem kupić nowego namiotu.
Obrazek

Zastava, jeszcze pamiętacie taką brykę?
Obrazek

Na naszych drogach już ciężko taką spotkać.
Obrazek

Widoczek w dzień na zatoczkę za 40 euro.
Obrazek

Dało się zjechać do samej wody i teraz już wiem, dlaczego się tu tak cenią.
Ładny widok musi kosztować.
Obrazek

Mała sesja zdjęciowa z Jelonkiem w roli głównej.
Obrazek

W oddali widać Budvę.
Obrazek

Za widok z tego balkonu pewnie trzeba będzie zapłacić więcej niż 40 ojro.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Skoro jest kotwica, to gdzieś tu musi być ten statek.
Czarna perła z Czarnogóry, czy jakoś tak go zwą.
Obrazek

Korozja żre, że aż słychać mlaskanie.
Obrazek

Mogę się tam dostać tylko wpław, albo łódką.
Jelonek się zaparł i nie chce tam mnie zawieźć.
Od zeszłego roku ma jakiś taki lęk przed słoną wodą.
Zupełnie nie wiem dlaczego?
Obrazek

Znalazłem ukryte skarby.
Obrazek

A to już prywatna plaża pod jednym z hoteli.
Obrazek

Szybko mnie z niej wyproszono.
Obrazek

Obrazek

Widać już Świętego Stefana.
Nie planowałem, ale skoro już tu jestem to trzeba to cudo zobaczyć.
Obrazek

No i jak tam się dostać?
Obrazek

Motocykl musiałem zostawić na parkingu i reszta z buta.
Obrazek

Dalej nie dałem rady dojść. Dwóch drabów skutecznie zniweczyło moje niecne zamiary.
Obrazek

No nie powiem, bo fajnie tu jest.
Obrazek

Na koniec jeden z drabów mnie sfotografował. Powiesi pewnie moje zdjęcie na ścianie ostrzegawczej, że tego pana tu nie wpuszczamy.
No chyba, że przyniosę ze sobą 100 euro to jakiś rynsztok się dla mnie znajdzie a za 400 euro to nawet ładny pokoik z widokiem.
Obrazek

A może by tak skok przez płot?
Obrazek

Stefan zostaje w tyle a ja ruszam dalej w nieznane.
Obrazek

Tędy nie przejadę.
Obrazek

A może w tamtą stronę?
Obrazek

Skacz Luca skacz...
a potem leć Luca leć...
Obrazek

Widoki w Czarnogórze są równie piękne jak w Chorwacji. Różnica jest tylko w ilości śmieci.
Obrazek

W końcu jakiś kościół się trafił wśród meczetów, choć bardziej wygląda na cerkiew.
Obrazek

Jak widać już mnie tu znają i zapraszają do Baru.
Obrazek

No i jak tu się nie dać skusić?
Obrazek

Odbijam w stronę lądu i wspinam się coraz wyżej.
Ostatnie spojrzenie na Adriatyk i już mnie nie ma.
Obrazek

Wjechałem w krainę oliwek.
Obrazek

Droga się zwęża i asfalt coraz gorszy.
Kompletne bezludzie.
Obrazek

W końcu jednak dojechałem do cywilizacji.
MNE, czyli Montenegro a chyba po naszemu Czarnogóra.
Obrazek

W końcu dojechałem do granicy z Albanią.
Obrazek

Albańskie góry już widać.
Obrazek

Albania w całej okazałości.
Obrazek

Te 30km/h to jest chyba dla tych pieszych, przebiegających przez jezdnię, bo samochody to tu jadą minimum 100km/h.
Obrazek

Od razu widać, że jest tu biedniej.
Obrazek

Zasięgu zabraknąć mi jednak nie powinno.
Obrazek

Rzeka zupełnie bez wody.
Na szczęście Luca przyjechał, więc będzie lało i rzeka znowu będzie.
Obrazek

Tubylcy chyba nie mają ciepłej wody, to muszą sobie jakoś radzić.
Obrazek

Zamek, czy hotel?
Obrazek

Obok siebie żyją kontrasty.
Rozwalające się budowle a w oddali wypasiony hotelo-restauracjo-zamek.
Obrazek

Sprzęt drogowców ma już swoje lata i nadal działa.
Obrazek

Zaparkować koparkę to trzeba umieć he he.
Obrazek

Na tej górze jest jakiś oryginalny, stary zamek a nie współczesna podróbka jak ten wcześniejszy.
Obrazek

No nie powiem, czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Wygląda, że to ciężarówka.
Obrazek

A mówiłem, że będzie lało.
Obrazek

Ooo włoska kawa Lavazza, idę się napić.
Obrazek

Są też w Albanii komisy samochodowe, ale trochę inne niż nasze.
Najpierw wybiera się model, rocznik i kolor a dopiero później dobiera się do niego kierownicę, siedzenia, koła i lusterka, oraz co tam się nam jeszcze zamarzy.
Obrazek

Nadal to jest zwykła droga krajowa. Mieli gest, bo jeśli chodzi o szerokość to u nas nawet autostrady mogą się schować.
Obrazek

Kolejna albańska miejscowość. Tutaj już nie widać takiej dużej biedy.
Obrazek

Jestem w górach na jakiejś przełęczy przez którą prowadzi znakomitej jakości darmowa autostrada.
Tam w dole leje niczym z konewki.
Obrazek

Góry może nie najwyższe na świecie, ale robią na mnie wrażenie swoją potęgą i niedostępnością.
Obrazek

Autostrada wpasowana w te góry po mistrzowsku.
Obrazek

Bunkry?
Chyba jednak nie.
Obrazek

Aczkolwiek sceneria ciekawa.
Obrazek

Nie ma słonej wody to Jelonek już się niczego nie boi.
Obrazek

Obrazek

Uwaga na kamienne lawiny.
Obrazek

Ruchu na drodze prawie nie ma. Czuję się jakbym był na jakiejś bezludnej planecie.
Obrazek

Jest woda, zdatna do picia to musi być tu jakieś życie.
Obrazek

Zaraz mi tu jakiś Hobbit wyskoczy albo co gorsza wataha orków.
Obrazek

Oryginalny sposób mocowania znaku drogowego na nowej autostradzie.
Obrazek

Stacja benzynowa 'fajer' 1111.
Nad stacją jest również restauracja i można sobie coś zjeść.
Obrazek

Czy widzicie tu jakiś zjazd z autostrady na tą stację i wyjazd?
Obrazek

Są nawet tunele i to o wysokim standardzie.
Jak sądzicie w albańskim tunelu wolno się zatrzymywać?
Obrazek

No to w lewo, czy w prawo?
Obrazek

Na zdjęciu tego nie widać, ale te góry przede mną są ogromne.
Obrazek

Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy na albańskiej autostradzie.
Obrazek

Nie dość, że się kompletnie nie śpieszą, to jeszcze idą pod prąd.
Obrazek

Na stacji benzynowej płaciłem w euro i jeszcze tyle mi wydali.
Obrazek

AL czyli Albania albo inaczej Ale Lakier mam na aucie.
Obrazek

Przejście graniczne między Albanią a Kosovem w Serbii.
Obrazek

Musiałem zapłacić 15 euro za ten papierek. Trochę mi się przypomniało przejście graniczne w separatystycznym Naddniestrzu.
Obrazek

Autostrada osłonięta niczym bunkier. Niestety tylko przez kilka kilometrów od granicy a potem już kiepskie drogi.
Obrazek

Znowu leje.
Obrazek

No i gdzie tu jechać?
Obrazek

Starówka wygląda całkiem sympatycznie, chociaż nieco orientalnie.
Obrazek

Ludzie spacerują tak jak w innych europejskich krajach.
Obrazek

Mimo to czuć, że coś tu jest inaczej.
Obrazek

RKS czyli Rakiety, Kałasznikowy, Samobieżne działa.
Obrazek

Robi się już mniej ciekawie.
Mam nadzieje, że nikt mnie nie widział jak robię to zdjęcie.
Obrazek

Kurcze Jelon a my jakie mamy uzbrojenie?
Scyzoryk trapera tylko?
O ja pier ...papier.
Obrazek

Oj będzie się działo.
Jakiś front nadciąga.
Obrazek

Coś w rodzaju naszych komunistycznych placów ku czci czegoś tam.
Obrazek

Zostały tylko ruiny.
Obrazek

Asfaly się był skończył i wjechałem na drogę sraczki.
Aparat niestety tego koloru sraczki właściwie nie złapał.
Obrazek

Pod spodem kamyczki a na wierzchu śliska sraczkowa papka.
Obrazek

Kilka razy z Jelonem zatańczyliśmy, ale na szczęście udało się uniknąć gleby połączonej z kąpielą w sraczce.
Obrazek

Jelon flejtuchu jak ci nie wstyd.
Obrazek

Przekroczyłem granicę. Kamień z serca.
Jestem w Macedonii.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 02 paź 2014, 08:11 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Najciekawszy dzień już mamy za sobą, teraz tylko pozostał nudny powrót do domu.
Dzień szósty:

W tym hotelu sobie spałem.
Obrazek

Hotelowe rybki.
Obrazek

Ciekawe, czy do ozdoby, czy na śniadanie?
Obrazek

W całym hotelu było tylko trzech gości: Albańczyk, Bośniak i ja.
Obrazek

Po tych ulewach mam problem z łańcuchem.
Ogniwka zaczynają się zacierać.
Obrazek

W pokoiku narobiłem nieco bałaganu.
Obrazek

Co się dało to suszyłem.
Obrazek

Obrazek

To moja ostatnia zupa Romana.
Zawsze mi zostawało chińskich zupek a tym razem brakło.
Przyszła pora na flaki, takiej jeszcze nie jadłem.
Obrazek

Już wiem dlaczego wczoraj miałem mokro w gaciach.
Przeciwdeszczówka ma rozdarcie na zadku.
Obrazek

Espero TAXI, u nas już takich nie ma.
Obrazek

Skopje, albo nie skopje.
Ale kto kogo?
Obrazek

Jakiś fajny stadion mają.
Obrazek

Macedońskie taksówki a właściwie to skopjijskie.
Obrazek

Całkiem tu ładnie w tej Macedonii.
Jakiś stary zamek nawet widać na horyzoncie.
Obrazek

To jest macedońska autostrada, tylko gdzie pasy do jazdy w przeciwną stronę?
Obrazek

Nie wiem, czy widać, ale tam daleko ciągnie się moja dzisiejsza droga.
Obrazek

Wioski, wioseczki i malownicze krajobrazy.
Obrazek

A może by tak do Aten?
Obrazek

Nareszcie jestem bogaty.
Obrazek

Małe conieco na ząb.
Obrazek

No nie takie smaczne jak się wydawało.
Obrazek

Miałem nieoczekiwaną wizytę tutejszej policji.
Obrazek

Yugo, pamiętacie takie coś? Tutaj tego pełno jeździ.
Gaz też tu się ciekawie tankuje.
Obrazek

Chcę wrócić na moją autostradę a tu taki znak?
Obrazek

Zaraz będę w Grecji.
Obrazek

Na granicy spotkałem motocyklistów.
Belga, Holendra i Niemca.
Razem przekroczyliśmy granicę.
Chłopaki wybierają się do Turcji.
Obrazek

Do Tesaloniok już niedaleko.
Odessa tutaj?
Nie to Edessa a prawie robi różnicę he he.
Obrazek

Grecka autostrada.
Można Jelonka cisnąć na maxa.
Obrazek

Jestem już w słynnych Thesalonikach.
Na początku nie załapałem.
Dopiero jak druga taka wataha przemknęła obok mnie to się zainteresowałem.
Obrazek

Na skuterach po dwóch na jednym, w pełnym uzbrojeniu, rosłe chłopy, zatrudnione w miejscowej policji, śmigały ile fabryka dała na jakąś akcję.
Skutery dociśnięte nadmiernym ciężarem do ziemi jechały najszybciej jak potrafiły.
Wyglądało to tak komicznie, że nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem, stojąc na chodniku w Salonikach.
Normalnie aż się popłakałem. Nie wiem co przechodnie pomyśleli wtedy o gościu ubranym w czarne skóry z napisem na plecach POLSKA...
Obrazek

A temu co się stało?
Obrazek

Wygląda na to, że właściciel kompletnie o nim zapomniał i to wieki temu.
Obrazek

Jednośladów tutaj dostatek.
Obrazek

W końcu dotarłem do morza.
Obrazek

Pierwszy raz jestem w Grecji.
Obrazek

Wyrośnięte te skutery,
albo Jelonek coś się skurczył od widoku słonej wody.
Obrazek

Można sobie spokojnie wypić kawusię w miłych okolicznościach.
Obrazek

Jest nawet słoneczko. Trochę za chmurami, ale jest.
Udało się w końcu dogoniłem...
Obrazek

Morze Egejskie.
Obrazek

Jakieś greckie zabytki.
Obrazek

A to Luca udający Greka, który wziął dużo euro i teraz nie chce oddać.
Obrazek

Można sobie trochę popływać. Wystarczy kupić bilecik.
Obrazek

Thesaloniki w całej okazałości.
Obrazek

Jak wszędzie w takich miejscach pełno pomników i innych ciekawostek.
Obrazek

Całkiem gustowna instalacja, tylko czy to znaczy, że będzie bardzo padać?
Obrazek

Przeciętny grecki samochód.
Rejestracja ma znaczek GR.
Obrazek

Fajny deptak, tylko ludzi jakoś mało.
Obrazek

Nareszcie mogę czuć się bezpiecznie.
Obrazek

A teraz to gdzie ja jestem?
W Grecji, czy w Chinach?
Obrazek

Jelonek nie bój się, nie utopisz się.
Jedziemy tylko na plażę.
Obrazek

Mała sesja zdjęciowa z Salonikami w tle.
Obrazek

Obrazek

Klasyka gatunku.
Obrazek

Całkiem motocyklowo wyszło.
Obrazek

Kolor wody faktycznie był taki.
Obrazek

Trochę ryzykuję robiąc zdjęcia z tej perspektywy
Obrazek

oraz z innej perspektywy...
Obrazek

To się nazywa ryba.
Będzie z 6 metrów.
Obrazek

Wracam już do domu.
Jakaś awantura na skrzyżowaniu z udziałem miejscowej policji.
Obrazek

No i długo nie musiałem czekać.
Na tęcze oczywiście.
Deszcz to tak przy okazji w gratisie.
Obrazek

Po solidnym zmoknięciu przyszła pora na kawusię.
Do kawusi oczywiście miejscowe ciasteczko. Wściekle słodkie jak się okazało, ale smaczne.
Obrazek

Z tego co zrozumiałem to są to miejscowe tradycyjne wyroby.
Obrazek

Czy to Raj?
Nie to tylko Bułgaria.
Obrazek

Za to danie zapłaciłem 2 euro i sympatyczna pani chciała mi jeszcze resztę wydać.
Obrazek

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 03 paź 2014, 11:43 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Kolejny dzień z nudnego powrotu do domu.
Teraz to już będzie baardzo nudno, bo tylko jeden kraj przez cały dzień
i dwie noce, czyli dzień siódmy:

Budzę się rano obok jakiegoś bagienka.
Obrazek

Jelonek grzecznie czeka w krzakach.
Obrazek

Gdzie ja kurka jestem?
Obrazek

Zewsząd otaczają mnie pięciopalczaste rośliny?
Obrazek

To tylko figi.
Spałem w jakimś lesie figowym. Takie figo-fago.
Obrazek

Całkiem dobre miejsce. Przez całą noc miałem ciszę i spokój.
Obrazek

Pora zdobyć Sofię.
Obrazek

Zaczynają się całkiem ładne tereny z zapomnianymi, tajemniczymi pomnikami.
Obrazek

Jest jakaś strzałka to idę sprawdzić.
Obrazek

Są nawet klimatyczne schodki.
Obrazek

Na szczycie jest kapliczka.
Obrazek

Wewnątrz stare, wartościowe ikony.
Obrazek

U dołu kapliczki są drzwiczki a w środku świeczki i zapałki.
Można sobie wziąć świeczkę i zapalić. Jest tam też kilka monet, czyli coś trzeba zostawić na zakup nowych świeczek.
Obrazek

No to liczymy nogi, czy jest całe sto?
Obrazek

Na tych skałach bułgarski Baca wypasa sobie owce.
Obrazek

Kozy to bym jeszcze zrozumiał, ale wypasanie owiec w taklich skałach?
Jak one tam chodzą?
Obrazek

Niestety mój zoom nie wydala, ale trochę widać Bacę jak siedzi na skale i coś tam je.
Obrazek

Jadę sobie i jak gdyby nigdy nic taka reklama.
Na początku nie załapałem i musiałem zawrócić by zrobić to zdjęcie.
Obrazek

Czyli swojskie klimaty w Bułgarii, albo inaczej,że nasi tu byli.
Obrazek

Mała przerwa na małe śniadanko.
Obrazek

Hymm..
Obrazek

Zrobię fotkę, może kiedyś się przyda...
Obrazek

Coś podobnego widziałem już na Ukrainie.
Obrazek

Pora obiadowa. Zupek już nie mam to trzeba sobie jakoś radzić.
Obrazek

Jest pięknie, ale nie całkiem.
Straciłem piąty bieg i przy okazji z dwójką też jest coś nie tak.
Mogę jechać tylko na 1,3i4.
Uciekam z głównej bo bułgarskie TIR-y chcą mnie rozjechać.
Obrazek

Wjechałem na jakieś bezludzie.
Obrazek

Droga popękana, zarośnięta roślinnością. Zupełnie jakby nikt tędy już nie jeździł?
Obrazek

Hop hop, czy jest tu kto?
Obrazek

Jest jakaś mała wioseczka i to o jakiej dumnej nazwie.
Zawsze to jakaś cywilizacja i człowiekowi raźniej.
Obrazek

No i skończył się asfalt.
Obrazek

Po kilkunastu kilometrach pojawił się kawałek asfaltu i to całkiem, całkiem.
Tylko co jest grane?
Gigantyczny salon Peugeota w takim miejscu?
Obrazek

No Reczej salon Peugeota to, to nie jest.
Obrazek

Wielkość robi wrażenie.
Obrazek

A to co a raczej kto?
Obrazek

Może to jakiś grobowiec poległych?
Obrazek

Jak ktoś umie to niech przetłumaczy.
Obrazek

Po zażyciu wspomagacza z polskim akcentem, jadę dalej.
Obrazek

Miejscowość Slivnitsa a raczej miasteczko.
Niestety tak wyglądają w Bułgarii boczne drogi.
Obrazek

Wsie raczej skromne a nawet bardzo skromne.
Obrazek

Lasy piękne, ale niestety ze śmieciami mają większy problem niż u nas.
Obrazek

Pora wykorzystać team Kubicy.
Obrazek

Jazda na czwartym biegu i wysokich obrotach generuje dodatkowe drgania.
Dolny tłumik zaczał mi niemiłosiernie dzwonić, psując całą frajdę z jazdy.
Trzeba było temu jakoś zaradzić.
Pomógł mi w tym KUBICA TEAM.
Obrazek

Bułgarskie szkoły nie napawają optymizmem.
Obrazek

Zaczyna kropić a tam dalej to już nieźle leje.
Obrazek

Dalsza jazda odbyła się w deszczu i we mgle.
Jak słońce zaszło, zrobiło się mało przyjemnie, ale o tym będzie w relacji.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 07 paź 2014, 07:01 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Przyszła pora na kolejny, nudny ;) dzień powrotu:

Dzień ósmy:

Zimną, deszczową noc w bułgarskich krzakach jakoś udało mi się przeżyć.
Obrazek

Kubek został pod przykrytym motocyklem a i tak woda się dostała.
Przynajmniej z pragnienia nie umrę.
Obrazek

Wczoraj w nocy w deszczu, pięknie tańczyłem na tym błotku a teraz znowu trzeba trochę potańczyć. Dobrze, że z rana tylko kropi a nie leje.
Obrazek

Jestem już na asfalcie. Spałem gdzieś pod tą górą.
Obrazek

Oto co się stało z małą, spokojną rzeczką po dzisiejszej nocy.
Obrazek

Ciesze się, że tą noc mam już za sobą.
Obrazek

Nieopodal rzeczki, niespodziewanie zaskoczył mnie polski akcent.
Jak widać nasi kibice znani są również tutaj.
Obrazek

Jelonkowi stuknęło 80tyś kilometrów.
Niestety nie w tak miłych okolicznościach przyrody jak 70-ka rok temu.
Teraz z nieba leje i do tego widoczność marna.
Obrazek

Rumunia również deszczowo wita.
Obrazek

Bułgarię z Rumunią łączy nowoczesny most.
Obrazek

Rzeka Dunaj o ile się nie mylę.
Obrazek

Po rumuńskiej stronie znalazłem coś takiego.
Obrazek

Patent z Teamem Kubicy nie zdał egzaminu i tłumik znowu dzwoni i wnerwia.
Nowy patent wytrzymał:
a) 5km
b) 10km
c) 50km
Chwila na zastanowienie
Obrazek
Prawidłowa odpowiedź to ,,c".
Nowy patent wytrzymał 50km a potem spłonął żywym ogniem.

Pora na wzmocnienie organizmu, bo sił zaczyna brakować.
Obrazek

Mózg dostał odpowiednią dawkę kofeiny i wymyślił coś nowego.
Niczym Gustlik gwoździa, nawinąłem drut na palec.
Sprężyna jak malowana, tylko drut mało sprężysty i słabo sprężynuje.
Kolejne pytanie, ile wytrzymał ten patent?
a) 30km
b) 80km
c) do końca dnia
Teraz napijcie się kawy dla rozjaśnienia umysłu.
Obrazek
Prawidłowa odpowiedź to...

Niektórzy Cyganie w Rumunii żyją tak jak żyli 100 czy 200 lat temu.
Obrazek

Całe rodziny z całym dobytkiem jadą z jednego miejsca na drugie.
Koń z takimi właścicielami nie ma lekko.
Tylko po co im na wozie aż dwie rejestracje?
Obrazek

Nowy, gładki asfalt, ale to nadal rumuńskie drogi i trzeba bardzo uważać.
Obrazek

Wjechałem w jakąś strefę przemysłową. Elektrociepłownia, czy coś takiego.
Obrazek

Zakłady pracy są szare, bure i ponure.
Prawidłowa odpowiedź to ,,b"
Patent przejechał 80km a potem drucik sie przetarł.
Obrazek

Jakby na to nie patrzeć to w którą stronę bym nie pojechał to będzie lało.
Obrazek

W mieście Targu Jiu minąłem taką tablicę.
Ujechałem jeszcze kilometr i mi nie dało.
Musiałem zawrócić.
No sami powiedźcie co byście zrobili w takiej sytuacji?
Fotka z netu.
Obrazek

Fajne rondo z ciekawą fontanną w Targu Jiu.
W nocy widziałem jeszcze jedną taką fontannę, podświetlaną na różne kolory.
Fotka z netu.
Obrazek

Wjechałem na właściwą drogę, teraz już tylko muszę trzymać się głównej.
Obrazek

Na horyzoncie pojawiają się niezłe górki.
Obrazek

Zaczynam się wspinać.
Bez drugiego biegu jest to dosyć kłopotliwe.
Z drugiej strony, jeśli Jelon ma się rozsypać to lepiej tutaj w pięknych okolicznościach przyrody a nie na jakiejś nudnej autostradzie.
Obrazek

Normalnie na rumuńskich drogach motocykli prawie nie ma a tutaj jest ich pełno.
Obrazek

Tłumik znowu zaczął brzęczeć. Jazda po Transalpinie z dzwoniącym tłumikiem to żadna przyjemność.
Odciąłem kawałek gumki z siatki pajączka i połączyłem z resztkami drutu jaki mi został po poprzednim patencie. Element elastyczny w połączeniu ze stalą zdał egzamin i spokojnie mogłem jechać dalej.
Obrazek

Robi się coraz ciekawiej.
Obrazek

Tam na dole wszystko za lekką mgłą a u góry widoczność jest całkiem dobra.
Obrazek

Asfalcik super. Jestem już dosyć wysoko, bo drzewa i krzewy gdzieś poznikały.
Obrazek

Widoczki bajeczne, niczym w jakimś Tadżykistanie.
Obrazek

Są koniki. Na wolności jak prawdziwe dzikie konie.
Obrazek

Chodzą gdzie chcą i robią co chcą.
Obrazek

A może by tak zostawić Jelona i dalej konno?
Miałbym wtedy wszystkie biegi.
Obrazek

Cały czas się wspinam i o dziwo jeszcze nie pada.
Obrazek

Teraz to już jestem na poziomie wędrowania chmur.
Obrazek

Jest cudnie.
Obrazek

Wiatr we włosy i przed siebie szczytami gór.
Obrazek

Do tej pory jakoś radziłem sobie na trzecim biegu, ale żarty się kończą.
Obrazek

Na tych serpentynach brakło mi mocy i musiałem zejść z trzy na jeden.
Dwójka byłaby idealna, ale została zmielona gdzieś koło Sofii.
Obrazek

Tam w dole zostawiłem górski kurort i wytrwale piłuję na jedynce.
Muszę uważać żeby silnika nie przegrzać.
Obrazek

Bezkresna przestrzeń.
Na horyzoncie chmury już się czają.
Obrazek

Potęga tych gór robi wrażenie.
Obrazek

Jelonek dostaje w skórę, ale daje radę.
Obrazek

Obrazek

Jeszcze trochę i będzie z górki.
Obrazek

Pogoda zaczyna się nieco psuć.
Na tej wysokości szybko się zmienia wiatr i temperatura.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trochę się wypłaszczyło, ale nadal jest pod górę.
Obrazek

BabaLuca mnie udusi jak się dowie.
Obrazek

No ale takiej okazji przepuścić nie mogłem.
Obrazek

To chyba najwyżej położony punkt na przełęczy Urdele. Pewny nie jestem, bo nie znalazłem tabliczki z wysokością.
Powinno być jakieś 2145m n.p.m.
Obrazek

Dalej już jest tylko w dół.
Obrazek

Są i osiołki.
Obrazek

iiiii aaaaa iiiii aaaaa iiiii aaaaa...
Obrazek

Fajne jest, ale trzeba się ewakułować, bo zaraz zapadnie zmrok.
Temperatura spada i chmur przybywa.
Obrazek

Śliskiej nowej oponki nie udało mi się całkowicie zamknąć.
Miałem opory przed większym wykładaniem się w zakrętach.
Obrazek

Oberwanie drogi.
Obrazek

Nieźle musiało lać, skoro takie zniszczenia.
Nie bez powodu mówią, że w Rumunii tylko leje i leje.
Obrazek

Jak widać zginąć od lawiny to nie koniecznie tylko w zimie.
Obrazek

Z tego co widać to lawina lecąc zasypała całą drogę.
Obrazek

No i asfalt mi się skończył.
Obrazek

Droga zamknięta?
Zakazy ruchu czymś pozaklejane to jadę dalej.
Dzienne światło się kończy i droga też. Oj będzie się działo, ale o tym w relacji.
Obrazek

Mapka poglądowa.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 09 paź 2014, 12:33 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Przyszła pora na dzień ostatni:

Dzień dziewiąty:

Tutaj spałem. Nie było łatwo znaleźć to miejsce.
Tam w dole jest droga, której nie widać, bo kawałek dalej jest znaczny spadek terenu.
Te krzaki co widać przed żwirownią to nie krzaki, tylko czubki drzew.
Obrazek

Główna droga międzynarodowa. 130km i jakieś 50 mijanek na światłach, bo raz lewy a raz prawy pas ktoś zwinął i sobie poszedł.
Nie wytrzymałem i nerwy mi puściły. Tranzytem nie da się tak jechać.
Obrazek

Rumuńska wioseczka o poranku.
Obrazek

Jednośladów w Rumunii jest bardzo mało, ale czasem coś się trafia i bywa nawet pochodzenia chińskiego.
W jednym miejscu widziałem też jedącą poczciwą MZ-150.
Obrazek

Z wielkością rejestracji to trochę przesadzają, ale może ma spełniać dodatkowe zadanie powiększenia gabarytów jednoślada.
Obrazek

Typowe dla Rumunii rzeźbione kapliczki. Zwłaszcza w górskich rejonach.
Obrazek

Zabytkowy kościółek i chyba plebania.
Obrazek

Fajna drewniana dachówka.
Obrazek

Ktoś się musiał nieźle napracować przy tej bramie wejściowej.
Obrazek

Te rzeźby są wykonane z jednego kawałka drewna.
Obrazek

Opadłem z sił i muszę w końcu coś konkretnego zjeść.
Obrazek

Hungaryy cywilizacjaaa !!!
Obrazek

Takie sekundniki powinny być w Polsce obowiązkowe na każdych światłach.
Proste a poruszanie się robi znacznie spokojniejsze i płynniejsze.
Obrazek

Zaraz za Miszkolcem dorwała mnie solidna burza.
W Koszycach miałem następną, jeszcze fajniejszą więc zdjęć brak bo jechałem ciągiem.
Obrazek

Bardejov do granicy już niedaleko.
Byliśmy tu z WWS na pizzy. Niektórych nieźle potem przegoniło.
Obrazek

Jeszcze tylko 10km.
Obrazek

Polsko Ojczyzno moja witaj !!!
Obrazek

Po przejściu granicznym pozostał tylko ogromny budynek.
Przejście graniczne w Koniecznej znam dobrze, bo za czasów szczelnych granic byłem uczestnikiem niezłej awantury.
Obrazek

Ktoś wie dlaczego nazwa jest pisana cyrylicą?
Obrazek

Gorący Hot-dog na Orlenie w Jaśle.
Tego mi było trzeba.
Obrazek

Koniec końców trafiłem do Pacanowa.
Obrazek

,,W Pacanowie kozy kują
więc Koziołek, mądra głowa,
błąka się po całym świecie,
aby dojść do Pacanowa"
Obrazek

,,Myśli kozioł: Coś dla ciebie
ta zabawa nie jest zdrowa.
Idź ty lepiej, koziołeczku
szukać swego Pacanowa.
Westchnął cicho nasz koziołek
i znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego co jest bardzo blisko"
P.S.
Podobieństwo postaci czysto przypadkowe...
Obrazek

Księżyc pacanowski.
Obrazek

Piękne nasze polskie słoneczko.
To zdjęcie zrobiłem już na drugi dzień, jedząc kanapkę na przerwie śniadaniowej w robocie.
Obrazek
P.S.
,, ...i znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego co jest bardzo blisko"

Stan licznika 81291km.
Obrazek

Mapka dnia.
Obrazek

Z przedniej opony tylko tyle zostało.
Bardzo dobra opona firmy Metzeler wytrzymała aż 56 tyś km.
Obrazek

Kosovska sraczka dojechała aż do Polski.
Obrazek

W tym miejscu była sobie piękna chromowana osłona, która została sobie gdzieś w Bułgarii.
Obrazek

Po odkręceniu jednej śruby, dolny tłumik spadł na ziemię.
Obrazek

Zostało tylko tyle, ale za to jak fajnie teraz Jelon pierdzi.
Obrazek

Łańcuch też ledwo dojechał. Widać pęknięcia na pierścieniach ogniwek.
Mimo że chiński to sprawował się wyśmienicie przez 39tyś km i to w większości w deszczu.
Oczywiście regularnie był smarowany polskim olejem przekładniowym Hipol.
Obrazek

Mapka całej trasy.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 22 paź 2014, 07:56 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Jak ktoś się nudzi to wstawiłem jeszcze filmiki
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... 10+Filmiki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 06 lis 2014, 12:36 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Pora zacząć tą pisaninę, bo jeszcze wszystko zapomnę i nie będzie o czym pisać :lol:

W pogoni za słońcem 2014
Dzień pierwszy, sobota 30 sierpnia.


Miało być ,,W pogoni za słońcem”, czyli miałem się wygrzewać na słoneczku i ociekać słonym potem, a wyszło bardziej ,,Luca w krainie Deszczowców”, jak podsumował mnie jeden taki kolega motocyklista.
Zacznijmy jednak od początku, czyli, że było tak jak zawsze. Wszystko na ostatnią chwilę, urlop, ubezpieczenia, zakupy i gorączkowe nocne pakowanie. Oczywiście nowego namiotu i karimaty kupić nie zdążyłem. Mocowania w motocyklu na kuchenkę ,,Smiert turisty” też nie zrobiłem. Do jedzenia albo do ubrań ją przecież nie wsadzę, bo wszystko będzie czuć benzyną, więc znowu musiała zostać w domu.
W międzyczasie zdążyłam wymienić w połowie motocykla opony a dokładniej to jedną tylną.
Stara chińska opona Duro po przejechaniu czterdziestu trzech tysięcy kilometrów miała już dosyć. Przednia z resztą też, ale tylna jednak bardziej.
Przed wyjazdem nawiedziło mnie jakieś dziwne przeczucie, że tym razem coś się wydarzy i odżałowałem prawie 200zł na pakiet assistans. Niestety holowanie tylko do 150km, bo pakiet rozszerzony do 1000km jest w PZU tylko na samochody osobowe.
Brakło mi nocy i rano musiałem skończyć pakowanie. Wnoszę graty do garażu a tu niespodziewanie poranna mżawka pomaga mi się szybciej dobudzić.
A miało być tak pięknie. Powinienem się już wtedy dobrze zastanowić czy nie zmienić kierunku wyprawy.
Raven z plecaczkiem już na mnie czekają a ja dalej się guzdram z pakowaniem. Dopiero w okolicach dziewiątej udało mi się nacisnąć starter.
Jelonek ochoczo mruczy, no to jedziemy w stronę przygody.
Jeszcze tylko uściski z rodziną i Luca jedzie w nieznane, jak zawsze, zostawiając wszystkie małe rozrabiaki na głowie Babalucy.

Obrazek

Droga mokra, dojeżdżam do pierwszego skrzyżowania, naciskam na tylny hamulec i tylne koło jedzie jak po maśle. Szybko odpuszczam i robię drugie podejście i drugi uślizg tylnego koła. O ja pierpapier, tak się nie da jechać, zaraz będę leżał.
Nowa opona a raczej nie nowa, tylko lekko używana, bo taką kupiłem chcąc przyoszczędzić, na mokrym się kompletnie nie trzyma. Stare, łyse Duro dużo lepiej się trzymało drogi a chińska Cheng Shin Tire jest delikatnie mówiąc do bani.
Niby mógłbym teraz zawrócić i pojechać do Kielc w poszukiwaniu markowej opony, ale nie.
Szkoda mi jednego dnia i kasy na nową oponę. Najwyżej jak się nie da jechać to w trasie coś znajdę i wymienię. Zawsze to jakaś dodatkowa przygoda będzie.
Muszę tylko bardzo, ale to bardzo uważać z tylnym hamulcem i z wykładaniem się na zakrętach też. Jeśli się coś stanie złego przez moje sknerstwo i głupotę to sobie tego nie wybaczę.
Dojechałem w końcu na stację Orlen, gdzie długi czas czekał już na mnie Raven ze swoim sympatycznym blond plecaczkiem. Raven właśnie kończył opróżniać termos z kawą, którego zapas przeznaczony był na całą podróż a nie na sam jej początek.
No cóż, dobrze, że zdążyłem zanim dno w termosie wyschło, bo potem to nie wiem co by było. Oczywiście tak sobie żartuję. Jak teraz czytacie to dzięki, że poczekaliście na mnie.

Obrazek

Ruszyliśmy w stronę Krakowa. Razem zawsze raźniej. Asfalt miejscami zaczął wysychać, a przed Krakowem pokazało się nawet słoneczko.
Mało tego, zrobiło się tak ciepło, że musieliśmy się zatrzymać, by pozbyć się trochę cebulowych warstw. No tak jak Ogry to mają, czyli na cebulę.
Przez miasto przelecieliśmy błyskawicznie bus-pasem. Władze Krakowa na to pozwalają motocyklistom. Świetna sprawa, nikomu nie przeszkadzamy a jedzie się płynnie.
W Rabce przyszła pora na rozstanie, ja jadę na przejście graniczne w Chyżnym a moi towarzysze w stronę Zakopanego.
Smutno samemu, ale są też i dobre strony, mogę zatrzymywać się na siku gdzie mi się uwidzi.
Niechcąco po drodze zamordowałem piękną ważkę, ale co się stało to się nie odstanie i jadę dalej. Żyła jeszcze. Miała skręconą głowę i musiałem skrócić jej cierpienia.
Jestem coraz bliżej Tatr, niestety słabo je widać. Wszystko jest za chmurami.
Granicę przekroczyłem bez najmniejszego wysiłku. Schengen panie Schengen. Teraz to trzeba uważać z imprezowaniem, bo nie wiadomo, gdzie się człowiek obudzi. Dawniej to po dobrej balandze można było co najwyżej się obudzić nad morzem, albo u podnóża Tatr a teraz trzeba uważać, bo powrót do domu może nie być taki oczywisty.
Na Słowacji pogoda nadal dopisuje. Mimochodem przejechałem przez środek jakiegoś słowackiego skansenu, nawet nie przywiązując do tego większej uwagi.

Obrazek

Tatry zostały gdzieś za plecami, ale przyroda nie znosi próżni i pojawiły się nowe górki i to całkiem niczego sobie.

Obrazek

W brzuchu już trochę burczy, w końcu pora obiadowa się zbliża. Zająłem sobie w krzakach miejsce dla niepalących, by w spokoju spałaszować pyszne kanapki od Babalucy.

Obrazek

Niestety jeść spokojnie się nie dało, bo co chwila musiałem wysoko podnosić lewą rękę.
W końcu to ostatnia sobota wakacji i każdy szanujący się motocyklista robi co może, żeby wsiąść na żelaznego rumaka i nałapać trochę wiatru we włosy.
Co chwila mija mnie jakieś bźźźiiii, źźiiuuu albo ulubione burburbur. Jest też trochę motocyklistów z Polski, jednak Słowacy też nie próżnują. Widać, że naród się dorabia, bo drogich i szybkich maszyn na słowackich blachach nie brakuje.
Reszta słowackich motocyklistów chyba kopie dzisiaj ziemniaki. Wjechałem w tereny rolnicze i tak jak u nas kiedyś rodzinnie kopało się ziemniaki tak nadal robi się to na Słowacji.
Dużo małych wąskich poletek z ziemniakami i na każdym z nich po jednej rodzinie słowackiej. Dziadkowie, rodzice, dzieci i pewnie jeszcze jakieś wujki i ciotki. Do tego jeszcze powyciągali różnego rodzaju traktorki samoróbki, na które wysypywali pełne ziemniaków koszyki. Były też te śmieszne ciągniczki, takie silnik dwa koła i dłuuga kierownica.

Obrazek

Jak tym czymś można wejść w ostry zakręt to tego sobie nie wyobrażam? Niestety zdjęć nie zrobiłem, bo mi tak trochę głupio było stawać i robić ludziom zdjęcia, zwłaszcza, że na plecach mam napisane POLSKA. Jeszcze sobie Słowacy co o nas pomyślą, albo dostanę jakimś wielkim ziemniakiem po plecach.
Kilometry miło mijają. Droga wśród gór z mnóstwem zakrętów, czegóż chcieć więcej?
Na horyzoncie pojawił się jakiś zamek. Wygląda dziwnie znajomo. No tak, to przecież Oravski Hrad, pod którym byliśmy na WWS w 2008 roku. Wszystko zaczyna mi się przypominać. Droga do Dolnego Kubina też mi się cała przypomniała, tylko teraz jadę w przeciwnym kierunku. Ruch spory, ale jedzie się całkiem fajnie. W Dolnym Kubinie skręciłem na Rużomberok. Tędy jeszcze nie jechałem, nowe górki, nowy asfalt i już wystarczy, żebym zapomniał o całym Bożym świecie. Za Rużomberokiem robi się naprawdę fajnie, zaczynam się wspinać wężykiem w górę. Wjechałem do parku narodowego Velka Fatra. Chmur niestety przybywa i robi się jakoś tak chłodniej. Dojechałem na szczyt a tam pełno samochodów, autokarów i kurortów. Jak patrzę teraz na mapę to była to miejscowość Donovaly a może właściwie to bardziej miejsce Donovaly Rekreacna Oblast, cokolwiek by to znaczyło.

Obrazek

Temperatura na drogowym termometrze pokazywała coś koło 15 stopni, to dlatego zacząłem odczuwać chłód. Zjazd w dół był szybki aż do momentu, gdy przystawił mnie sznurek samochodów jadących z autobusem na czele, ale to dobrze, bo kawałek dalej stała policja i namierzała wszystkich pośpieszalskich.
Minąłem miejscowość o ciekawej nazwie Motyćky a potem Stare Hory. Miałem nawet zrobić zdjęcie Starym Horom na wylocie, ale jakoś tak przegapiłem tablicę.
Tereny bardzo podobne do Bieszczad (choć nasze Bieszczady oczywiście są fajniejsze) i klimat też czuć, że górski. Słowacy nie próżnują i co kawałek przy drodze coś sprzedają a to grzyby, a to miód i mają coś jeszcze. Mają cućoredky brusnice. Najpierw myślałem, że to jakieś śliwki, bo tak dziwnie były namalowane, ale potem widziałem tablice, gdzie słowacki malarz bardziej się przyłożył i mnie olśniło. To nie śliwki tylko borówki, bo tak właśnie mówi się w Bieszczadach. Z resztą sam za czasów podstawówki biegałem po Bieszczadach ze specjalnym grzebieniem i ogołacałem krzaki z pysznych borówek. Potem zakazali tego procederu i przestałem zbierać. Gdzie indziej w Polsce mówi się na te pyszności leśne jagody, ale jesteśmy w górach to mówmy po góralsku, hej.
Za Banską Bystricą wpadłem na coś w rodzaju autostrady w kierunku miasta Zvolen.

Obrazek

Rozpędziłem Jelonka tak do 120km/h i tak sobie monotonnie nawijamy kilometry.
W jednym miejscu w polach za siatką autostrady, zobaczyłem sporą gromadę ludzi, tak ze 400-500 osób. Wszędzie pola, nic nie ma i nagle jest kupa luda w jednym miejscu. Nie ma tam żadnej budki z piwem, czy czegokolwiek coby mogło przyciągnąć w takie miejsce, tylko ludzie i samochody, którymi przyjechali. Powyłazili z tych samochodów i sobie stoją.
Mało tego, patrzą się w moją stronę. Dziwni ci Słowacy, tak sobie wtedy pomyślałem i wtedy.
No właśnie i wtedy i wtedy nie miałem pojęcia co mnie czeka, ale w ułamku sekundy serce mi podeszło pod samo gardło.
Nigdy w życiu się tak nie przestraszyłem jak tego popołudnia. Mój umysł został niemalże zrestartowany. Doznałem na ułamek sekundy totalnej dezorientacji. Nie wiedziałem co się dzieje, czy nastąpił koniec świata, czy może meteoryt pierdyknął i zaraz tu wyginę jak dinozaury, czy właśnie porywa mnie UFO w niecnym celu? Co jak co, ale wykorzystywany przez ufików to nie chciałbym być.
Poczułem tuż nad sobą jakiś złowieszczy cień, potem był przeraźliwy huk, potem ziemia zadrżała a na końcu dostałem podmuch gorącego powietrza. Jelonem zatrzepotało, ale dzięki temu, że jechałem szybko, tor jazy po chwili sam powrócił do wcześniej obranego.
Gdybym jechał tak ze 40km na godzinę, to po prostu zdmuchnęło by mnie z drogi.
Już się pewnie domyślacie co to było. Tak był to odrzutowy samolot wojskowy a ci ludzie zebrani tłumnie na zwykłym polu po prostu podziwiali możliwości latającego sprzętu wojskowego. Były jakieś manewry, czy też pokazy lotnicze.
Tylko dlaczego pilot przeleciał mi dwa metry nad głową, przecież to niebezpieczne dla cywilów? Oczywiście pewnie tych metrów było sporo więcej, ale ja i tak doznałem szoku, jak mi niespodziewanie coś ogromnego i mega szybkiego przeleciało tuż nad głową.
Nie wiem, czy pilot źle coś obliczył, czy tak miało być, ale jak dostałem gorącym powietrzem chyba od silnika odrzutowego to mądre toto nie było.
Później startował kolejny samolot i kolejny, ale te już tak nisko nad autostradą nie przelatywały.
Chciałem gdzieś zjechać, by pooglądać to widowisko, ale na autostradzie nie bardzo jest gdzie. Zwolniłem do jakichś 80km/h i podziwiałem wyczyny maszyn odrzutowych.
Jakie to ma kopyto i możliwości. Było pikowanie w górę i w dół z jednoczesnym obracaniem wokół swojej osi i dopiero nad samą ziemią wyprowadzanie maszyny do lotu poziomego.
Było też wystrzeliwanie świecących rac, zamiast prawdziwych pocisków. Pojedynczo i seriami. Taka piekielna maszyna naprawdę może siać strach i zniszczenie.
Nigdy czegoś takiego nie widziałem w rzeczywistości. Na filmach w telewizorze a i owszem, ale to się nie umywa. Jak ci piloci panują nad tak szybkimi sprzętami, przecież to jest szybsze od ludzkiej myśli?
Dojechałem w końcu do zjazdu, ale tam policja zjazd zablokowała i muszę jechać dalej. Zjechałem na kolejnym zjeździe tylko, że było już dosyć daleko i na zdjęciach nic ciekawego mi nie wyszło. Długo nie stałem, bo za chwilę przestali latać, jednak kilka ciekawych akcji miałem okazję zobaczyć.
Po tym wszystkim musiałem trochę uspokoić moje rozkołatane serce i wdepnąłem na pyszny, słowacki kolac orechovy z kawusią.

Obrazek

Ręce przestały drżeć, zatem mogę spokojnie jechać dalej. Tak tylko profilaktycznie od czasu do czasu zerkam w górę, czy mnie coś nie śledzi.
Reszta drogi do granicy przebiegła w miarę spokojnie. Trafiłem jeszcze tylko na fajną wiejską potupankę.

Obrazek

Trochę ludzi było ubranych regionalnie. Słowackie baby w swoje stroje ludowe a Cyganie w swoje i wszyscy się zgodnie razem bawili przy muzyce z harmonii i ludowym śpiewie.
Chłopy też się bawiły, ale bardziej tak przy piwie. Chwile postałem, posłuchałem wesołej muzyki i już mnie nie ma.
Jadę teraz na Śahy, ale nie po to by sobie zagrać partyjkę, tylko tam właśnie mam przekroczyć granicę.

Obrazek

Granica jak to granica w UE, czyli prawie jej nie ma. Jadąc E77 szybko dojechałem do autostrady przed Budapesztem. BabaLuca znalazła mi w necie informacje na temat winiet i niestety motocykliści też płacą. Podobno Węgrzy mają teraz nowy system, który automatycznie sczytuje tablice rejestracyjne i sprawdza czy została wykupiona winieta.
Pytanie tylko, czy sczytuje od przodu, czy też od tyłu, no i czy Węgrzy z Polską mają podpisaną umowę o mandatach? Ryzykował niepotrzebnie nie będę, bo na razie mam czym zapłacić.
Na stacji benzynowej zalałem Jelonka do pełna i wyszło, że mam zapłacić 3534, czegoś tam na F. Łoo matko, toż to mojej wypłaty mi nie starczy nawet na jedno tankowanie.
Na szczęście złotówki lepiej stoją niż forinty i spokojnie starczyło.
Za winietkę e-matrica zapłaciłem coś koło 1500 forintów, czyli niecałe 20zł o ile pamiętam.
W Internecie w PZM tavel chcą za tą samą winietę 38zł, zatem lepiej kupować na miejscu.
Zanim wjechałem na obwodnicę Budapesztu zrobiło się ciemno. Obwodnica jest ogromna i fajna, bo szybko się jedzie. Do Budapesztu nie wjeżdżałem choć jest piękny zwłaszcza nocą. Swego czasu Ticem tam nieźle pobłądziłem i nie chciałbym teraz tego przerabiać ponownie.
Z obwodnicy M0 w zupełnych ciemnościach zjechałem na autostradę M6.
Niestety przegapiłem szukanie noclegu przed zmrokiem i teraz będę musiał się niepotrzebnie męczyć w ciemnościach.
Pierwszy zjazd z autostrady nietrafiony, bo zaludnienie duże. Drugi też, bo wjechałem w jakiś okręg przemysłowy. Dopiero za trzecim razem zjechałem do jakiejś węgierskiej wioski.
Okolica śmierdzi krowim łajnem, czyli jest dobrze. Trop właściwy, zatem podążam dalej.
Wioska ciągnie się i ciągnie bez końca. W nocy nie jest tak łatwo wypatrzeć dobre miejsce na nocleg, zwłaszcza jak się kompletnie nie zna terenu.
Dopiero po sześciu kilometrach skończył się teren wioskowy i zaczęły pola. Kawałek dalej znowu pojawiły się światełka kolejnej wioski, więc postanowiłem za wszelką cenę znaleźć coś tutaj. Wjechałem w polną drogę i z początku było nieźle, ale potem natrafiłem na błota i ogromną kałużę. Drugi Balaton, czy coś takiego. Strach wjeżdżać bo utopię całego Jelona. Tędy to tylko jakiś duży ciągnik przejedzie.
Wiele nie myśląc zawracam i szukam innych polnych dróg. Tym razem wjechałem w jakieś moczary. Dużo trzciny i zaczyna się robić miękko pod kołami.
Nic to, trzeba szukać dalej. W końcu jest całkiem sucha droga, trochę wyboista, ale dajemy z Jelonem radę. Dojechałem do jakiegoś opuszczonego budynku niedaleko lasu. Budynek nie nadaje się na nocleg, więc rozbiłem się obok.
Noc ciepła, gwiaździsta a wokoło pełno rozbrykanych świerszczy. Tak głośnego cykania jeszcze nie słyszałem. Normalnie aż w uszy szczypie.
Namiot rozbiłem przy latarce, powrzucałem graty, kolacyjka (reszta kanapek od mojej lubej), mycie ząbków i na dzisiaj to tyle.
Telefon do domu, czy wszystko z rodziną ok i mogę spokojnie iść spać.
Dobranoc.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 589
Widzianych krajów: Polska, Słowacja, Węgry
Awarie: Skrzynia nadal na piątce wyje, ale ciągle jedzie.

Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 06 lis 2014, 16:26 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14238
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
Jak zawsze u Ciebie zaczyna się niewinnie :)
Jeszcze tylko słówko ode mnie o tych opłatach autostradowych na Węgrzech, to się u nich nazywa e-matrica, winietę trzyma się w kieszeni i tak jak napisałeś, mają system kamer, które skanują tablice i oprogramowanie wyłapuje tych co jadą na gapę. Dodatkowo łapie ich także służba autostradowa i oczywiście Policja.
Co ważne, winietę trzeba mieć zanim się wjedzie na autostradę, opcja zakupu na pierwszej stacji na autostradzie może oznaczać, że mandat przyjdzie bo na e-matricy jest dokładna data i godzina. Dodatkowo tą winietę należy przechowywać przez rok na wypadek gdybyśmy niesłusznie byli ścigani za jej brak.
Może w końcu uda mi się przerobić Twoje linki z chomika na obrazki...... :)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 06 lis 2014, 20:05 
Offline
Pan podwiązka
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1717
Lokalizacja: Tychy
Płeć: Banita
Motocykl: Yamaha MT09 TRACER GT
Kurcze ale fajnie się czyta te Twoje przygody :D Czekam na dalej.

_________________
Pozdrawiam , Artur.


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 28 lis 2014, 13:35 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Mozolnie mi to idzie, ale pomalutku kroczek po kroczku i znowu coś naskrobałem.

Dzień drugi, niedziela 31 sierpnia.

Coś nie mogłem zasnąć tej nocy. Świerszcze się na mnie uwzięły i musiałem odpalić słuchawki z muzyką, by się trochę odciąć. Leżało mi się bardzo niewygodnie. Węgierskie podłoże wchodziło mi wszędzie. Więcej się męczyłem niż spałem.
Do tego gdzieś w oddali usłyszałem jadący w moją stronę skuter i nasłuchiwałem czy jedzie do mnie, czy gdzieś indziej. Na szczęście sobie pojechał.
Koło północy znowu coś słyszę. Silnik diesla, czegoś większego i ciągle się zbliża. Zaczynam widzieć jego światła. Oj niedobrze. Przejechał polną drogą niedaleko mnie. Serce już mam w gardle, ale nadal czekam na rozwój sytuacji.
Samochód się zatrzymał. Oj znowu niedobrze, bardzo niedobrze. Postał tak kilka sekund. Dla mnie to było jak wieczność, ale w końcu odjechał. Pojechał sobie w stronę lasu.
Jest źle, na pewno mnie ten ktoś zauważył, albo co gorsza ci ktosie, jeśli ich było więcej.
W takiej sytuacji powinienem jak najszybciej wstać, ubrać się, zwinąć obozowisko i odjechać w poszukiwaniu innego miejsca do spania.
W jakimś innym kraju pewnie bym to uczynił, ale przecież jestem na Węgrzech i po prostu nie chce mi się wstawać, pakować i znowu szukać po nocy noclegu.
Z drugiej strony przeciwnik też nie wie z kim ma do czynienia. Motocykl mam pod pokrowcem, więc nawet nie wie, że jestem z Polski. Poza tym to zawsze może w takim namiocie znajdować się jakiś bandzior, albo nieobliczalny szaleniec. No bo kto normalny decyduje się spać w takim miejscu?
Sen miałem już niespokojny, bardzo płytki. Cały czas w podświadomości czułem niebezpieczeństwo. Gdzieś koło trzeciej w nocy, obok namiotu przeszło jakieś małe zwierzę, to od razu zerwałem się, nerwowo szukając w ciemnościach scyzoryka do obrony.
Ponownie zasnąłem dopiero nad ranem, ale nie na długo, bo gdzieś koło szóstej rano obudził mnie klekot diesla. To ten sam diesel co w nocy i znowu jedzie w moją stronę. Tym razem podjechał pod sam namiot. Oho, najwyższa pora się ubierać.
Samochód się zatrzymał i silnik zgasł. No to teraz będzie się działo. Błyskawicznie przygotowuję się do odparcia ataku. Tylko z której strony będzie atak? Lepiej wyjść z namiotu, czy lepiej czekać w środku? Dziesiątki myśli się przewalają przez moją głowę, co mam teraz robić?
Nagle słyszę coś w rodzaju hugeberebereuzgh, czy też coś podobnego na tą nutę. Dobra niech się dzieje co chce, wychodzę. Bez spodni, bo nie zdążyłem założyć.
Obok namiotu stoi suzuki 4x4 a w nim wąsaty, klasyczny Węgier, który coś mówi w moim kierunku przez otwartą szybę. Uśmiecha się, to chyba nie chce mnie zabić.
Odpowiedziałem coś do niego po polsku. Nawet nie pamiętam co wtedy powiedziałem.
Węgier zrobił zdziwioną minę. Potem się znowu uśmiechnął, powiedział coś w rodzaju węgierskiego cześć. Podniósł rękę, odpalił silnik i jak gdyby nigdy nic odjechał.
Nie dość, że noc miałem ciężką, to jeszcze poranek stresujący. Nieźle się zaczyna ta wyprawa. Pytanie co mnie jeszcze czeka? Dopiero pierwsza doba minęła a ja już mam na tyle wrażeń, że spokojnie mogę wracać do domu.
Śniadanie mi jakoś nie wchodzi, zatem zabrałem się za robienie fotek o poranku.
Teraz w dzień wszystko wygląda zupełnie inaczej niż w nocy. Teraz mam podgląd na całą okolicę a w nocy to tylko tyle ile Jelonek rozświetli, czyli niewiele.
Obrazek

Wczoraj miejsce wydawało się dobre do spania a jak się okazało wcale takie nie było.

Obrazek

Zabieram się za pakowanie dobytku i słyszę w oddali zbliżającego się psa, czyli to nie koniec wizyt na dzisiaj.
Pies nie był sam. Wyrwał się ze smyczy i ruszył w te pędy w moją stronę. Dopadł mnie, skoczył na mnie i zaczął mnie lizać. Na szczęście to był tylko jamnik a nie jakiś pies zabójca.
Za psem przybiegła węgierska nastolatka. Taka dosyć wyrośnięta z tatuażem na tyłku. Odciągnęła krwiożerczego jamnika ode mnie i już nie miałem kogo głaskać.
Młoda dziewczynka a właściwie to już kobieta, tylko ja taki stary, próbowała coś do mnie zagadać, ale jak zrozumiała, że Węgrem nie jestem, to zanim zdążyłem przejść na jakiś inny sposób komunikacji np. język angielski, szybko zabrała pieska i uciekła.
Dobrze, że przynajmniej w pełni ubrany już byłem, bo bym dopiero nastraszył dziewczę.
No i jak tu się zaprzyjaźniać z Węgrami, jak nikt nie chce ze mną gadać?
Pora zebrać resztę maneli i ruszać w drogę, bo nic tu po mnie. Cała wieś i tak już pewnie o mojej wizycie wie, więc szybko zabrałem się za składanie namiotu.
Tylko, że coś tu nie bardzo ten namiot wygląda.

Obrazek

Strzeliło włókno szklane i się wygięło. Potem znalazłem jeszcze jedno, które zaczęło się rozwarstwiać. Na szczęście mam ze sobą taśmę izolacyjną to owinąłem rozlatujące się kijki i jakoś będzie musiało wytrzymać. Teraz się mści to, że nie kupiłem nowego namiotu. Może po drodze coś się trafi to sobie kupię.
Zabrałem się a zwijanie karimaty a tu kolejna niespodzianka.

Obrazek

W prawdzie wcześniej schodziło z niej powietrze, ale powoli, tak przez całą noc a teraz strzeliła na dobre. To dlatego mi się tak niewygodnie spało.
Zwinąłem toboły, więc mogę ruszać, a tu wcale nie. Nie mogę zasunąć zamka w kurtce.
Musiałem jakoś go wczoraj wyrwać?

Obrazek

Na szczęście mam komplet naprawczy, który przed samym wyjazdem dostałem od ukochanej BabyLucy.

Obrazek

Co ja biedny bym bez tej mojej drugiej połóweczki zrobił? Tylko gdzie jest ta instrukcja obsługi? Czyżby BabaLuca zapomniała dołączyć?
Jakoś musiałem sobie poradzić bez instrukcji obsługi. Po prostu ma się ten talent i dałem radę.
W końcu udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik i ruszyć polnymi drogami w stronę wioski. Mam nadzieję, że limit prześladującego mnie pecha już wyczerpałem i od teraz będzie tylko lepiej.
Poranek dosyć chłodny, ale słoneczko sukcesywnie ogrzewa powietrze i jest coraz lepiej. Wioska już obudzona stoi pod sklepem. Sporo jeżdżących ciągników rolniczych i w polach też już się zaczyna coś dziać. Mają coś w rodzaju naszych PGR-ów, ale na Węgrzech to nadal doskonale działa. Jest tylko mała różnica, że to nie jest państwowe jak u nas kiedyś było, tylko w rękach prywatnych. To nic, że jest dzisiaj niedziela, tutaj na wsi to wygląda jak każdy inny dzień. Jest też jakiś kościół, ale zamknięty. Liczyłem na to, że uda mi się być na węgierskiej mszy św. ale się nie udało. Odprawiana w ich języku musi być ciekawym doświadczeniem. Gdzieś w oddali słyszałem bijące dzwony, tylko że zupełnie nie w moim kierunku i odpuściłem zawracanie i poszukiwania. Potem już niestety nie było okazji.
Na autostradę wyskoczyłem dopiero gdzieś koło godziny dziesiątej. Do granicy z Chorwacją zostało mniej niż 200km, więc całkiem niedaleko.
Ponieważ w nocy mało co spałem to monotonna autostrada już po godzinie zaczęła mnie usypiać. Oczy z piaskiem pod powiekami, same się kleiły.
Nie było wyjścia i musiałem się zatrzymać na dużą kawę i przy okazji jakieś śniadanko.

Obrazek

Nawet ta buła świeża i smaczna była.
Gdy tak sobie jadłem, pod dystrybutor zajechała wypasiona honda GoldWing. Motocyklista postawił ją na stopkę centralną z taką łatwością, że byłem w szoku. Przecież to żelastwo waży ponad trzysta kilo jak nic? Konstruktorzy dobrze musieli wyważyć konstrukcję.
Po tankowaniu, motocyklista wszedł do środka i ku mojemu zdziwieniu podszedł do mnie i się przywitał mówiąc nasze polskie cześć.
Przywitaliśmy się jak prawdziwi motocykliści i oczywiście od razu gadka skąd, dokąd, po co, na co itd. Okazało się, że gościu był w Chorwacji z żoną i wracali przez Bośnię. Od strony Chorwacji wjechali bez problemu, bo tam mało komu sprawdzają dokumenty a na północy ich skontrolowali i okazało się, że żona nie ma dokumentów. Żonę zatrzymali na granicy a mąż sam pojechał do Polski po dokumenty swojej lubej.
Jechał całą noc i teraz właśnie wraca po żonę, z dokumentami oczywiście. Widać, że jest bardzo zmęczony i oczy trzyma już na zapałkach. Czyli gościu miał gorszą noc niż ja, to nie mam co narzekać.
Zapytał mnie, czy na Węgrzech są płatne autostrady dla motocyklistów, to oczywiście potwierdziłem, że tak. Potem jednak sam stwierdził, że w Austrii są płatne a na Węgrzech nie.
Jak zacząłem mu tłumaczyć, że na Węgrzech mają podobno kamery i system odczytujący tablice, to się trochę zmartwił, bo nie dość, że nie wykupił winiety, to jeszcze cały czas ciął po tej autostradzie 200km/h.
Więcej nie gadaliśmy bo się bardzo śpieszył i odjechał najszybciej jak się dało. Udało mi się tylko zrobić fotkę przy wyjeździe ze stacji.

Obrazek

Po chwili też pojechałem w tym samym kierunku, tyle, że nieco wolniej. Swoją drogą, to ciekawe, czy przyszła mu jakaś pamiątka z Węgier, czy mu się jednak upiekło?
Po kawusi jedzie mi się znacznie lepiej i słoneczko też robi się coraz ładniejsze.
Przed samą granicą postanowiłem zatankować. Wyciągnąłem korek z baku i ponieważ nie było gdzie go położyć, to położyłem na ziemi, przy motocyklu.
Wąż od dystrybutora nie chciał się rozprostować i musiałem pociągnąć mocniej. Pociągnąłem i niechcąco zrobiłem krok do tyłu i poczułem, że piętą na coś stanąłem i to coś zrobiło się miękkie i się ugięło. Zerknąłem co to takiego a to mój korek od wlewu z włożonym kluczykiem.

Obrazek

Zatankowałem bo już za mną zrobiła się kolejka, przytkałem bak korkiem i poszedłem zapłacić. Potem przetoczyłem motocykl na bok i dopiero teraz zrozumiałem powagę sytuacji.
Przecież to ten sam kluczyk co do stacyjki. Staram się go wyciągnąć z korka, ale nie chce wyjść. Ruszam w prawo, w lewo i w końcu wyskoczył.

Obrazek

No i co teraz robić, prostować, czy nie? A jak się złamie przy próbie prostowania to będę w czarnej ,,d”. Wkładam do stacyjki, taki krzywy, ale nie wchodzi całkowicie i nie chce się przekręcić. Trzeba niestety prostować. Pomału, ostrożnie staram się go wygiąć przeciwną stronę. Już prawie mam go wyprostowanego i nagle czuję takie pyk. Od razu oblał mnie zimny pot. Kluczyk pękł? Na szczęście tylko z jednej strony pojawiło się małe pęknięcie. Reszta się jeszcze trzyma. Dalej już nie prostuje, bo pęknie na amen. Jest jeszcze trochę krzywy, ale już daje się włożyć i przekręcić w stacyjce. Nie jest źle, mogę jechać dalej.
Po stronie chorwackiej, szybko wjechałem w gorące, upalne powietrze. Nagle zrobiło się ze 30+. Musiałem od razu stanąć i zrzucić z siebie conieco. Tego właśnie potrzebowałem, dobrze wygrzać się na słoneczku.
Daleko nie ujechałem, bo nagle poczułem straszliwe pieczenie szyi. Szybko zjechałem w szutrową, boczną drogę, zdjąłem kask i badam co się stało.
Obrazek

Coś mnie wzięło i dziabnęło. Pewnie jakaś osa, albo jeszcze co gorszego. Wleciało pod pasek mocujący kask i użarło.
Trudno się mówi i jedzie się dalej. Rozebrałem się z reszty ciuchów, bo teraz to już naprawdę gorąco mi się zrobiło. Zadzwoniłem do BabyLucy po poradę jak udzielić sobie pierwszej pomocy i tylko rozbawiłem tym moją żonę, nie uzyskując nic przydatnego z zasad pierwszej pomocy. Przecież jestem poszkodowany, to niech mnie ktoś uratuje!
Wsiadłem na motocykl i pojechałem dalej. No tak prawo serii nadal działa, najpierw taka noc i poranek, potem kluczyk a teraz na deser jeszcze to. Pytanie co mnie jeszcze dzisiaj czeka i kiedy to się skończy?
Jadę a szyja mnie piecze coraz bardziej i zaczyna puchnąć. Pasek drażni mi miejsce ukąszenia, więc go coraz bardziej popuszczam.
A co jak mam jakieś uczulenie na robala i szyja mi tak napuchnie, że nie będę mógł oddychać? To wcale nie jest śmieszne, bo takie rzeczy się przecież zdarzają.
Trzeba będzie zrobić tracheotomię. Tylko czym ją zrobić? Skąd wziąć taką rurkę do oddychania? Nic takiego ze sobą nie zabrałem.
Wiem w razie co to rurka od Jelona odmy będzie dobra.
Eee nie, nie będzie dobra, bo jest cała zaoliwiona.
Mam, już wiem. Jelonek ma długi wężyk od recyrkulacji spalin a nawet dwa takie wężyki.
Tylko ile tego wepchać?
Jak za dużo wepcham to wyjdzie drugą stroną i z oddychania nici.
Trzeba będzie wpychać z umiarem, tak na wyczucie. No i tak zrobię a co mi tam.
Na szczęście opuchlizna przestała się powiększać i tak po godzinie, zaczęła nawet schodzić i
nie musiałem pozbawiać Jelonka recyrkulacji spalin.
Pogoda idealna na motocykl, więc jedzie mi się wyśmienicie. Drogi dobre to kilometrów przybywa. Do Sarajewa jeszcze tylko 206km. Zaświtała mi myśl, że może bym sobie dzisiaj skoczył na wieczorną mszę do Medziugorje? W tym tempie to powinienem dzisiaj dojechać.
Przez Chorwację przejechałem szybko i już byłem na granicy z Bośnią i Hercegowiną.
Granicę tworzy rzeka Sava i wystarczy tylko ją przekroczyć, no i oczywiście przejście graniczne. Sprawdzili mi paszport, dowód rejestracyjny, zieloną kartę i puścili wolno.
Po drugiej stronie od razu rzuca się na oczy gorszy asfalt i porozrzucane śmieci na poboczach.
Różnicę w UE a poza UE widać od razu. Kierowcy też jeżdżą jak chcą i trzeba uważać, zwłaszcza na mercedesy.
Na poboczu spotkałem miły polski akcent w postaci niewiadówki, czyli polskiej przyczepki kempingowej. Sam taką remontuję to jestem łasy na te klimaty.
Obrazek

Ta bośniacka ma znacznie lepsze zabezpieczenia antywłamaniowe niż ta moja hehe.
W Modrićy miałem zgryza, czy jechać na Banja Lukę, czy na Zenicę. Banja Luka fajnie brzmi i mógłbym przemalować tablicę miejscowości na Banja u Lucy, ale odpuściłem i jednak pojechałem na Zenicę.
Okolica widać, że była nękana straszną powodzią, bo zniszczenia są ogromne.
Obrazek

Ludzie potracili domy i dobytek całego życia. Rzeka teraz płynie sobie spokojnie, ale po naniesionych śmieciach można sobie wyobrazić jaka ogromna woda była.
Obrazek

Dogoniłem zdezelowaną ciężarówkę i nie mam jej jak wyprzedzić, bo droga wąska i kręta, ale za to mam więcej czasu na obserwowanie okolicy.
Kościoły tutaj robią się coraz mniejsze aż w końcu znikają zupełnie, ale za to pojawiają się meczety i jest ich coraz więcej i są coraz to okazalsze.
Obrazek

Niektóre wyglądają jak zwykłe domy, tylko ta wieża i kopuły się rzucają w oczy. Tutaj to już będę uznawany za niewiernego, czy też nieczystego, choćbym nie wiem ile razy się umył.
Mimo, że na plecach mam nadal kamizelkę z napisem Polska to nie wyczuwam żadnej agresji w moją stronę, a powiedziałbym nawet, że tubylcy traktują mnie z sympatią.
Co by nie mówić, to w Bośni i Hercegowinie jest jednak inaczej niż u nas. Może ze względu na wiarę a może po prostu nieco inna kultura tu panuje. Na drodze i w okolicy drogi oczywiście, bo o reszcie życia tubylców na razie nie mogę nic powiedzieć.
Da się jednak zauważyć anomalie, które u nas by nie przeszły np. jest wąska, kręta droga i na zakręcie w lewo po prawej stronie jest stroma ściana betonowa, podtrzymująca zbocze góry, żeby nic na drogę się nie wsypywało. Zaraz przy tej betonowej ścianie, wysokiej na jakieś 4-5 metrów jest wbetonowany słupek na którym widnieje znaczek przystanku autobusowego.
Oczywiście nie ma żadnej zatoczki, tylko jezdnia o jednakowej szerokości na całym jej odcinku a po obu stronach jest linia ciągła i na środku jezdni również.
Pytanie jest jedno, jak dojść do takiego przystanku?
Otóż tubylcy idą po prostu wzdłuż białej linii, skrajem asfaltu, wzdłuż tego wysokiego murka, bo chodnika nijakiego nie ma, aż dojdą do tego przystanku. Cały czas muszą uważać żeby nie zostać przygniecionym między pędzącym pojazdem a tym murkiem, bo odskoczyć nie ma kompletnie gdzie.
Ci co już doszli do przystanku, wcale nie mają lepiej, bo cały czas muszą być czujni, czy jakaś pędząca ciężarówka z przyczepą nie jedzie zbyt blisko krawędzi jezdni.
Za to kierowca autobusu ma dużo łatwiej, nie musi nigdzie zjeżdżać do żadnej zatoczki a potem włączać się do ruchu. Po prostu staje na środku drogi, wstrzymując cały ruch na tym pasie a w międzyczasie pasażerowie sobie wysiadają i wsiadają. Oczywiście ci którzy do tej pory dali jeszcze radę przeżyć.
Zdjęcia tego ewenementu przystanku niestety nie zrobiłem, bo motocyklem nie miałem gdzie stanąć a odwagi mi brakło, by Jelonkiem wstrzymywać cały ruch na bośniackiej drodze.
Jak ktoś z Was będzie jechał osobówką w okolicach Doboj to chętnie przygarnę zdjęcie tego przystanku.
Stanąłem kawałek dalej, ale znowu brakło mi odwagi by tam podejść. Zrobiłem tylko zdjęcie tubylców zmierzających w kierunku tego przystanku.
Obrazek

Postanowiłem sobie w tym miejscu zjeść węgierskie kabanosiki i poobserwować jeszcze trochę tubylców. Niespodziewanie przejechał obok mnie nasz polski Komarek, ten z jajowatym bakiem.
Obrazek

Zanim zdążyłem odpalić aparat to Komarek był już daleko i na zdjęciu nie widać że to cudo to nasze polskie.
Kawałek dalej przez przypadek dostrzegłem coś dziwnego. Taki krzywo ustawiony dom.
Obrazek

Mimo, że dom był postawiony w bezpiecznej odległości od rzeki to i tak ucierpiał. Ulewy spowodowały, że usunęło się zbocze góry, razem z dużym domem jednorodzinnym.
Obrazek

Dom musiał mieć solidne fundamenty, skoro nie pękł na pół. To musiało być straszne, siedzisz sobie w domu i nagle zaczynasz odjeżdżać razem z domem.
Zniszczeń w okolicy pewnie jest dużo więcej, mi udało się zaobserwować tylko kilka.
Czas szybko ucieka, więc pora jechać dalej. Po jakichś 80km otoczenie zaczyna się zmieniać na jeszcze bardziej górzyste. Pogoda niestety tez się zmienia i to na tą bardziej niekorzystną. Chmur szybko przybywa, jest też bardzo ciepło i parnie. Typowa pogoda przed solidną burzą.
Długo nie musiałem czekać na pierwsze grube krople deszczu. Przy asyście piorunów zza góry wyszła wielka czarna chmura. Już miałem zakładać przeciwdeszczówkę, ale w oddali zobaczyłem stację benzynową o wymownej nazwie Sliśko.
Ledwo wjechałem pod zadaszenie i lunęło z nieba wiadrami. Deszczyk ciepły, ale na tyle intensywny, że na drodze pojawiła się mała, rwąca rzeczka. Nazwy rzeczki nie pamiętam.
Nie za bardzo jest co robić na takiej stacji, to sobie przeglądnąłem Jelonka, nasmarowałem i naciągnąłem łańcuch, wyczyściłem szybkę w kasku i na końcu wpatrywałem się w odbijające się od ziemi, rozpędzone krople wody.
Godzina minęła a burza zamiast maleć to jeszcze przybiera na sile. W takiej sytuacji mówi się trudno i trzeba wypić kolejną kawę. Gdybym wiedział, że Bośniaczki są takie ładne to już dawno poszedłbym na tą kawę. Zostałem bardzo sympatycznie obsłużony przez młode brunetki i kawa oczywiście była równie pyszna. Udało mi się nawet zamienić kilka słów po angielsku. Trochę nie wiedziałem w którym miejscu dokładnie się znajduję, ale już teraz wiem. Ta burza pokrzyżowała mi plany. Mam dwie godziny niepotrzebnego przestoju i mogę nie dać rady dzisiaj dojechać do tego Medziugorje.
Burza w końcu przeszła i zaczęło się nawet nieśmiało przebijać słoneczko. Na stację zajechała parka tubylców na motocyklu. Motocyklista był w kamizelce pełnej różnego rodzaju naszywek. Udało mi się zamienić z nim kilka słów po angielsku. Należy do jakiegoś klubu motocyklowego o nazwie której nie zapamiętałem. Wraca właśnie z żoną z gór z powodu załamania pogody. Pogadaliśmy chwile o podróżowaniu i bośniackich motocyklistach. Okazuje się, że nie jest tak źle i w Bośni jest trochę braci motocyklowej.
Na koniec zapytałem jeszcze o pogodę, bo oni wracali z kierunku w który się udaję i niestety nic optymistycznego nie usłyszałem. Tam dalej wszędzie im lało.
Droga jeszcze mokra, ale nie czekam, tylko wrzucam przeciwdeszczówkę i ogień i przed siebie. Samochody chlapią na mnie i Jelonka, no taki urok motocyklizmu.
Przebiłem się na drugą stronę góry a tam suchuteńki asfalt. Nic a nic nie padało. Żartowniś z tego Bośniaka czy co?
Mówił jednak prawdę, bo po kilku kilometrach asfalt znowu był zlany dużą ilością opadów. Jednak teraz nie padało i tak po około godzinie ponownie jechałem po obeschniętym asfalcie.
Po prawej pojawiła się zabytkowa lokomotywa, czyli dobre miejsce na mały odpoczynek.
Obrazek

Oprócz lokomotywy mogłem sobie pooglądać kilka ciekawych, zabytkowych samochodów.
Obrazek


Jelonek w gangsterskiej obstawie hehe. Do Sarajewa zostało mi jeszcze tylko 58km
Obrazek

Niestety daleko nie ujechałem. Te dwie góry za tablicą informacyjną już toną w deszczu.
W prawdzie udało mi się przebić przez ten deszcz, tylko, że był to zaledwie kapuśniaczek przed tym co miało jeszcze nastąpić.
Obrazek

W jednej chwili okolica pociemniała i rozpętała się kolejna solidna burza. Ledwo zdążyłem się schować pod wiaduktem autostrady na którą w takich warunkach już nie miałem ochoty wyjeżdżać. Po długim upływie czasu stwierdziłem, że nie ma sensu tu tak siedzieć jak zmokła kura pod krzakiem, tylko jadę dalej.
Po drodze płynie kolejna rzeka. Przy tak dużych opadach widoczność w kasku jest beznadziejna i zaczynam mieć trochę pietra, że zaraz gdzieś wyglebię. Opony ledwo nadążają z odprowadzaniem wody. Doczłapałem się tak do miasteczka Kaknaj i skończyła mi się boczna droga w stronę Sarajewa. Wszystkie znaki wyciągają mnie na płatną autostradę. Na mojej jedenastoletniej mapie żadnej innej drogi nie ma. Gotówki bośniackiej nie mam, by zapłacić na bramce. Dzień się kończy i lada chwila będzie ciemno. Nie ma sensu pchać się dalej, lepiej poszukam noclegu tutaj. Szwędam się po okolicy za miejscem pod namiot. Dookoła są same góry a jak jest jakiś fajny teren to oczywiście już dawno zajęty przez tubylców. W międzyczasie deszcz trochę odpuścił i zacząłem pytać o miejsce do spania.
Dostałem od tubylca skomplikowane namiary na hotel. Musiałem jechać kilka razy w prawo i w lewo i przez jakieś mosty i o dziwo bezproblemowo trafiłem do celu.
Motel TIRON trzygwiazdkowy, ale wygląda na bardziej wypasiony. Ledwo przystanąłem a już dopadły mnie dzieciaki z wyciągniętą dłonią daj, daj, daj, daj, daj. Niczym mewy z bajki ,,Gdzie jest Nemo”. Pierwsza myśl to ,oho lepiej tu na dziko nie spać.
Podjechałem pod samo wejście hotelu i małe sępy mnie opuściły. Jakieś ochronne pole siłowe bije od hotelu, czy co? Podjeżdżałem tylko kawałek, więc nie zakładałem kasku, tylko zostawiłem go przypiętego z tyłu i jak zsiadałem to solidnie przywaliłem w niego z buta i to prosto w szybkę. Na szczęście szybka nie pękła, ale zrobiłem paskudną, szeroką rysę w polu widzenia. No tak prawo serii nadal działa i przyjechało ze mną aż tutaj.

W recepcji okazało się, że a i owszem pokój dla mnie mają, ale za 50 KM. Pięćdziesiąt Koni Mechanicznych? Przecież Jelonek ma niespełna 18KM to skąd ja im wezmę pięćdziesiąt?
Zapytałem, czy może w euro mógłbym?
Jak dla mnie to jedyne 25 euro za noc i ze śniadaniem będzie.
Wyszedłem z hotelu się chwilę zastanowić. Rozejrzałem się po okolicy, ale krótko, bo znowu zaczęło padać ha ha. Trochę tak głupio druga noc i już w hotelu w luksusach a jak potem kasy mi braknie na paliwo?
Szybko zapłaciłem w recepcji i dostałem nawet resztę w monetach KM. Przy okazji konwersacji, zapytałem sympatycznego starszego pana recepcjonistę czy autostrada jest płatna i ile kosztuje? Niestety jest płatna, ale sympatyczny pan wymienił mi jedno euro na dodatkowe dwa KM i teraz mi już starczy na opłatę.
Mało tego, recepcjonista zaproponował schowanie Jelonka pod dach.
Otworzył mi drzwi prowadzące do hotelowej piwnicy. Ledwo wcisnąłem lusterka Jelona za drzwi a tu patrzę, że podłoga piwnicy nie idzie w poziomie, tylko ostro w dół, tak ze 35 stopni. W środku jest wąsko i obrócić się nie ma gdzie, jak zjadę na dół to już nikt tego żelastwa stamtąd nie wyciągnie. No to z powrotem, nazad. Przednie koło poleciało już niżej i brakuje mi siły, by wycofać obładowanym motocyklem. Na szczęści pomógł mi recepcjonista i wspólnymi siłami Jelon był znowu na wolności.
Teraz przyszła pora na ten sam manewr tylko tym razem tyłem. Trzymam Jelonka na przednim hamulcu i powolutku przeciskamy się przez wąskie drzwi. Dalej też nie było bajtowo, bo w środku było pełno jakiegoś budowlanego żelastwa, taczki, łopaty i mnóstwo innych rupieci. Zablokowałem Jelona na jedynce, tak w połowie garażu, bo głębiej zjeżdżać nie było sensu i zostawiłem na bocznej stopce. Może się sam nie stoczy. Najważniejsze, że jest pod dachem i nie mają do niego dostępu te miejskie dzieciaki.
Pokoik czyściutki, fajniutki, tylko telewizor coś nie z tej strony. Na leżąco oglądać nie ma jak.
Obrazek

Widać, że hotel jest nowy, bo wszystko jest jeszcze nowe, nie zniszczone. Łazienka, też czyściutka i wszystko robi pozytywne wrażenie, zwłaszcza w chwili, gdy za oknem zaczyna się kolejna burza. Lodóweczka wypełniona pysznościami po brzegi zachęca, ale hotelowe ceny już mniej.
Obrazek

Jest nawet sejf na kosztowności, tylko, że akurat zapomniałem ze sobą zabrać tych kosztowności.
Porozkładałem mokre ciuchy, niech schną a siebie zabrałem na kolejne moczenie. Tym razem pod gorącym prysznicem. Potem była romantyczna kolacja przy akompaniamencie piorunów z zupką z Radomia w roli głównej i węgierskim pieczywem.
Jak miło człowiekowi jest, gdy ma dach nad głową, cieplutkie, wygodne łóżeczko, pełny brzuch a za oknem szaleje burza za burzą. To było dobrze zainwestowane 25 euro na tą noc.
Przed snem wyprałem jeszcze POLSKĘ, bo się strasznie pobrudziła w tych warunkach drogowych i wstyd będzie dalej tak jechać.
Na deser została mi bośniacka telewizja. Nie włanczam, tylko włączam i na pierwszym planie wyskoczyła telewizja Aldżazira. Gdzie kurka ja jestem? Potem już było tylko lepiej, inne programy były bardziej przyjaźnie nastawione. Nawet reklamy całkiem podobne jak u nas.
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... 262805.MP4
Mają nawet odpowiednik naszego śpiewać każdy może, tylko piosenki zupełnie inne niż u nas. Nie zachłysnęli się zachodem tak jak my i mają dużo swojskich klimatów, choć w niektórych teledyskach jest już trochę tego i tamtego, ten tego.
Nadają chyba jednak w analogu, bo obraz znacznie gorszy i zakłócenia z burzy też wyskakują. Natrafiłem w końcu na program kulinarny i od razu zacząłem nagrywać. BabaLuca lubi eksperymentować w kuchni, to niech też coś ma z tej mojej wyprawy. Oczywiście na degustacje to zawsze się chętnie zgłaszam na ochotnika. Ktoś musi się przecież poświęcać dla dobra nauki.
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... 261414.MP4
Nagle trzasło i wszystko zgasło, ale to wszystko, wszyściusieńko. Całe miasto pogrążyło się w egipskich ciemnościach. Tylko od czasu do czasu przejeżdżający samochód odrobinkę rozświetlał padający deszcz i znowu zapadała totalna ciemność. Pora poszukać mojej latarki.
Nie ma, została w kufrze a kufer ma Jelonek a Jelonek siedzi zamknięty w jeszcze bardziej ciemnej piwnicy. Przecież mu nie zabiorę teraz latarki. Nauczka na przyszłość, latarkę zawsze zabierać ze sobą, nawet do wypasionego hotelu.
Już zacząłem podejrzewać, że to nie wina pioruna, tylko po prostu weszliśmy w trzeci stopień zasilania i prąd wyłączyli, ale na szczęście pół godziny później znowu się stała światłość.
Elektrony zaczęły beztrosko biegać po przewodach i wszystko wróciło do normy.
Resztę wieczoru spędziłem po burżujsku przed telewizją aż mi się powieki same zamknęły.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 489
Widzianych krajów: Węgry, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina
Awarie: Jelonek jedzie, tylko ta tylna opona strasznie śliska na mokrym.

Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 28 lis 2014, 14:38 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14238
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
:) po takim dniu niejeden by zawrócił do domu, pokąsany przez owady z wygiętym kluczykiem.

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 28 lis 2014, 15:45 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No jak widać nudna przelotówka, wcale nie musi być nudna ;) :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 09 gru 2014, 15:04 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień trzeci, poniedziałek 1 września

Budzę się w miękkim łóżeczku, nikt mi w nocy ani nad ranem nie przeszkadzał. Pełen luksus.
Odsuwam zasłonę a tam taki widok;
Obrazek

Niebo zaciągnięte i cały czas pada. Cóż było robić, wskoczyłem ponownie w pościel i kimnąłem się jeszcze z godzinkę.
Godzinka szybko minęła i postanowiłem wykonać drugie podejście do motelowego okna. Niestety efekt był jeszcze gorszy niż godzinę temu, teraz leje dwa razy bardziej.
Spać mi się już nie chce, ale za to w brzuchu burczy. Zszedłem piętro niżej do restauracji.
Jestem tylko ja i kelner. Wygląda na to, że przez całą noc w ogóle z gości hotelowych był tylko Luca.
Kelner wręczył mi śniadaniowe menu. Część była dodatkowo płatana, ta bardziej wykwintna a część wliczona w ramach motelowej doby. Oczywiście zacząłem się zagłębiać głównie w tą część gratisową. Na początek dostałem kawusię i miejscową gazetę do poczytania.
Obrazek

Wgryzam się w to menu i nie za bardzo wiem co wybrać?
Obrazek

Jaja na oko? Ale czyje jaja, na czyje oko?
Wolałem nie ryzykować i wybrałem inne danie a właściwie to wybrał je za mnie kelner. Chciałem żeby mi podał coś regionalnego, coś co oni zazwyczaj jedzą na śniadanie. No i dostałem to o to kulinarne cudo.
Obrazek

Dostałem coś na bazie jaja, coś w rodzaju omletu smażonego na głębokim tłuszczu i do tego zwykłe parówki, ale też smażone na głębokim tłuszczu. Być może na tym samym, w ramach oszczędności. Do tego jeszcze ostra musztarda oraz świeżutkie bułeczki w ilości nie do przejedzenia. Wszystko było proste, takie chłopskie, ale smakowało mi, że palce lizać.
Brzuch pełen, zatem można iść znowu spać. Z pobliskiego meczetu dobiegły dziwne dźwięki i senność od razu mi przeszła. Przeliczyłem jeszcze kasiorę, no bo co tu robić jak ciągle pada?
Obrazek

Mam sześć dodatkowych Koni Mechanicznych, ale Jelonek będzie rwał do przodu teraz, eh.
Za oknem nadal pada, na moje szczęście już trochę mniej. Dochodzi jedenasta, więc nie czekam, tylko zbieram toboły i pora opuścić te ciepłe pielesze.
Obrazek

Na dole w recepcji nie ma już tego starszego pana, tylko jest młoda, wystrojona dziewczynka.
Otworzyła mi hotelową piwnicę. Jak dobrze, że wczoraj coś mnie tknęło i tyłem wjechałem po tej pochylni. Dzisiaj sam bym żelastwa nie wypchał a z tą wymalowaną panią też nic bym nie zdziałał. Jelonek na szczęście stoi tak jak go zostawiłem.
Rozrusznik kręci a silnik nie chce zaskoczyć. Próbuję raz, drugi, trzeci. Coś się musiało stać?
No nic się nie stało, to po prostu tylko taki mały obciach z rana przy młodej kobiecie.
Ja tu, motocyklista, twardziel w czarnych niedoschniętych skórach, pokażę z rana niewieście, jak prawdziwy facet odpala motocykl. No i pokazałem…
To były długie sekundy, zanim się połapałem, że mam na kierownicy ten czerwony guziczek i że ten czerwony guziczek jest w pozycji off. Rzadko go używam, ale wczoraj najwyraźniej go użyłem. Zrobiłem dobrą minę do złej gry, że mój rumak z rana zawsze ma takie kaprysy i że to całkiem normalne. Najważniejsze, że Jelonek teraz ryczy w wąskiej, hotelowej piwnicy, jakby miał co najmniej ze 250 koni i że na pewno słychać mnie w całym budynku.
Wytoczyłem się majestatycznie na półsprzęgle, skutecznie zadymiając na ssaniu calutką piwnicę.
Obrazek

Na tej ścianie po lewej widać jak duży jest spadek terenu.
Potem szybko przymocowałem bagaże, nasmarowałem buty oraz łańcuch olejem przekładniowym i wskoczyłem w przeciwdeszczówkę, bo znowu deszcz się pojawił.
Obrazek

W strugach deszczu dojechałem do autostradowej bramki. Tam dostałem papierek z automatu i już śmigałem po autostradzie. Po jakichś piętnastu kilometrach deszcz odpuścił i od tej pory było już tylko lepiej. Przed Sarajewem na wyjeździe z autostrady zostałem pozbawiony czterech KM, czyli około ośmiu złoty.
Do centrum Sarajewa już nie jadę, bo mi szkoda czasu, zatem od razu odbiłem w stronę Mostaru. Pogoda się cały czas poprawia, asfalt schnie i miejscami nawet pojawia się słoneczko. Podziwiam sobie górską okolicę i z każdym kilometrem podoba mi się coraz bardziej. Trochę inny, nieznany świat, inni ludzie opierający się na innej wierze.
Tylko te ich cmentarze jakieś takie zaniedbane, smutne i zapomniane przez tych żyjących.
Obrazek

Dojechałem do miejscowości Konjic a nawet na sam koniec Konjic.
Obrazek

To już nawet nie jest koniec świata, tylko koniec końca he he. Co by to jednak nie było to jest tu pięknie a nawet ślicznie.
Obrazek

Woda na rzece Neretva jest spiętrzona i powstał malowniczy zbiornik wodny o kolorze szmaragdowym, otoczony zewsząd równie malowniczymi górami.
Dalej jest jeszcze fajniej, jedzie się między stromymi górami, niczym w ogromnym kanionie.
Obrazek
Trasa o świetnym asfalcie wije się tuż nad szmaragdową wodą. Droga aż prosi, by pokonywać zakręty dwa razy szybciej, ale widoki nie pozwalają. Spory kawałek tej drogi musiałem przejechać jeszcze raz. Tam i z powrotem, bo mi inaczej sumienie nie dało.
Obrazek

Między skałami zrobiło się chłodno, bo promienie słońca tylko na krótko tutaj zaglądają. Na szczęście widoczność jest bardzo dobra, choć niechcianych chmur zaczyna przybywać.
Co jakiś czas można natrafić na ciekawe, górskie restauracje. Pachnie od nich, że od razu człowiekowi ślinka cieknie. Mają takie dziwne grille, czy nie wiem jak to nazwać, takie z dużym obracającym się kołem, niczym w młynie wodnym.
Zapachy kuszą, jednak się nie zatrzymuję, bo utknę w takiej restauracji na co najmniej dwie godziny a czuję w kościach jakieś załamanie pogody. Upajam się otaczającym mnie pięknem i korzystam z tego, że jeszcze nie pada. To mi w zupełności wystarcza.
Obrazek

Po kilkunastu kilometrach góry złagodniały i woda gdzieś zniknęła. Nadal jest fajnie, ale już nie zarąbiście tak jak chwilę temu. Każdemu polecam tą drogę do przejechania, bo jest idealna dla motocyklistów. Do tego jeszcze jest bardzo sympatycznie, kierowcy puszek zaczepiają i z uśmiechem pozdrawiają.
W żadnym innym kraju nie spotkałem się z taką życzliwością wobec motocyklistów. Trąbią, przyjaźnie, machają, albo pokazują kciukiem, że jest ok. W sumie to nie wiem, czy dlatego, że miałem na plecach napis POLSKA, czy na wszystkich motocyklistów też tak reagują, ale byłem bardzo zaskoczony taką niespodziewaną życzliwością wobec mojej osoby.
Jeszcze raz powtórzę, że w żadnym innym kraju nie zostałem tak życzliwie przyjęty jak w Bośni i Hercegowinie. Obiecałem sobie, że jeszcze tam kiedyś wrócę.
Jak tylko góry się oddaliły a właściwie to nie one, tylko ja się oddaliłem, zrobiło się dużo cieplej a nawet tak trochę duszno, jak przed burzą.
Obrazek

Zatrzymałem się przy najbliższym markecie w celu uzupełnienia niezbędnych zapasów.
Obrazek

Widzicie tą żółtą kaczkę na zdjęciu? Oj jak mnie potem przegoniło po tej kaczce, to tylko ja wiem. W smaku nawet dobra była, ale później to UuuUuu .
Podczas konsumpcji marketowych dobroci, zauważyłem modliszkę, która właśnie zaczaiła się na konika polnego, jej rozmiarów.
Obrazek

Nie wiem jak polowanie się udało, bo nie czekałem na końcowy rozwój sytuacji.
Chmur przybywa a ja chyba dostałem już deszczo-fobii, bo wydaje mi się, że słyszę jakieś grzmoty.
Przed Mostarem do grzmotów doszły jeszcze błyskawice i już wiedziałem co się święci.
Obrazek

Na zdjęciu widać, jak za wieżą już nieźle leje. Najpierw myślałem, że ta wąska, wysoka wieża to futurystyczna wieża meczetu, ale okazuje się, że jest to kościół. Meczetów jest ze cztery, ale są znacznie niższe. Jak to mówią postaw się a zastaw się i moja wieża będzie naj.
Najważniejsze jednak żeby obie wiary żyły obok siebie w zgodzie.
Deszcz zaczyna mnie dosięgać, więc nie czekam, tylko zmykam stąd najszybciej jak się da.
Po jakimś czasie zauważyłem oznaczony zjazd na Medżugorje, czy też bardziej Medziugorje.
Odbiłem w prawo i droga od razu zaczęła się wspinać ostrymi serpentynami w górę.
Asfalt kiepski, popękany, połatany i z dziurami, to trzeba uważać, ale widoki za to niczego sobie.
Obrazek

Po roślinności widać, że klimat tutaj mają raczej suchy i gorący co nie znaczy, że zawsze tak mają. Wyjechałem na jakiś płaskowyż a tam błyskawice, czarne chmury i grzmoty.
Wysoko na otwartym terenie to chyba nie jest zbyt bezpiecznie jechać na motocyklu między błyskawicami. Powiem, że trochę zacząłem się czuć nieswojo.
Dojechałem w końcu do jakiejś wioski z wyjątkowo dużym jak na taką wioskę kościołem i myślałem, że jestem już u celu. Podjechałem pod ogromny betonowy kościół i zastałem całkowitą pustkę. Wszystko zamknięte, to raczej nie jest to słynne Medziugorje. Nigdy nie byłem i się nie interesowałem to po prostu nie wiem jak budowla powinna wyglądać.
Jadę dalej wprost w czarną czeluść. Najpierw pojedyncze duże krople, silny wiatr a potem to już tylko zimny prysznic na pełny regulator, taki z myjki ciśnieniowej.
W takich okolicznościach przyrody dojechałem do słynnego Medziugorje. Wypatrzyłem wystający taras pod jakimś sklepem i nie zastanawiając się przejechałem przez chodnik, wbijając się pod suchy skrawek pod tarasem.
Odczekałem chwilę czy nikt ze sklepu nie wyskoczy i mnie nie opieprzy, że się ryję jak chamidło pod samą szybę. W sumie to nie sklep, tylko coś w rodzaju zakładów bukmacherskich. Nikt nie miał do mnie pretensji, to pomału odkleiłem moją nędzną przeciwdeszczówkę od zawilgoconej skóry i poszedłem na zwiady. Kasku nie ściągałem, bo tym razem robił za parasol, chroniący moją bujną czuprynę.
Idąc wzdłuż drogi mijałem fajne knajpy, restauracje oraz kolorowe sklepy z dewocjonaliami.
Obrazek

Dostałem zlecenie na różańce z Medziugorje i dlatego tu jestem. Zakupiłem co trzeba płacąc w euro, bo tutaj wszystko jest w euro, czyli głównie komercja nastawiona na przyjezdnych.
Wszystko jednak jest ze smakiem, bo knajpy i dewocjonalia są z dala od świątyni i nikt nikomu nie przeszkadza.
Jedni kupują figurki, inni różańce a jeszcze inni wolą coś bardziej płynnego. Zgodnie z zasadą klient nasz pan, można w okazyjnej cenie nabyć niemalże wszystko.
Obrazek

Deszcz niestety nadal pada, zatem okazyjnie spędzę więcej czasu na modlitwie.
Obrazek

W kościele wystrój jest raczej skromny, taki ascetyczny, ale z wyczuciem. Ludzi też niewiele. Najprawdopodobniej wystraszyła ich pogoda. Jak dojeżdżałem do Medziugorje to minąłem się z kilkoma wracającymi autokarami.
Pomodliłem się w ciszy a potem poszedłem zobaczyć słynna figurę Matki Boskiej.
Obrazek

Przy wyjściu jeszcze zanurzyłem zakupione różańce w wodzie święconej. Niby miały być już poświęcone, ale dodatkowa odrobina wody święconej im na pewno nie zaszkodzi.
Przy zakupie różańców dostałem taką o to karteczkę.
Obrazek

Nie mówiłem, że jestem Polakiem, kamizelki z napisem też nie miałem na sobie a zalaminowaną karteczkę dostałem w języku polskim. Do dziś nie wiem po czym sprzedawca poznał, że jestem z Polski?
Przy wyjściu ze świątyni niechcąco usłyszałem świadectwo jednego młodego człowieka.
Wyglądał na studenta bajerującego dwie inne studentki z Polski. Opowiadał o tym jak coś zaczęło się z nim dziać, gdy doszedł do figury Matki Boskiej, że zaczęło nim trząść a potem poczuł niesamowitą błogość. Nie wiem, czy bajerował tylko dziewczynki, czy faktycznie coś takiego przeżył. Mnie w każdym bądź razie nic nie trzęsło, choć miałem jakieś takie wewnętrzne odczucie, że znajduję się w szczególnym miejscu.
Deszcz trochę osłabł to zacząłem zwiedzać najbliższe zakamarki i niespodziewanie natknąłem się na wycieczkę, czy też pielgrzymkę autokarową z Polski.
Akurat sympatyczna pani przewodnik opowiadała o historii tego miejsca. Do tej pory to tylko wiedziałem, że jakieś dzieci miały tutaj objawienie, jeszcze nie uznane przez Kościół Katolicki. Grupa mnie przyjęła prawie jak swojego i mogłem się conieco dowiedzieć o pani kierowniczki. Gdzieś tu w okolicy jest jeszcze Góra Objawień na której właśnie te dzieci w 1981roku doznały objawienia, ale z powodu pogody nie chciało mi się iść i wycieczka poszła sobie sama a ja dalej zwiedzałem zakamarki. Jak ktoś potrzebuje więcej informacji związanych z tym miejscem, to łatwo można je znaleźć w Necie.
Obrazek

Z tyłu za kościołem jest ołtarz polowy, bo czasami przyjeżdża tu tylu pielgrzymów, że nie mieszczą się wewnątrz światyni.
Obrazek

Na uboczu jest również zaciszne miejsce pod krzyżem, gdzie można zapalić świecę. Polacy muszą tu często zaglądać, bo jak widać napisów po polsku nie brakuje.
Obrazek

Zrobiło się już późne popołudnie i trochę zgłodniałem. Wybrałem sobie jedną z knajp i spałaszowałem kawał pizzy, popijając pyszną kawą z mleczkiem. Kosztowało mnie to jakieś pięć euro, czyli jeszcze całkiem przyzwoicie.
Z tego co kierowniczka wycieczki opowiadała to Medziugorje było kiedyś małą, biedną miejscowością a od czasu objawień odżyło i się mocno rozrosło. Wszystko dzięki pielgrzymom, którzy tutaj tłumnie przyjeżdżają i zostawiają swoje euro.
Kolejna fala deszczu przeszła, zatem nie czekam na następną, tylko szybko idę szukać pozostawionego Jelonka.
Obrazek

Stoi tak jak go zostawiłem i nawet zdążył trochę obeschnąć. Z bagaży na szczęście nic nie zginęło a był to łatwy łup, wystarczyło tylko odpiąć pajączka.
Znowu wskoczyłem w przeciwdeszczówkę. Nie za bardzo wiem w którą stronę jechać, ale wystarczyło krótkie wejście do jaskini hazardu i już azymut miałem wyznaczony. Jadę na Ljubuśki. Deszcz sobie kropił, mi to jednak nie przeszkadzało. Dopiero w Ljubuśkach dopędziłem burzową chmurę i zaczęły się strumienie z nieba. Oberwanie chmury i tyle. Jednak się nie poddaję i jadę dalej. Najpierw musiałem zejść do czwartego biegu a potem jak pojawiła się żółta rzeka na asfalcie i opony nie nadążały z odprowadzaniem wody, musiałem zejść do trzeciego biegu. Gdy na drodze pojawił się wymyty żwir i większe kawałki skał postanowiłem odpuścić. Woda wdarła się nawet pod kask i w butach też już chlupie. Zszedłem do dwójki, by znaleźć jakieś miejsce do przeczekania nawałnicy, ale wokoło skały i niska roślinność. Zupełnie nie ma się gdzie schować przed deszczem.
Zanim coś znalazłem to nawałnica przeszła. Dojechałem do miejscowości Crveni Grm i ku mojemu zaskoczeniu, dostrzegłem na zwykłej, wiejskiej drodze maleńkie przejście graniczne.
Podjechałem pod otwarty szlaban i szukam w tej mojej przemoczonej garderobie paszportu.
Strażnik z ciepłej budki niechętnie wyszedł, by zerknąć na moją rejestrację a potem podszedł do mnie i machnął ręką, bym nie szukał paszportu, tylko jechał dalej. Tak też uczyniłem.
Po stronie Chorwackiej już prawie nie pada i asfalt o niebo lepszy, bo nowiutki.
Wyskoczyłem na drogę nr 62 i zaczęły się serpentynki i pojawił się niezły widoczek na zachmurzoną okolicę. Był nawet zjazd na autostradę, jednak wiem, że w Chorwacji lubią być płatne a ja nie mam jeszcze tubylczego keszu.
Przy wyjściu z jednego z zakrętów dostrzegłem stojący na poboczu motocykl. Coś się musiało stać, bo motocyklista klęczy przed sprzętem a dziewczyna mu asystuje. Na poboczu kilka poodkręcanych plastików sobie leży, to już jestem pewien, że coś się musiało stać.
Kierunkowskaz w prawo i zjeżdżam w stronę stojącego motocykla. Mój wzrok wreszcie się wyostrzył i dostrzegł tablicę rejestracyjną. To nasi, Polacy!
Zgasiłem sprzęta, szybko zdejmuję kask i mówię staropolskie ,,dzień dobry”.
Od razu widzę na ich twarzach uśmiechy i słyszę odpowiedź: To teraz dopiero?
My tu już od półtorej godziny stoimy i marzniemy.
Mi też już się szczerzy gęba na takie serdeczne, swojskie przywitanie.
Obrazek

Okazało się, że pękła im jakaś złączka plastikowa w przewodzie paliwowym i gubili po drodze benzynę. Zanim dojechałem do nich to już sobie poradzili i połączyli jakoś wężykami z użyciem dużej ilości taśmy izolacyjnej. Niestety by się dostać do układu paliwowego trzeba rozebrać motocykl z połowy plastików.
Mi w udziale przypadło już tylko asystowanie przy zakładaniu plastików. Wracali właśnie z Dubrownika i po drodze popsuła im się pogoda a potem motocykl. Byli tydzień czasu nad Adriatykiem i przez cały tydzień mieli upał. Dopiero dzisiaj pogoda się skisiła. No to sobie trafiłem w pogodę he he. Oni już wracają w dolnośląskie a ja dopiero zaczynam przygodę.
Przestrzegli mnie bym uważał na chorwackim asfalcie, bo jest zdradliwy i sami tego doświadczyli. W jednym miejscu ABS im zwariował i walnęli w samochód jadący przed nimi. Na szczęście było to przy stosunkowo małej prędkości i ucierpiał w motocyklu tylko przedni błotnik.
Zaczekałem aż wszystkie plastiki zostaną przykręcone i próba odpalenia sprzęta wypadnie pomyślnie. Postanowiliśmy kawałek pojechać razem. Ponieważ oni mieli cztery razy większy silnik od mojego Jelonka, ruszyłem pierwszy, podczas, gdy oni zakładali kaski. Mieli mnie zaraz dogonić. No i nie dogonili. Trochę przyśpieszyłem, bo zza góry wyskoczyła kolejna chmura deszczowa, no ale bez przesady. Do dziś nie wiem, czy po prostu jechali bardzo ostrożnie, czy znowu im moto nawaliło?
Po kilkunastu kilometrach patrzenia w lusterka odbiłem na drogę nr512 w stronę Makarskiej.
Teraz to mnie nie dogonią, bo zamierzali lecieć dalej drogą nr62 w stronę Splitu.
Po jakimś czasie ujrzałam Adriatyk, ale nie taki piękny i błękitny jak zazwyczaj widzą go przyjeżdżający do Chorwacji polscy turyści.
Obrazek

Ja ujrzałem Adriatyk, ciemny, zachmurzony i do połowy skąpany w deszczu. Do tego jeszcze od strony wielkiej wody zaczęło silnie wiać. Powietrze niby ciepłe, ale głowę urywa.
Zaczął się zjazd po zboczu góry. Asfalt faktycznie śliski, zwłaszcza na moich oponach, więc muszę podwójnie uważać.
W połowie góry minąłem zjazd do parku Biokovo. To tędy wyjeżdża się na Sveti Jure.
Niestety szlaban jest zamknięty i wjechać się nie da. Nawet bokiem się nie przecisnę.
Obrazek

Na fotce ściągniętej z Internetu zupełnie inaczej to wygląda w słoneczny dzień. Wtedy szlaban był zamknięty, było ponuro, mocno wiało i kropił deszcz. Z perspektywy czasu to się cieszę, że wtedy nie dałem rady tam wjechać, bo w nocy na tej górze, przy tej pogodzie, narobiłbym w pory ze strachu.
Zjechałem na sam dół do Makarskiej a potem uderzyłem w samo centrum i niepotrzebnie, bo wpakowałem się w korek. Deszcz się wzmaga a ja sobie siedzę na wąskiej uliczce obstawiony samochodami, tak jakbym teraz nie miał nic innego do roboty. Na siłę nie chce się przeciskać, bo jestem już mocno zmęczony i łatwo mógłbym popełnić błąd.
W końcu zaczepia mnie jakiś jegomość, naganiacz i pyta, czy noclegu nie potrzebuję?
- ja a i owszem, chętnie
- a na jak długo i ile osób?
- a na jedną noc i tyle osób co widać, czyli tylko ja
- to 38 euro
- ile ????
- 38 euro
No i na tym nasza rozmowa się zakończyła. Trzeba stąd zwiewać jak najszybciej, tak sobie pomyślałem. Dojechałem do głównej i ogień na południe, tam musi być tańsza cywilizacja.
Zatrzymałem się w miejscowości Tućepi i pytam pod tabliczkami sobe zimmer , frei, czy jakoś tak i wszędzie uzyskuję odpowiedź, że jak na jedną noc, to nie ma wolnych pokoi.
Na cały tydzień to i owszem, ale na jedną noc to nikomu się nie chce, zwłaszcza dla brudnego i przemokniętego motocyklisty. Odwiedziłem kilka domów i nic. Deszcz coraz większy, wiatr też a schronienia na noc brak, do tego zrobiło się już zupełnie ciemno. Cóż było robić, znowu musiałem się zwrócić do Pana Boga o małą pomoc w tejże intencji.
Długo już nie musiałem czekać i natrafiłem na sympatycznych staruszków. Żyją sobie bardzo skromnie w suterenie a całą górę wynajmują.
Popatrzyli na mnie z politowaniem i wycenili mnie na 15 euro za noc. Uśmiechnąłem się i tłumaczę, że nie jestem Niemiec, tylko Polak i że Niemcy to owszem płacą 15 euro a Polacy to co najwyżej 10.
Roześmiali się i ku mojemu zdziwieniu zgodzili się na te 10euro.
Czegóż mi było dzisiaj więcej potrzeba do szczęścia? Nawet motocyklem mogłem sobie wjechać na taras, pod zadaszenie, żeby na niego nie padało.
Pokoik dostałem raczej skromny, jak na cenę przystało. Łazienka jedna wspólna na korytarzu i to w kiepskim stanie, ale nie narzekam. Jestem szczęśliwy, że na dzisiejszą noc mam suche łóżeczko i dach nad głową.
Tylko ta żarówka 25W w pokoju mnie irytuje. Jedyna która świeci, reszta albo spalona, albo wykręcona. W pokoju panuje niemalże półmrok, tylko od czasu do czasu robi się jaśniutko od błyskawic. Burza się nasila, wiatr zaczyna przestawiać na tarasie plastikowe krzesła i stoliki.
Przed snem za pomocą mojej latarki, postanowiłem jeszcze sprawdzić na mojej mapie drogę wjazdową do rezerwatu Biokovo. Niestety mapa za mało dokładna i tej drogi nie ma naniesionej.
Dzisiaj nawet trzystu kilometrów nie przejechałem a jestem zmęczony jakbym z tysiąc trzasnął. Oczy same się kleją przy tych dwudziestu pięciu watach, więc polskie MP3 na uszy, by nie słyszeć tego szaleństwa na zewnątrz i lulu. O dziwo łóżko super wygodne, lepsze niż w poprzednim hotelu.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 275
Widzianych krajów: Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja
Awarie: Wszystko ok.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 10 gru 2014, 18:13 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14238
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
:) Ale to proste, to jest ta część tego ptaka, która Ci zaszkodziła ;)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 22 gru 2014, 15:15 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No to pod choinkę do poczytania ;

Dzień czwarty, wtorek 2 września

Długo nie pospałem, bo koło pierwszej w nocy musiałem się błyskawicznie ewakuować. Najpierw na korytarz a potem w stronę łazienki. Oczywiście światło na korytarzu i w łazience zgaszone, ja w obcym miejscu i nie mam pojęcia gdzie są włączniki. Do tego sceneria jak z horrorów. Grzmoty, pioruny i jakiś huragan. Kolejna burza, ale z tak silnym wiatrem, że wydawało się, że zaraz powyrywa okiennice. Szum wiatru, trzaski, świsty i rozświetlające mrok błyskawice, dzięki którym z resztą bezbłędnie trafiłem do łazienki. Takie migawki z przebłyskami świadomości, jak na amerykańskim filmie grozy.
Tak to była ta żółta kaczka, którą kupiłem w Hercegowinie, to ona zmusiła mnie do wstania w środku nocy i przedzierania się w slipkach w kierunku kibelka.
Gdy było po wszystkim mogłem z ulgą odetchnąć i spokojnie wrócić w pielesze. Tylko ta pogoda mnie martwi. Przy takim silnym wietrze nie da się jechać motocyklem i utknę tutaj na kilka dni. No a co z Jelonkiem, czy się utrzymał, czy leży przewrócony przez wiatr i benzyna i elektrolit właśnie z niego wyciekają? Wystawiłem głowę za drzwi na zewnątrz, ale nic w mroku nie zobaczyłem. Tam się teraz po prostu nie da wyjść, więc poszedłem ponownie spać.
Budzę się rano a tu cisza, nie słychać wiatru. Od razu zbiegłem po schodach zobaczyć co z Jelonem? Nic mu nie jest. Stał bezpiecznie za ścianą sąsiedniego domu, osłonięty od wiatru.
Potem wydrapałem się na taras, by ocenić sytuację i ogólne straty po nocnej burzy.
Obrazek

Niebo ciężkie i niepewne, ale na horyzoncie się jakby przejaśnia, czyli jest nadzieja i najważniejsze, że przestało też padać.
Strat po burzy prawie nie widać. Metalowe krzesła i stoliki stoją jak stały, tylko te plastikowe trzeba pozbierać. Resztę drobnych przedmiotów po prostu należy szukać u sąsiada.
Od razu zabrałem się za pakowanie, żeby później niepotrzebnie nie tracić czasu. Chcę wyruszyć z samego rana, bo nie wiadomo co ta pogoda dzisiaj wymyśli.
Obrazek

Widok z okna pokoju mam tylko na stromą górę, czyli w stronę rezerwatu Biokovo, więc postanowiłem zjeść śniadanie na panoramicznym tarasie.
Obrazek

Z takim widokiem wszystko smakuje bardziej. Pogoda też jakby się poprawiała.
Obrazek

No to zdrówko, na dobry początek dnia. Gdy kończyłem tą kawusię na taras obok wybiegło dwóch małych chłopców. Od razu pobiegli do barierki, by zobaczyć, czy aby na pewno Adriatyk jeszcze jest. Aparat miałem w ręce to żal było nie zrobić fotki uroczym malcom.
Obrazek

Po chwili na taras wybiegła, w nocnym, skąpym stroju, młoda, ładna kobieta i krzyczy do tych malców, by natychmiast wracali do domu. Krzyczy do nich po polsku i w tejże właśnie chwili spostrzegła, że stoję tuż obok, pijąc kawę.
Jej zaskoczona i przerażona mina rozbawiła mnie na cały dzisiejszy dzień. Zanim zdążyła z powrotem uciec do mieszkania, powiedziałem nasze polskie ,,Dzień dobry”.
Teraz już nie mogła tak po prostu zniknąć i musiała odpowiedzieć ,,Dzień dobry”. Kolejny raz zaskoczyłem młodą ładną mamę. Nie dość, że w niezręcznym stroju na mnie trafiła, to jeszcze jestem rodakiem i z grzeczności wypada ze mną zamienić ze dwa słowa. Widzę, że jest bardzo speszona tym całym porannym zajściem, to staram się trzymać swój wzrok bardziej w stronę jej dzieci. Pochwaliłem, że fajne dzieciaki i że też mam swoje w podobnym wieku. Od razu atmosfera zrobiła się mniej krępująca.
Młoda mama mnie przeprosiła i poszła po jakieś okrycie, bardziej stosowne do zaistniałych okoliczności. Teraz mogliśmy już swobodnie rozmawiać, choć widziałem, że nadal jest jej trochę wstyd za poranek. Okazało się, że jest tu z mężem na wakacjach i do Chorwacji jeżdżą prawie co toku, bo mieszkają w Cieszynie. Nad Adriatyk mają tylko 200km więcej niż nad Bałtyk a nad Bałtykiem pogoda jest bardziej niepewna to wolą tu. Do tej pory mieli upał i dopiero wczoraj popołudniu pogoda się popsuła.
No tak, Luca przyjechał to przecież musiała się popsuć.
Potem na taras wszedł jej mąż i dołączył do rozmowy. Pytałem czy byli w rezerwacie Biokovo, ale niestety nie byli, tylko coś słyszeli, że fajny. Pochwaliłem się, że właśnie się tam wybieram i namawiałem, by koniecznie też odwiedzili ten rezerwat. Skoro są tak blisko to szkoda nie skorzystać.
Dzieciaki cały czas czekały przy werandzie aż odpalę motocykl. Babcia właścicielka z resztą też. Stała pół metra ode mnie i uważnie obserwowała jak mocuję bagaże. Śledziła każdy mój ruch, by na końcu wydać opinię. Stwierdziła, że dobrze zamocowane, kiwając z aprobatą głową. Pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem w stronę Makarskiej a potem odbiłem na drogę, którą wczoraj przyjechałem. Musiałem się cofnąć ze sześć kilometrów, ale to nic. Najważniejsze, że szlaban był już otwarty.
Niestety pan od szlabanu, wyskoczył z budki i macha bym się zatrzymał. Chce kase, bo inaczej mnie nie wpuści. Chce ileś tam kun. A skąd ja mu wezmę teraz kuny? Niech mnie najpierw wpuści do rezerwatu to mu nałapie tych kun i będziemy kwita.
Uparł się i nie chce wpuścić. Do Makarskiej po bankomatowe kuny nie chce mi się wracać, to negocjuję dalej. Może euro?
Jegomość się krzywi, ale w końcu się zgodził. Zabrał aż 10euro, ale za to na otarcie łez wspaniałomyślnie podarował mi kilka kun, ryb i niedźwiedzi.
Obrazek

Ledwo się z tym wszystkim zabrałem i ruszyłem w stronę rezerwatu. Najpierw pod górkę, wąską drogą przez las a potem już zaczynają się malownicze serpentynki.
Obrazek

Czym wyżej się wspinam tym przepaście większe i widoczki fajniejsze. Brak barierek miejscami potęguje doznania. Jak ktoś ma lęk wysokości to lepiej niech się tam nie wybiera.
Obrazek

Słoneczko zaczyna się przebijać zza chmur, ogrzewając chłodny poranek. Widoki, zakręty, przepaście i adrenalina sama rośnie jak na drożdżach. Asfalt jest bardzo wąski i nie najlepszej jakości, jednak ruchu prawie nie ma żadnego. Na całej trasie widziałem tylko dwa stojące samochody osobowe. Jeden był z obsługi restauracji. W połowie drogi była właśnie otwierana restauracja a drugi to był chyba jakiegoś bacy. No i jeszcze wyprzedziłem jadący 2km/h skuter na którym pod strome wzniesienie wdrapywał się kolejny baca. Skąd wiem, że to baca, bo wyglądał jak baca. Na nogach filcowe gumiaki, na plecach jakiś kożuch, na głowie kapelusz i długa siwa broda z przodu. To musiał być baca, tym bardziej, że owce i krowy też w tej okolicy widziałem.
Krajobraz się nieco zmienił na bardziej księżycowy i niespodziewanie morze gdzieś zniknęło.
Obrazek

Kilka razy próbowałem nakręcić filmik, ale na tych dziurach nie wytrzymywał telefon i się niespodziewanie podczas jazdy wyłączał. Pewnie w wyniku drgań bateria traciła styk.
Po kilku kilometrach morze znowu się pojawiło. Teraz to widać, że jestem już całkiem wysoko. Fajne takie wdrapywanie z poziomu morza na sam szczyt. Po Alpach jak się jeździ to z doliny w górę a potem znowu na dół do góry a tutaj jedzie się od kompletnego zera i przewyższenie jest niemalże tyle samo co wysokość nad poziomem morza.
Na górze zaczyna wiać silny wiatr i pojawiają się niepokojące chmury od strony lądu.
Od strony morza jest nadzieja na poprawę pogody a jak się tylko popatrzę wgłąb lądu to nadzieję tracę coraz bardziej.
Nie ma co się ociągać, zatem przyśpieszam tempa. Najwyżej w drodze powrotnej jak się wypogodzi, zwolnię i zjadę sobie relaksacyjnie, kontemplując otoczenie.
Obrazek

Udało mi się w końcu nagrać filmik, za trzecim, czy też za czwartym razem.
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... 246246.MP4
Na szczycie góry dostrzegłem kapliczkę, czy też kościółek i wydawało mi się, że to właśnie jest cel mojej wyprawy.
Obrazek

Droga jednak o tym nie wiedziała i prowadziła mnie zupełnie gdzie indziej. Uparcie prowadziła mnie gdzieś w chmury. Na górę, której nie było widać, bo cała była ukryta.
Wjechałem w gęstą mgłę i tak wspinam się po coraz to ciaśniejszych serpentynach. Mało co widać a przepaście wyczuwam po pordzewiałych barierkach. Zrobiło się zimno, wilgotno i mrocznie a ja sam, samiuteńki w tym wszystkim. Lubię takie klimaty, niczym z mrocznych baśni. To nic, że nie ma widoczków, ale i tak jest fajnie. Niestety dalej już nie pojadę.
Obrazek

Droga zamknięta, zakaz ruchu i brama też zamknięta. Straszą nawet jakimiś wilkołakami ludojadami.
Obrazek

Trudno się mówi i jedzie się z powrotem, ale zaraz, zaraz jest jakaś tabliczka.
Obrazek

Cerkiew Sveti Jure no to idę dalej z buta. Ścieżka też jest fajna, umiejscowiona na stromym zboczu góry i cała tonie we mgle.
Obrazek

Kompletnie nie widzę dokąd idę, ale idę i już. A może to nie tędy?
Obrazek

A może na przełaj będzie szybciej? W końcu z mgły wyłoniły się kontury cerkiewki.
Obrazek

Miałem nadzieję, że da się wejść do środka, ale niestety drzwi były zamknięte. Zrobiłem tylko marną fotkę przez zaparowaną szybkę w drzwiach.
Dopiero za którymś razem wyszło jakie takie zdjęcie i mogłem na wyświetlaczu zobaczyć jak wygląda wnętrze cerkiewki.
Obrazek

Ścieżka prowadzi jednak dalej, zatem idę obadać. Nie wiem gdzie idę, ale idę przed siebie jak leming. Idę i idę aż wyszedłem na jakiś plac, idę dalej a tam Jelonek stoi. Ty Jelon a co ty tu robisz? Okazało się, że ścieżka prowadzi dookoła szczytu i wyszedłem po drugiej stronie. Przy dobrej widoczności to pewnie od razu wiadomo o co chodzi, ale w gęstej mgle wrażenia są zupełnie inne. Trzasnąłem sobie ‘słiit focie’. Się pochwalę i wyślę kolegom a co hi hi.
Obrazek

Nagle się błysnęło i zagrzmiało. O oo, najwyższa pora stąd zmiatać. Na szczycie jest chyba jakieś, żelastwo, jakaś antena czy coś w tym rodzaju? Szybko nakręciłem filmik i w nogi.
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... 228359.MP4
Zaczyna kropić a ja staram się w miarę szybko zjechać na dół. Teraz jadę przy samych barierkach i się zastanawiam co by było gdyby?
Obrazek

Barierki stare, pordzewiałe, niektóre pokrzywione od uderzeń, czy nawet rozprute a jeszcze inne to już w ogóle jak ta na zdjęciu. Podparta kamieniem i przymocowana cieniutkim, pordzewiałym drucikiem. Przecież jakbym się tylko przytulił do takiej barierki to poleciałbym w przepaść razem z tą barierką.
Grzmi coraz częściej i mżawka szybko przechodzi w rzęsisty, zimny deszcz. Śpieszę się coraz bardziej aż do momentu, gdy serce podeszło mi do gardła. Gdy byłem na środku serpentyny, zawiniętej w lewo z naprzeciwka nagle wyskoczył mi z mgły samochód. Jest bardzo wąsko i nie ma miejsca na nas dwóch. On jechał szybko i ja też, on się mnie nie spodziewał a ja jego. Obaj mieliśmy nietęgie miny. On uciekł w stronę skały a ja gwałtownie odbiłem na tym śliskim, mokrym, chorwackim asfalcie w stronę przepaści. Oj zrobiło mi się ciepło, zjechałem na samą, samiusieńką krawędź i się minęliśmy na żyletki.
Gdybym jechał puszką to taki manewr w tym miejscu by się nie udał i byłoby pac jak nic. Teraz zrozumiałem pochodzenie tych wszystkich wgnieceń na tych starych, pordzewiałych barierkach. Od teraz jadę już ostrożniej i każdy niewidoczny w gęstej mgle zakręt, biorę tak, jakbym miał się z kimś zaraz mijać.
Rozlało się na dobre i jak to w górach bywa, rzeka lubi sobie płynąć drogą a nie poboczem. Jelon robi za fontannę i generuje po obu stronach niezliczone, orzeźwiające strumienie. Dobrze, że nie ma pieszych. Kilka kilometrów w dół i już jestem na czymś w rodzaju płaskowyżu. Jest nawet jakaś bacówka. Miałem nadzieję, że się tam schronię na chwilę, ale była niestety zamknięta a w okolicy żywego ducha.
Obrazek

Po drugiej stronie drogi w dolince jest nawet mały ogródek w którym rosną sobie ziemniaczki i kapusta. Nie ma tego wiele, ale każdy skrawek ziemi jest tutaj skrupulatnie wykorzystywany. Wszędzie są skały a tu proszę, taka mała oaza się ukrywa.
Schroniłem się pod gałęziami i przeczekałem burzę. Miałem zamiar na szczycie Sveti Jure zrobić artystyczne zdjęcie, nadgryzionego jabłka, ale moje plany spaliły na panewce i dopiero teraz zrobiłem zdjęcie, niestety zaparowanym obiektywem.
Obrazek

W międzyczasie minęły mnie dwa małe busy Isuzu, wypakowane turystami. Jadą na szczyt, tam gdzie byłem. Motocyklem to pryszcz tu wyjechać, ale szerokim busem to jako kierowca miałbym pietra. Ledwo toto mieści się między skałą a barierką a co dopiero myśleć tu o jakichś mijankach. Turyści siedzący od strony przepaści też pewnie robią w pory ze strachu.
Wyjazd na Sveti Jure nie jest jakoś specjalnie technicznie trudny, ale jest niebezpieczny właśnie ze względu na mijanki na bardzo wąskiej i krętej drodze.
Czym niżej zjeżdżam tym pogoda robi się łaskawsza. Niestety tam gdzie jeszcze przed chwilą były śliczne widoki, wdarły się już chmury.
Obrazek

Zjazd po mokrej drodze chwilę mi zajął. W dolnych partiach, minąłem trzech wspinających się rowerzystów. Mają chłopaki zdrowie i kondycję. Jeszcze nie wiedzą co ich czeka tam na górze. Na samym dole droga zrobiła się zupełnie sucha. Przy szlabanie zażartowałem, że wnoszę reklamację, bo na górze kompletnie nic nie widać i ciągle leje. Pan szlabaniarz sobie pomyślał, że ja tak na poważnie i się posępnie zmarszczył. Dopiero potem jak mu wyjaśniłem, że sobie żartuje się roześmiał od ucha do ucha.
Znowu zjeżdżam w stronę Makarskiej a że drogę już znam to sobie trochę pozwalam i znowu serce w gardle. Na samym zakręcie rozlany olej. Taka wstążka, jakby komuś z miski olejowej wyciekło. Pełny przechył na prawo i udało się ominąć. Wystarczyło, żeby którakolwiek opona tylko liznęła tego paska oleju i jak nic poleciałbym ślizgiem na lewy pas a potem w barierę. Na rozlany olej na drodze nie ma mocnych, w ostrym zakręcie żaden motocyklista się nie utrzyma. Motocykl nagle zachowuje się jak na mokrej, lodowej ślizgawce.
Muszę podwójnie uważać w tej Chorwacji, bo dzisiaj już drugi raz mi serce do gardła podeszło.
Zjechałem do Makarskiej i znowu zaczęło kropić. Pewnie chmura przyszła za mną. Odbiłem na południe, drogą położoną nad samym Adriatykiem. Jeszcze raz w przelocie, zerknąłem w stronę mojego noclegu i już mnie nie ma.
Jak tylko uciekłem przed chmurą, pojawiło się słoneczko i ciepełko. Temperatura tak około dwudziestu pięciu stopni, bajeczne widoki i rewelacyjna kręta droga. Po prostu motocyklowy raj. Tego mi było trzeba. Jak pies z wywalonym jęzorem zatraciłem się bez pamięci w łapaniu miękkiego wiatru w nozdrza. Na tyle zapomniałem o całym pozostałym świecie, że przez spory kawałek się nie zatrzymywałem i przez to też nie zrobiłem żadnych zdjęć a szkoda, bo było co fotografować.
W końcu jednak w brzuchu zaburczało i musiałem gdzieś się zatrzymać. Wypatrzyłem jakąś sympatyczną restauracyjkę, wypełnioną lokalnym kolorytem.
Przesiadywali w niej głównie tubylcy, na jakimś piwku, czy też kawusi. Dyskutowali o czymś o czym nie miałem bladego pojęcia, bo tylko co któreś słowo wydawało mi się znajome.
Obrazek

Gdy przyszła pani kelnerka zza pazuchy wyciągnąłem wszystkie kuny, ryby i niedźwiedzie jakie miałem. Mały handel wymienny a że głowy do handlu nie mam to dostałem tylko kawusię i kromala nabitego na drewniany szpikulec.
Obrazek

Smakowało lepiej niż wyglądało i najważniejsze, że już głodny nie byłem. Na odjezdnym zaczepiły mnie dwie, siedzące obok panie. Takie typowe gospodynie z rodzaju wiedzące wszystko i o wszystkich. Musiały zauważyć już wcześniej jak zdejmowałem kamizelkę z napisem, że jestem z Polski, bo od razu zapytały coś w rodzaju; po coś tu przyjechał?
Potem dodały: przecież wy tam w Polsce macie morze. Oczywiście potwierdziłem, że a jakże mamy a i owszem, ale teraz to już u nas zima a u was nadal ciepło i wymownie pokazuję w stronę słońca. Panie się trochę pośmiały i dalej pytają o klimat, to mówię, że przed wyjazdem nad ranem bywały już temperatury zaledwie +6stopni.
Na paniach zrobiło to wrażenie i przyznały, że faktycznie u nas to już musi być zima, bo jak w Chorwacji jest 6+ to zimę mają wtedy na całego.
Pomachały mi jeszcze na dowidzenia jak odjeżdżałem w stronę Dubrownika.
Obrazek

Po jakimś czasie malownicza droga nad błękitnym Adriatykiem, odbiła w głąb lądu i straciłem widok na morze. Góry też jakby się rozstąpiły i wjechałem w jakąś dolinę.
Od razu pojawiły się przy drodze stragany obwieszone owocami i warzywami.
Obrazek

To dolina mandarynkowa, przynajmniej tak sobie ją nazwałem, ze względu na niezliczone sady mandarynkowe.
Obrazek

W nadmorskiej części Chorwacji ciężko jest o kawałek ziemi uprawnej, ponieważ dominuje lita skała lub po prostu kamienne podłoże. Tutaj w tej dolince pojawia się warstewka ziemi i jak widać jest skrupulatnie zagospodarowana przez tubylców.
Mandarynki są nadal zielone, ale jeszcze z miesiąc i pewnie będą się nadawały do skosztowania.
W dolince skwar i gorąco. Nareszcie zaczynam się smażyć na słoneczku tak jak to sobie wymarzyłem przed wyjazdem. Szybko przeleciałem po jedynej długiej prostej na tej trasie. Ponownie pojawiły się góry i droga też postanowiła się na nie wspinać.
Z góry miałem teraz niezły widok na całą mandarynkową dolinę.
Obrazek

Widać rozbudowany system nawadniający. Roślinki mają co pić to i ładnie owocują.
Wielka woda znowu wróciła i mogę podziwiać morze i góry jednocześnie. Pogoda nadal dopisuje, nic tylko się cieszyć jazdą w tak pięknych okolicznościach przyrody.
Chorwacja mi się jednak skończyła i znowu jestem w Hercegowinie. Przejście graniczne jest i są nawet umundurowani strażnicy, ale jeden siedzi na krzesełku z wyprostowanymi nogami i czyta jakaś gazetę a drugi bawi się telefonem komórkowym. Samochody normalnie przejeżdżają to i ja też.
No i takim o to sposobem można się dostać do Bośni i Hercegowiny bez jakichkolwiek dokumentów. Potem wystarczy odbić wgłąb lądu i starać się wyjechać gdzieś na północnej granicy i mamy kłopociki jak nic.
Bośnia i Hercegowina ma tylko maleńki dostęp do morza, ale dobre i to. Brzeg zagospodarowali głównie kurortami i małymi przystaniami.
Wypatrywałem jakiegoś kawałka piaszczystej lub kamienistej plaży, ale się nie dopatrzyłem niczego co by przypominało ogólnodostępną plażę. Raczej beton, albo naturalne skały.
Chorwacja chyba taki najgorszy kawałek wybrzeża oddała Bośni i Hercegowinie. Nie tak dawno się przecież tu wojna toczyła o każdy kawałek ziemi.
Obrazek

Ogólnie krajobraz jednak jest równie piękny jak w Chorwacji.
Portu dla jakichś większych morskich statków to nie widziałem. Może mają jeszcze jakąś wyspę i tam mają duży port na otwarte morze?
Po ilości marketów usytuowanych przy drodze można rozpoznać, że w Hercegowinie mają towar taniej niż w Chorwacji, zatem korzystając z okazji uzupełnię sobie zapasy.
W sklepie jest wszystko, począwszy od lin okrętowych, grobowych zniczy a skończywszy na dziale z rybami, ośmiornicami, krewetkami i innym oślizgłym paskudztwem, żyjącym w słonej wodzie.
Nie wiem jak ludzie mogą się tym zajadać, ale o gustach się nie dyskutuje. Każdy lubi to co lubi, ponoć kwestia tylko odpowiedniego przyrządzenia i wszystko smakuje jak kurczak.

Obrazek

Zrobiłem zakupy, wychodzę ze sklepu i nie wierzę własnym oczom. Z nieba leją strugi deszczu. Przecież było słoneczko to skąd do jasnej Anielki wziął się ten deszcz? Znowu chmura za mną przylazła i co już się teraz nie odczepi?
Jelona przestawiłem pod daszek marketu, co by nie mókł i zacząłem pałaszować moje świeżo zakupione zdobycze.
Obrazek

Tak mi ślinka pociekła na kawałek ciasta, że aż sobie kupiłem. Dopiero przy otwieraniu spostrzegłem, że napisy są po polsku. Ciekawe ile przepłaciłem za ciasto Wiedeń? Mniejsza z tym, najważniejsze, że było pyszne. Na deser zostawiłem sobie figę z makiem z pasternakiem he he. Maku w prawdzie nie mam i pasternaka też. Nawet nie wiem co to jest ten pasternak?
Ważne, że mam figi to sobie podjem. Takich dobrych to jeszcze nie jadłem. U nas w marketach to są głównie suszone a jak już są te nie suszone, to tak nie smakują jak te tutaj.
Obrazek

Chciałem jedną przetransportować do domu tak na skosztowanie, ale wytrzymała w kufrze Jelona tylko dwa dni.
Chmura tak jak szybko przyszła tak i sobie poszła. Znowu zaświeciło słoneczko i choć asfalt jeszcze mokry to skorzystałem z okazji i czmychnąłem w stronę słońca.
Po chwili znowu byłem na Chorwackiej ziemi a tam asfalt suchutki. Ani kropelki deszczu nie było. No tak musiało padać akurat tam, gdzie był Luca. Następnym razem muszę się wybrać do krainy deszczowców to wtedy pewnie będzie jak na złość słońce he he.
Granicę przekroczyłem tak jak wcześniej, bez jakiejkolwiek kontroli. Znudzeni strażnicy robią co mogą, by im dzień jakoś przeleciał, ale zatrzymywać i kontrolować im się nie chce. Już pewnie im się nawet rewizje osobiste znudziły. Może gdybym był blond laską o długich nogach, odzianych w ciasną, motocyklową skórę, to by się zainteresowali, ale że nie jestem to przemknąłem niezauważony.
Pogoda znów dopisuje, więc nie ma co narzekać a nawet robi się lekki upał. Jest też duszno to po południu mogę się spodziewać kolejnego prysznica.
Na razie jednak wyskakuję z ciuchów, bo pot zaczyna się lać tu i ówdzie. Nareszcie z kufra wygrzebałem letnie rękawiczki i od razu jest przyjemniej.
Widoczki jak marzenie, asfalt idealny, Jelonek rwie do przodu, czegóż chcieć więcej?
Teraz już nie zapominam o robieniu fotek, tylko co kawałek się zatrzymuję, bo potem w zimie będzie co wspominać.
Obrazek

Kawałek za mostem minąłem trójkąt ostrzegawczy a za nim stojącego Forda Fokusa na krakowskich blachach. Trochę mi się nie chciało, ale w końcu to przecież rodacy i się zatrzymałem. Podszedłem i kulturalnie pytam się co się stało? Parka studentów ucieszyła się na mój widok a szczególnie na to, że mogą z kimś pogadać po polsku.
Samochód im zgasł podczas jazdy i nie chce zapalić. Rozrusznik kręci a silnik nie załapuje.
Paliwo jest, wszystko jest a nie działa. Jechali na wakacje do Dubrownika i nie dojechali.
Pod maską wszystko wygląda w miarę przyzwoicie. Widać jednak, że przy elektryce ktoś kiedyś już coś kombinował. Studenciaki oczywiście nic nie wiedzą, bo brykę niedawno kupili. Poruszałem wszystkie złączki, sprawdziłem, czy jakiś przewód się nie obluzował a potem chciałem jeszcze odpiąć na chwilę akumulator. Może komputer dostał pomieszania zmysłów od upału i się przywiesił? Oczywiście żadnych kluczy przy sobie nie mają, jadą ot tak sobie.
Jakie było ich zdziwienie, gdy zdjąłem Jelonowi siedzenie i wyciągnąłem garść kluczy.
To toto ma bagażnik i klucze?
No ciężko to nazwać bagażnikiem, ale trochę niezbędnych kluczy się mieści i jak widać czasem się przydają.
Znalazłem klucz dziesiątkę i zdjąłem na chwilę klemę z plusa. Nie chodzi tu o telefonię komórkową, tylko o biegun akumulatora. Pokazuję i objaśniam, jak to ma w zwyczaju mówić podróżnik Wojciech Cejrowski he he.
Chwilkę odczekałem i podłączyłem ponownie. Potem poprosiłem o kluczyki do stacyjki. Nie chcieli dać, ale po odpowiednich pertraktacjach i Jelonie jako zastaw, dali nie stawiając oporu. Włączyłem zapłon i obserwuję co się dzieje z kontrolkami. Nie zauważyłem nic niepokojącego, no to pierwsza próba. Poruszyłem dłońmi niczym Koperfild, przekręciłem kluczyk w pozycję rozruchu i silnik ku mojemu zaskoczeniu od razu zaskoczył. Oczywiście utrzymałem pokerową minę, że tak właśnie miało się stać. Moi nowi znajomi patrzą na mnie z niedowierzaniem, że samochód znowu działa. Od razu im się humory poprawiły.
Do dziś dnia tak naprawdę nie wiem w czym tkwiła awaria i czy coś faktycznie się przyczyniłem do uruchomienia, czy to tylko zbieg okoliczności? Mam jednak nadzieję, że problem się nie powtórzył i młodziaki spędzili szczęśliwie wakacje w Chorwacji.
Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Obrazek

Spory kawałek jechaliśmy razem do czasu aż zobaczyłem znajomą zatoczkę. Pomachaliśmy sobie na do widzenia, oni pojechali w stronę Dubrownika a ja zostałem.
Przy bliższym rozpoznaniu terenu okazało się, że pomyliłem zatoczki, to nie ta co chciałem.
Kilka kilometrów dalej była następna i okazało się, że to strzał w dziesiątkę.
Obrazek

Byłem tutaj Ticem w podróży poślubnej, jedenaście lat temu. Mieliśmy wtedy przyklejony na tylnej szybie napis MŁODA PARA, hehe. Trochę się tu zmieniło, ale nadal jest to urokliwe miejsce z maleńką, ustronną plażą.
Zjechałem w dół bardzo stromym, betonowym zjazdem i zostawiłem Jelona na betonowej platformie.
Obrazek

Dalej zjechać się już nie da. Resztę zbocza trzeba pokonać na piechotkę schodkami w dół.
Obrazek

Spotkałem nastoletnią córkę właściciela posesji u którego wtedy wynajmowaliśmy pokoik. Jedenaście lat temu było to jeszcze dziecko a teraz to dziecko wygląda jak dorosła kobieta i biegle rozmawia ze mną po angielsku. Opowiedziałem swoją małżeńską historyjkę i zapowiedziałem się na przyszłość, że jeszcze tu kiedyś wrócę z BabaLucą i babaluczątkami.
Po miłej pogawędce zszedłem sobie na mini plażę. To w sumie najmniejsza plaża na jakiej zdarzyło mi się być i nie ma nawet piasku, tylko kamienie, ale klimat ma jedyny w swoim rodzaju. No i przy okazji miłe wspomnienia wracają.
Obrazek

Posiedziałem chwilkę na plaży, ale nie za długo, bo Dubrownik już czeka. W drodze powrotnej spotkałem właściciela, niestety nie dało się zbytnio z nim porozmawiać, bo mówił tylko po chorwacku. Jego córka zdała mu jednak relację z mojej wizyty i jak najbardziej zaprasza w swoje progi.
By się dostać do Dubrownika najpierw musiałem sforsować most doktora Franja Tudmana. Jakieś pięćset osiemnaście metrów długości. Nic specjalnego, ale wizualnie całkiem ładny.
Obrazek

Okazuje się, że Dubrownik po tych jedenastu latach jeszcze całkiem dobrze kojarzę i od razu odbiłem w stronę starówki.
Obrazek

Tutaj sezon turystyczny trwa nadal i nie brakuje turystów oraz turystek.
Obrazek

Podjechałem pod same mury obronne i nawet kawałek przejechałem pomiędzy murami. Szkoda, że nie było się gdzie zatrzymać, by zrobić fotkę. Wąska mocno zacieniona droga między dwoma wysokimi, starymi, murami kamiennymi, które tworzyły klimat niczym z mrocznych baśni o złych księżniczkach i równie złych księciach.
Nic dziwnego, że te potężne mury nigdy nie były zdobyte. Naprawdę solidna konstrukcja.
Do środka nie wchodziłem, bo mi się po prostu nie chciało. Jest gorąco, ja w skórze, zatem chodzenie po murach nie jest najlepszym pomysłem. Jest pięknie i ciekawie, ale już tu byłem i wiem jakie atrakcje na mnie czekają. Pojeździłem sobie jeszcze przez chwilkę po starówce i przy okazji zrobiłem kilka fajnych fotek.
Obrazek

Trochę żal już opuszczać tak piękne miejsce, ale zew drogi wzywa, zatem ogień w tłoki i przed siebie. Dubrownik zostaje gdzieś w oddali a ja jadę dalej w nieznane.
Obrazek

Za Dubrownikiem inżynierowie ciekawie wkomponowali lotnisko w górzystym terenie.
Obrazek

Naprowadzająca na pas lądujące samoloty sygnalizacja świetlna, umieszczona jest nad normalną drogą krajową. Jak ktoś nie jest mentalnie przygotowany to może się zdziwić podczas jazdy, gdy ogromny samolot przeleci mu tuż nad głową. Ja już przeszedłem odpowiednie szkolenie w tym zakresie, przy pomocy wojskowego samolotu odrzutowego i taki pasażerski nie powoduje u mnie żadnej palpitacji serca. Jednak dopadł mnie inny objaw i musiałem skoczyć na chwilkę w pobliskie krzaczki. Skok okazał się strzałem w dziesiątkę, ponieważ przy okazji natrafiłem na dzikie drzewo figowe.
Obrazek

Najpierw podszedłem z pewną nieśmiałością, bo już kiedyś raz skosztowałem owocu dziko rosnącego granatu. Nie smakował jak te ze sklepu, po prostu nie dało się tego przełknąć.
Z dziką figą też może być podobnie, więc skosztowałem tylko odrobinkę. Normalnie pychota, jeszcze lepsze niż te ze sklepu. No i zapomniałem o przyzwoitości i nażarłem się po uszy. Tyle fig to przez całe moje życie nie zjadłem co wtedy. Będę potem tego żałował, ale raz się żyje he he.
Droga do granicy przebiegła bez większych przeszkód. Przekroczenie granicy z Montenegro, czyli z Czarnogórą też poszło gładko. Sprawdzili tylko mój paszport i pożyczyli szerokiej drogi. Od razu daje się zauważyć po ilości śmieci, że nie jestem już w Chorwacji. W rowach zalega sporo śmieci i nikt tego nie sprząta. Asfalt też gorszy, ale nie jest źle i mogę utrzymywać dotychczasową prędkość. Jednak w miasteczku Herceg-Novi przytrzymały mnie korki. Ciasna ulica, dużo samochodów wszelkiej maści i wszyscy jadą bardzo wolno. Na siłę przeciskał się nie będę, bo jeszcze nie znam tutejszych zwyczajów.
Na początku miałem wrażenie, że kierowcy są bardzo zdyscyplinowani, bo jak jest ograniczenie prędkości do 50km/h, to nikt nie jedzie szybciej, nawet jak jest kawałek czystej, prostej drogi. Później jednak okazało się, że prędkości pilnują, bo jest dużo policji łapiącej na radar i nie opłaca się tu naginać z prędkością. Za to linia ciągła nie jest jakimś problemem i można ją przekraczać gdzie i kiedy się chce. Wyjazd z drogi podporządkowanej też nie stanowi kłopotu, po prostu się wyjeżdża i już. Najpierw miałem dwa ostre hamowania, bo mi samochody wyjechały z podporządkowanej a potem już się szybko nauczyłem, że jak coś jedzie z boku to na pewno wyjedzie i zawczasu zwalniałem.
Używanie kierunkowskazów w Czarnogórze też dawno wyszło z mody i pasy ruchu można sobie zmieniać bez zbędnych, dodatkowych formalności. Jednym słowem przez teren zabudowany w Montenegro motocyklista dla własnego bezpieczeństwa powinien jechać stosunkowo wolno, oraz musi mieć szeroko oczy dookoła głowy.
Po drodze znowu natrafiłem na deszcz i nie obeszło się bez wkładania przeciwdeszczówki.
W Kamenami skończyła się główna droga i wszyscy jadący skręcali w stronę promu to ja też.
Obrazek

Kupiłem bilet za dwa euro, bo w Czarnogórze o dziwo walutą jest euro a w UE przecież nie są i z nikim z UE tego nie konsultowali. Po prostu wprowadzili sobie euro i już.
Wjechałem Jelonem na śliski pokład promu i zacumowałem w ustronnym miejscu.
Obrazek

Ledwo zdążyłem zgasić silnik a podszedł do mnie kierowca dużego kampera i zagadał po polsku. Okazało się, że jedzie z żoną z Krakowa i jadą sobie do Czarnogóry na wakacje.
Do tego kierowca kampera jest także motocyklistą i ma z tyłu przymocowany mały motocykl o pojemności 125cc na małe wypady po okolicy. W domu ma znacznie solidniejszy sprzęt, ale go nie zabiera, bo jest za ciężki i kamper przekroczyłby dopuszczalną masę całkowitą.
Pogadaliśmy chwilę o podróżach i o samej pasji podróżowania. Od razu mieliśmy wiele wspólnych tematów. Zwiedził z żoną kawał świata a zaczynał za młodu od podróżowania na stopa. Zadał mi proste pytanie dokąd jadę? Pytanie nie było takie proste, jakby się wydawało, bo musiałem trochę pomyśleć zanim coś z siebie wykrztusiłem.
Odpowiedziałem, że w sumie jadę w stronę równika, tak do środy, czyli nie do jakiegoś konkretnego miejsca, tylko mam obrany kierunek i jadę do wyznaczonego czasu. Jak mi się środa skończy to wtedy zawracam i jadę już w stronę domu.
Trochę się zdziwił moją odpowiedzią, ale mnie zrozumiał i podsumował, że za wiele to już nie pośmigam, bo środa już jutro. No i sobie uświadomiłem, że dzisiaj mamy wtorek a jakoś tak mi się wydawało, że to dopiero poniedziałek. Gdzieś mi jeden dzień się zapodział?
Prom dobił do brzegu Lepetane (całkiem ładna miejscowość), pożegnaliśmy się i zanim zdążyłem ponakładać na siebie wszystkie gadżety motocyklowe, to kampera już nie było widać. Deszcz nadal kropi i dzień się nieubłaganie kończy, ale za to ciągle jest całkiem ciepło. Tak ze dwadzieścia parę stopni.
Obrazek

Nie minęło pół godziny jak zrobiło się zupełnie ciemno. Najwyższa pora znaleźć jakieś miejsce do spania. Dojechałem do sporego miasta Budva. Miasto jak miasto, choć starówka nocą wyglądała zachęcająco. Same duże hotele, pewnie drogie, to nawet nie pytałem o cenę.
Przejechałem przez całe miasto i nic ciekawego nie wypatrzyłem. Wybrzeże wygląda zachęcająco, zatem tam poszukam jakiegoś miejsca do spania. Znalazłem jakąś drogę w stronę brzegu i zjechałem nią na sam dół. Strzał w dziesiątkę, urokliwa zatoczka, mało ludzi cisza i spokój. Przed zupełnie pustym barem siedzi jakiś gościu i coś tam je. Pytam, czy można się gdzieś tu przespać. Gość całkiem dobrze mówi po angielsku i twierdzi, że jak najbardziej można u niego. Jest właścicielem tego baru i ma też pokoje.
Już się ucieszyłem, że znalazłem fajne miejsce, ale dla formalności zapytam jeszcze o cenę. Właściciel odpowiedział tak dosyć niewyraźnie po angielsku czternaście albo czterdzieści euro. Nie byłem pewien, ale zawsze warto się potargować i mówię, że za 10 euro to zostaję.
Kiwa głową, że nie, no to pytam dalej, czy nie ma tu w pobliżu jakiegoś kempingu? Kiwa głową, że nie, ale kelner usłyszał rozmowę i podpowiada, że jest. Zaczął mi tłumaczyć, że muszę jechać na południe jeszcze jakieś dziesięć kilometrów. Przestrzegł tylko żebym jechał wolno, bo policja strasznie łapie i daje wysokie mandaty. Tak też zrobiłem i pojechałem.
Po tych dziesięciu kilometrach kompletnie nic nie znalazłem. Po drodze niespodziewanie minąłem zjazd na Świętego Stefana, ale pomyślałem, że specjalnie wrócę tu jutro za dnia. Droga czarna, mokra, bez białych pasów a ruch całkiem spory. Jedzie mi się źle więc postanowiłem wrócić i dać te czternaście euro za noc.
Tak też zrobiłem, wróciłem pod tą restaurację, obejrzałem pokój, niestety jakaś nora bez balkonu i widoku na tą śliczną zatoczkę, ale to nic i tak biorę. Daję gościowi piętnaście euro a on robi minę i mówi, że chce czterdzieści.
No to teraz ja robię minę i mówię, że nigdy w życiu czterdzieści euro mu nie dam. Widzę, że turystów zupełnie nie ma i ogólnie są pustki, to niech coś opuści. Nic nie chce upuścić i jeszcze mnie podpuszcza, żeby, poszedł do sąsiada się zapytać.
Obrazek

Sąsiad przynajmniej ma balkony z widokiem na zatoczkę to idę się zapytać, bo co mi zależy. Również czterdzieści euro i ani euro nie opuści. Po światłach w oknie widać, że chyba tylko jeden pokój wynajęty a reszta wolne. Niestety zmówili się i wszyscy trzymają sztywno jedną cenę. Trochę się tym zirytowałem i stwierdziłem, że nie ma głupich, jeszcze trochę poszukam.
Znalazłem w innym miejscu z dala od morza i cena była już 25 euro. Czyli jednak taniej się da. Dwadzieścia może bym dał, ale się uparłem i dwadzieścia pięć nie dam i szukam dalej.
W kolejnym pensjonacie była jakaś impreza i bardzo sympatyczny pan mnie przeprosił, że niestety dzisiaj nie mogą mi wynająć pokoju. Na odchodnym zapytałem go jeszcze, czy nie wie gdzie w okolicy można się tanio przespać. Skierował mnie do pobliskiego baru, że tam podobno będą wiedzieć. No i faktycznie w barze skierowali mnie na kemping na przedmieściach Budvy. Miałem jechać główną i jak tylko zobaczę pocztę to już trafiłem, bo kemping jest tuż za pocztą. Od razu sobie pomyślałem o tym zdziertusie właścicielu restauracji, że mnie zrobił w bambuko. Jest przecież miejscowy to dobrze wiedział gdzie jest najbliższy kemping a wodził mnie po manowcach. Jakieś pięć kilometrów i już byłem na kempingu. Przy wjeździe siedziało sobie dwóch grających w karty jegomości. Zapytałem kulturalnie, czy kemping czynny? Skinęli głowami, że jak najbardziej. Cena jak dla mnie to siedem euro za noc. Taką cenę to rozumiem, zatem zostaję. Z kieszeni udało mi się wysypać drobniaki i naliczyłem tego sześć euro i jakieś grosięta. Pan przerwał grę w karty, skinął głową, że dobra jest i zgarnął kupkę monet. W nagrodę namiot mogę rozbić gdzie tylko chcę.
W oddali na niebie zaczęły pojawiać się błyskawice, zatem namiot rozbiłem od razu. Byłem prawie pewien, że za chwilę zacznie padać.
Przy rozkładaniu namiotu asystował mi mały, wesoły kotek. Niestety, gdy namiot już prezentował się w pełnej krasie, kotek znalazł dla niego nowe zastosowanie. Wyskakiwał z rozpędu najwyżej jak się da a potem sobie zjeżdżał po poszyciu na sam dół. Może i byłoby to fajne i zabawne, ale kotek do tej zabawy używał również swoich pazurków a tego mój namiot nie był w stanie wytrzymać. Od razu pojawiło się kilka dziur po pazurach i rozcięć. Niestety musiałem do tematu podejść nieco psychologicznie i trzeba było kotka odrobinę przestraszyć, by sobie poszedł i nie pozbawiał mnie dachu nad głową. Na niebie cały czas odbywała się burzowa dyskoteka, ale pojawiło się tylko kilka kropel i na tym poprzestało. Epicentrum przechodziło gdzieś daleko a że noc, no to żadna błyskawica się nie ukryje, nawet jak jest daleko. Spociłem się przy tym rozkładaniu namiotu, bo nadal temperatura będzie ze dwadzieścia pięć plus. Jest ciepło i parno. Szkoda, że u nas w Polsce noce już takie zimne a tu nadal takie przyjemne ciepełko. Żeby się nie przykleić w nocy do śpiwora, poszedłem się nieco odświeżyć. Prysznice nie zachęcają do wejścia, ale przynajmniej są i to za mniej niż siedem euro, więc marudził nie będę. Niestety do wyboru jest tylko jeden kurek i leci jedynie słuszna woda, czyli zimna. No powiem wam, że wyszedłem spod tego prysznica jak nowo narodzony.
Kotek znowu się czaił na mój namiot, ale jak tylko mnie zobaczył to szybko zniknął z pola widzenia. Jeszcze tylko kolacyjka i lulu.
Zanim zdążyłem skończyć konsumpcję liczba sąsiadów mi się powiększyła. Do tej pory byłem sam pod namiotem a teraz będzie jeszcze jeden, bo młode małżeństwo z Bośni rozbija obok swój. Nie są zbyt rozmowni, ale wyglądają sympatycznie. Może po prostu to ja wyglądam niesympatycznie i dlatego nie chcą gadać?
Dzisiaj znowu przez cały dzień zrobiłem mniej niż trzysta kilometrów a wrażeń miałem pod dostatkiem. Wygląda na to, że czym mniej kilometrów tym więcej jest doznań he he.
No to Dobranoc.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 291
Widzianych krajów: Chorwacja, Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra
Awarie: Wszystkie systemy sprawne.
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 16 sty 2015, 08:51 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1690
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Kilka razy podchodziłem do opisu tego jednego dnia. Zeszło mi chyba z miesiąc, ale się w końcu udało zakończyć.
Przyjemnego czytania.

Dzień piąty, środa 3 września

Noc przebiegła spokojnie. Burza raczej nie dotarła tutaj, bo namiot i ziemia w około były całkiem suche. Obudziłem się skoro świt i z braku lepszego zajęcia poszedłem zwiedzać okolicę.
Obrazek

Przed kempingiem znalazłem otwarty sklep spożywczy, więc korzystając z okazji zrobiłem niezbędne zakupy. Ceny artykułów spożywczych w sumie podobne jak u nas.
Obrazek

Odwiedziłem stylową łazienkę i zabrałem się za przygotowanie śniadanka. Gorąca zupka Romana ze świeżym pieczywkiem będzie palce lizać. W kuchni spotkałem zaprzyjaźnionego kotka. Też przyszedł coś zjeść i buszował między garnkami.
Obrazek

W kuchni niestety zbyt długo nie dało się wytrzymać. Dałem radę tylko do zagotowania wody. Zapach starych psujących się produktów i niedoczyszczonej kuchni w ciepłym klimacie robi swoje. Była nawet pordzewiała lodówka z lat sześćdziesiątych. Całkiem sprawna i zapakowana do granic możliwości. Widać, że kempingowicze chętnie korzystają z odrobiny chłodu. Niestety w środku arbuz postanowił się już popsuć i reszta produktów przesiąknięta smrodkiem już nie będzie zachęcała do spożycia.
Obrazek

Śniadanko zjadłem sobie na świeżym powietrzu, podziwiając stare drzewa oliwkowe.
Obrazek

Kemping odbiega nieco standardem od kempingów europejskich. Bardziej przypomina taki komunistyczny, choć nie całkiem, bo w większości zaplecze noclegowe stanowią różnej maści przyczepy kempingowe. Są o lepszym standardzie, ale są i takie, że strach wejść do środka. Na przykład taki o to przykład.
Obrazek

Przyczepa pozbawiona jest przedniej i tylnej otwieranej szyby. W zamian przykręcone są jakieś płyty, czy też blachy. Jedyne okna jakie są to te nie otwierane. Wywietrznik dachowy zastąpiony jest talerzem ze starej anteny satelitarnej, przyciśnięty jakąś cegłą, czy też kostką chodnikową. Jedynym elementem przez który w upalny dzień można wietrzyć wnętrze są otwierane drzwi. Mimo wszystko przyczepy jak najbardziej cieszą się powodzeniem, bo jak widać są chętnie wynajmowane i użytkowane przez wczasowiczów.
Jest przyjemnie ciepło, to się zbytnio nie śpieszę ze składaniem namiotu. Kotek mi towarzyszy, ale już sobie odpuścił wesołe dziurawienie mojego płóciennego domku.
Pierwsze kilometry idą gładko i najważniejsze, że po suchym. Wczoraj w nocy nie widziałem prawie nic, poza światełkami a teraz mogę podziwiać w pełnej okazałości okoliczne zatoczki.
Obrazek

Jeśli pojawia się jakaś atrakcyjniejsza okolica to od razu wyrastają jakieś budowle. Niekoniecznie ze smakiem wkomponowane w teren. Ponieważ w dzień miejsca w których niby byłem, odkrywam na nowo, postanowiłem jeszcze raz odwiedzić wczoraj poznaną, urokliwą zatoczkę. Odbiłem z głównej na znaną mi już drogę, prowadzącą w kierunku wybrzeża. Dojechałem do miejsca wczorajszych, burzliwych negocjacji i ku mojemu zdziwieniu, ten sam człowiek siedział przed tą samą pustą restauracyjką i sobie jadł. Różnica była tylko taka, że jadł śniadanie a wczoraj kolację. Gdy tylko usłyszał dźwięk Jelona od razu odwrócił się w moją stronę. Poznał mnie od pierwszego wejrzenia, bo w okolicy raczej nie ma zbyt wielu bikerów, jeżdżących w seledynowej kamizelce z napisem POLSKA.
Zatrzymałem się obok niego. Przywitałem się i złośliwie pokazałem na palcach liczbę siedem, komentując po angielsku, że za tyle euro spędziłem noc i to całkiem niedaleko stąd.
Pan normalnie aż wstał z krzesełka i usłyszałem potok słów w tubylczym języku. Nie wiem co powiedział, ale sądzę, że reszta śniadania już mu niezbyt smakowała.
Machnąłem ręką na pożegnanie i zjechałem nad samą wodę do urokliwej zatoczki.
Ludzi kompletny brak, tylko ktoś się krząta w następnej restauracji. Cisza i spokój, nic tylko upajać się daną chwilą.
Obrazek

Postanowiłem zrobić Jelonowi sesję zdjęciową a nóż się fotki przydadzą do kalendarza KCM.
Obrazek

Wystarczy tej sielanki, pora ruszać dalej. Znowu mijam znajomego pana, właściciela noclegowni po 40 euro. Tym razem nawet nie podniósł głowy, gdy przejeżdżałem. Musiałem go chyba nieco zdenerwować, skoro nie chciał się pożegnać. Gdy już się nieco oddaliłem w lusterku zobaczyłem, że jednak zerknął w moją stronę. Wtedy nie odwracając się, machnąłem łapą na dowidzenia i odjechałem. Czasem bywam nieco złośliwy, przyznaję się.
Kawałek dalej natrafiłem na drogowskaz na Świętego Stefana. Skoro już tu jestem to wypada odwiedzić. Wjechałem przez bramę w stylu łuku triumfalnego do jakiegoś gęsto zadrzewionego parku. Dojechałem do drogi zamkniętej szlabanem, więc zostawiłem motocykl i poszedłem pieszo. Trafiłem na fajną, kamienistą plażę.
Obrazek

Po chwili nie byłem już sam. Niemalże przybiegł za mną jakiś staroświecko ubrany człowiek i chce żebym sobie poszedł. Obok jest wypasiony hotel i cała plaża należy do tego hotelu.
Uspokoiłem pana, że zaraz sobie pójdę, tylko wykonam kilka zdjęć. Pan cierpliwie w milczeniu czekał aż sobie popstrykam. Potem jeszcze wyciągnąłem od pana namiary na Świętego Stefana. Podziękowałem po staropolsku i wróciłem do Jelona.
Ujechałem może z kilometr i moim oczom ukazał się w pełnej krasie Święty Stefan.
Obrazek

Zjechałem na dół a tam szlaban zamknięty. Nie ma jednak zakazu wjazdu a jest akurat tyle miejsca, ile Jelonek potrzebuje. Wjechałem na duży parking i jakby nigdy nic jadę dalej w stronę kolejnego szlabanu. Niestety przy kolejnym szlabanie była budka a z budki wyskoczył strażnik i macha bym dalej już nie jechał. Zgodził się jednak, bym mógł motocykl zostawić niedaleko jego budki strażniczej. Zostawiłem cały dobytek i udałem się na mały spacer w jedynie słusznym kierunku.
Obrazek

Doszedłem do grobli a tam wyskoczyło z budki dwóch rosłych Czarnogórzan i krzyczą bym dalej nie wchodził. Panowie ubrani w czysto białe, świeżo uprasowane koszule i czarne spodnie, wyglądali bardziej jak kelnerzy, ale co kraj to obyczaj.
Zdziwiony zapytałem dlaczego nie chcą mnie tu wpuścić?
Obrazek

Okazało się, że cały ten półwysep Sveti Stefan jest ekskluzywnym hotelem i cały jest w prywatnych rękach. Wpuszczą mnie, ale za minimum 100 euro a jakbym chciał jakiś ładniejszy pokój to nawet nie pogardzą sumą 400 euro za noc.
Obrazek

No niby mógłbym żądać najpierw obejrzenia wszystkich pokoi, bo grymaśny z natury jestem, ale szkoda mi było czasu na takie fanaberie.
W ramach rekompensaty za czynną napaść na moją wolność osobistą, panowie zrobili mi pamiątkowe zdjęcie. Właściwie to jeden pan pstrykał a drugi mu dzielnie asystował.
Obrazek

Ogólnie to fajne miejsce jest. Tylko szkoda, że dla wybranych, tych z grubymi portfelami, choć jedną noc, raz w życiu to i przeciętny Kowalski mógłby sobie tu zaszaleć.
http://chomikuj.pl/Luca/W+pogoni+za+slo ... .MP4(video)
Zaczęło delikatnie kropić, zatem nie ma co czekać na większy deszcz. Pośpiech nie jest dobrym doradcą i przy wąskim wyjeździe (drugi taki betonowy łuk triumfalny) z naprzeciwka wyskoczył mi szybko jadący samochód. Ostro nacisnąłem na hamulce i tylna opona dała o sobie znać, ślizgając się po pokropionym asfalcie jak po maśle. Zanim zdążyłem odpuścić tylny hamulec, zdążyło rzucić tyłem motocykla. Ledwo opanowałem sytuację i minąłem się z rozpędzonym samochodem na żyletki. Gdybym jechał wtedy puszką to byłaby czołówka jak nic. Muszę uważać na każdym kroku, bo jak widać piratów drogowych tu też nie brakuje.
Sveti Stefan i Budva zostały gdzieś w tyle a ja nadal zwiedzam sobie malownicze wybrzeże.
Obrazek

Jedzie się dobrze, deszcz przestał padać i miejscami nawet wychodzi upalne słoneczko. Całkiem fajna ta Czarnogóra, choć myślałem, że będzie sporo taniej niż na Chorwacji a jest podobnie. Śmieci przy drogach tylko sporo a parkingi przypominają nieraz małe śmietnisko.
Wystarczy odrobinę przymknąć oko na te walające się śmieci i już jest cudnie.
Obrazek

Aby zrobić to zdjęcie z butami, musiałem położyć na skraju parkingu aparat z włączoną czasówką a sam stanąłem nad krawędzią urwiska. Tam w dole to jest morze oczywiście.
Jadąc wybrzeżem Adriatyku dojechałem do sporego miasteczka Ulcinj. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że już mnie tam znają i oczekują. Nawet zapraszają mnie, Luka jedź do Baru, Luca jedź do Baru w Porcie, na piwo albo i na jeszcze coś mocniejszego.
Obrazek

Niestety musiałem odmówić i nie skorzystałem z zaproszenia, bo od jakiegoś czasu po prostu przestałem pić alkohol. Podpisałem nawet krucjatę KWC, że praktycznie do końca życia nie będę pił i jak do tej pory mi się to udaje, choć czasami nie jest łatwo opierać się procentom.
Odbiłem na Sukobin, omijając okoliczne Bary. Następnie wjechałem na drogę E851 prowadzącą do miejscowości o wdzięcznej nazwie Vladimir. Droga zaczęła się piąć ostro pod górę, asfalt się pogorszył i skurczył. Zrobiło się wąsko i dziurawo, ale za to widoki miodzio.
Obrazek

Ostatnie spojrzenie na skrawek Adriatyku i już znikam w głębi lądu. Wioseczki po kilku kilometrach się skończyły a zaczęły sady oliwkowe.
Obrazek

W końcu i sady oliwkowe się skończyły i wjechałem na takie, jakby bezludzie. Drogą nic nie jedzie, jestem sam a okolica robi się coraz bardziej dzika. Myśli czy ja na pewno dobrze jadę, same wciskają się do głowy. Na poboczu są śmiecie, czyli od czasu do czasu tędy musi coś przejeżdżać. W sumie jadę teraz na wschód a tam przecież musi być jakaś cywilizacja.
Obrazek

W końcu dojechałem do jakiejś wioski do której wjazd zablokowały stojące naprzeciw siebie, duże autobusy wycieczkowe. Kierowcy sobie stanęli szyba przy szybie i sobie gadają, blokując całą wąską drogę. Nawet Jelonem się nie przecisnę. Podjeżdżam bliżej i nie wierzę własnym oczom. Oba autobusy są na warszawskich blachach. No tak, to jak najbardziej potwierdza znaną regułę, że Polacy są wszędzie. Nawet na takim zadupiu hehe.
Gdy podjechałem jeden autobus nieco odjechał, puszczając mnie wolno. Machnąłem ręką na przywitanie i odjechałem. Cywilizacja znowu zaczęła dawać o sobie znać w postaci coraz częstszych i większych wiosek. Dojechałem do jakiejś drogi głównej z nowym asfaltem, prowadzącej wprost do samej granicy. Dla pewności zapytałem tubylców, czy na pewno dobrze jadę i po utwierdzeniu słuszności moich działań, kontynuowałem swoje dzisiejsze przemieszczanie się po jednym śladzie.
Obrazek

Zaczynają się pojawiać rejestracje nie tylko MNE-Montenegro, czyli Czarnogóra, ale i te albańskie. Znaczy się, że jestem już blisko granicy.
Faktycznie za kilka minut ujrzałem zakorkowane przejście graniczne. Kolejka na czterdzieści samochodów, więc powolutku jadę na początek kolejki, obserwując, czy tubylcy nie mają mi tego za złe. Podjechałem pod budkę strażniczą, zgasiłem silnik i szybko rozbieram się z gadżetów motocyklowych, bo jest gorąco i wystarczy się zatrzymać, by pot lał się strumieniami. Zanim zdążyłem zdjąć rękawice i kask z budki, wyszedł strażnik i pokazuje mi bym wjechał w wąski korytarz, przeznaczony do odprawy pieszych. Głupio mi było jechać motocyklem między pieszymi, to majestatycznie przepchałem Jelona pod okienko strażnicze. Sprawdzili mi tylko paszport, dowód rejestracyjny pojazdu, zieloną kartę i puścili. Wszystko grzecznie, miło i przyjemnie. Aż byłem zaskoczony, że tak łatwo i sympatycznie poszło.
Jestem w Albanii pierwszy raz w życiu. Pierwsze wrażenie to jeszcze więcej śmieci przy drodze. Drugie wrażenie to grupki żebraków łudząco przypominających Cyganów Romskich. Też są siedzące matki, wysyłające brudne, obdarte dzieci w stronę wjeżdżających obcokrajowców. Serce się kraje jak się na te biedne dzieci patrzy, ale odjechałem w puste miejsce, by bezpiecznie w spokoju założyć kask i rękawice. Niestety i tak im wiele nie pomogę a nauczą się tylko większej nachalności wobec obcokrajowców. Głodować chyba nie głodują, bo opiekun był nad wyraz odżywiony.
Obrazek

Od razu czuć, że znalazłem się w ubogim kraju. Jakieś skutery się pojawiają, ale motocykla jak dotąd nie widziałem. Mam wrażenie, że jadąc na moim chromowanym chińskim motocyklu, patrzą na mnie jak na jakiegoś bogacza. Mimo, że sporo Albańczyków jeździ znacznie droższymi samochodami niż jest wartość mojego Jelona.
Wioski też wyglądają skromniej niż u nas i nawet rzeka im wyschła. Taki trochę wymarły i smutny krajobraz, choć niektóre domki z czerwonymi dachami są całkiem, całkiem.
Obrazek

Wjechałem do kolejnej wioski a tam jeszcze skromniej. Wygląda na to, że ciepłą wodę pozyskują z baniaków wystawionych na działanie promieni słonecznych.
Obrazek

Dróg asfaltowych we wioskach nie zauważyłem, są tylko szutrowe, albo takie bardziej przypominające piesze ścieżki. Długo nie postałem, bo w moją stronę szybko zaczęła się zbliżać gromadka skąpo ubranych dzieci. Nie wiem, czy chciały po prostu oglądać motocykl, czy idą tylko mnie obłupić? Trochę się wystraszyłem, bo jak mnie tyle dzieci obsiądzie z każdej strony, to już odjechać się nie da i zrobią ze mną co zechcą. W tym moim podróżowaniu jednego się nauczyłem, że czym biedniej, tym może być niebezpieczniej, bo ludzie mniej mają do stracenia i bardziej są zdolni do wszystkiego. Może te biegnące dzieciaki w moją stronę nie miały złych intencji, ale wolałem nie ryzykować i szybko opuściłem tą wioskę. Po drodze mijałem same skrajności, z jednej strony zaniedbane i rozwalające się budynki mieszkalne a z drugiej strony jakieś nowoczesne, wypasione hotele, upodabniające się do warownych zamków.
Obrazek

Różnego rodzaju ciekawostek też nie brakuje. Począwszy od ciekawych, nigdy dotąd nie spotykanych przeze mnie, maszyn budowlanych a skończywszy na oryginalnych sposobach ich użytkowania. Żeby tak zaparkować koparkę to trzeba mieć albańską fantazję.
Obrazek

Dojechałem do sporego albańskiego miasta Shkoder i tam doznałem odrobiny szoku. Miasto duże i ruchliwe. Samego wjazdu do miasta pilnuje ichnia policja i losowo wyłapuje delikwentów do kontroli. Mnie tylko zmierzyli wzrokiem i wpuścili do tego przybytku.
Ulice szerokie i nawet jakieś pasy są, znaki drogowe i działające światła tez. Wszystko to jednak pełni rolę bardziej dekoracyjną. Ruch jest duży i jakby to powiedzieć bardzo zróżnicowany. Począwszy od pojazdów, ledwo trzymających się kupy i ledwo jadących, po maszyny z górnej półki, rozwijające zawrotne prędkości. Choć tych drugich jest znacznie mniej, to jednak są i każdy z uczestników ruchu jedzie jak sam sobie chce. Przepisy ruchu drogowego każdy też sobie ustala i jedzie w którym kierunku chce i z jaką prędkością chce.
Jednym słowem wolność i swoboda na całego. W prawdzie spotkałem się już w swoim życiu z południową fantazją na drogach i jazdą na żywioł, ale tutaj poczułem się jakbym był gdzieś w zatłoczonych Indiach. Inaczej wyglądający ludzie, inna kultura i inne zachowanie na drodze. Powiem szczerze, że poczułem się niepewnie. Jadąc w tym gąszczu żywiołów, bez jakiejkolwiek strefy kontrolowanego bezpieczeństwa, musiałem swoje zmysły wysilić na maksimum. Musiałem szybko przewartościować swój styl jazdy oparty poniekąd na dotychczas znanych mi przepisach ruchu drogowego, na styl zmieszczę się, czy nie, ominę, czy nie, zatrzyma się czy nie, teraz więcej gazu, czy może lepiej hamować itd. itp.
Co do jednośladów spalinowych to skuterów nawet trochę widziałem, ale z motocykli to tylko jeden. Zobaczył mnie jakiś tubylec na sportowym, dużym motocyklu. Nawet nie zdążyłem spostrzec co to za sprzęt. Jechał z przeciwka, zerknął na mnie i zawrócił w moją stronę z przeciwległego pasa i obok mnie odwinął manetkę ile się dało, błyskawicznie znikając kilka przecznic dalej. Jedyne co mi utkwiło w głowie to żółte klapki. Pozycja na ścigu wszyscy wiemy jaka jest. Nogi są ułożone do tyłu i nieraz ładnie widać od tyłu podeszwy. Tak tym razem obejrzałem sobie czyjeś żółte klapki. Albański motocyklista o bardzo ciemnej karnacji, jak przystało na prawdziwego motocyklistę, był ubrany w koszulkę z krótkim rękawem, krótkie spodenki, bo przecież w Albanii jest zawsze ciepło i stylowe żółte klapki. Zamiast kasku miał ciemne, słoneczne okulary, bo jazda w Albanii w kasku to po prostu obciach.
To co jednak ten albański motocyklista pokazał przy dużej prędkości między samochodami to czapki z głów. Albo ma niebywałe umiejętności, albo niebywałe szczęście. Sposób w jaki omijał samochody to ja przy nim to dopiero raczkujący jestem i to z pieluchą do wymiany.
Według mojej mapy powinienem w centrum Shkoder odbić w prawo na jakąś główną drogę. Coś mi się jednak kierunki nie zgadzają i się zatrzymałem w celu zasięgnięcia tubylczego języka. Akurat napatoczyli się dojrzali panowie, bardzo podobni do tych naszych panów spod sklepów spożywczych. Panowie okazali się być bardzo życzliwi i chętni do pomocy. Niestety mówili tylko w swoim języku i musiałem użyć uniwersalnego translatora, czyli machacza rękowego. Chciałem wjechać na drogę SH5 w stronę Puke a potem Kukes. Panowie coś kręcili głowami, że źle chcę jechać i jak chcę dzisiaj dojechać do Kukes to nie tędy droga.
Kazali mi się wrócić, wyjechać z miasta i zaraz za miastem odbić w lewo.
Przy okazji zrobiłem zdjęcie pojazdu jakim sympatyczni panowie przybyli do tego uroczego albańskiego miasteczka.
Obrazek

Ten oryginalny pojazd wcale nie jest taki mały. Jest wielkości średniego dostawczaka, albo małej ciężarówki. Jeszcze takich wynalazków nie widziałem. Ciekawe jak się tym jeździ?
W sumie to taka większa trajka. Rzucić trochę chromów i na zloty motocyklowe spokojnie jeździć można hehe.
Posłuchałem tak jak panowie mówili i jeszcze raz przejechałem przez miasto, tyle, że w kierunku przeciwnym. Za miastem odbiłem na lewo, ale po kilku kilometrach znów odczułem niepokój, że coś źle jadę. Chciałem jechać bardziej na wschód w stronę Bułgarii a jadę ostro na południe. Nie mogę się już bardziej oddalać od domu, bo potem nie zdążę wrócić na czas. Zatrzymałem się na jakiejś stacji benzynowej w celu zasięgnięcia języka.
Obsługa stacji jest zajęta i nie ma jak zagadać. Panowie z obsługi sami wlewają klientom paliwo i od razu pobierają za to opłaty. Walutę trzymają w saszetkach przypiętych do paska spodni. Nie ma żadnej kasy, ani rachunków. Pewnie na życzenie jakiś papier wystawiają, ale ja nie zauważyłem. Człowiek już się przyzwyczaił, że na stacji benzynowej dostaje zawsze rachunek a tu proszę, rachunku nie ma.
Zaczekałem aż ruch się trochę zmniejszy i zacząłem wyciągać informacje. Panowie świetnie mówili po angielsku co ułatwiło komunikację. Nie wiem dlaczego, ale dziwili się, że chcę wjechać na drogę SH5 w stronę Puke a potem na Kukes. Jeden z nich twierdził nawet, że nie ma takiej drogi. Wyciągnąłem swoją mapę i pokazuję o co mi chodzi. Oglądali tą mapę tak, jakby pierwszy raz w życiu widzieli taką mapę.
Uparli się jednak, że jak chcę dojechać do Kukes to mam jechać cały czas tą drogą co jadę prosto na południe a po pięćdziesięciu kilometrach mam skręcić na lewo i tam dojadę do autostrady, która zaprowadzi mnie do Kukes.
No cóż było począć skoro tubylcy tak twierdzą, to chyba wiedzą co mówią. Sprawdziłem stan kilometrów na liczniku Jelona i od tej pory będę odliczał te pięćdziesiąt.
Obok stacji benzynowej była sympatycznie wyglądająca restauracja. Nawet taka bym powiedział ekskluzywna z wystrojonymi w białe koszule kelnerami. Kelnerzy również mówili po angielsku, to zamówienie kawy poszło gładko. Wcześniej jednak musiałem uściślić w jakiej walucie mogę uiścić płatność, bo kompletnie nie mam albańskiego keszu.
Euro okazało się walutą uniwersalną. Jak to mówią euro każdy lubi mieć. Pewnie w albańskiej walucie zapłaciłbym za pyszną kawę z małym ciasteczkiem taniej, ale w euro drogo też nie było. Zapłaciłem całe dwa. Do tego dostałem jeszcze wodę na przepłukanie jamy gębowej. Zdziwiony byłem, że w eleganckich restauracjach albańskich się nagminnie pali papierosy. Popielniczki są wszędzie i dużo ludzi faktycznie z tego korzysta. Kawa i papieros w Albanii są raczej nierozłączne.
Po kawusi zgodnie z instrukcją otrzymaną od sympatycznych panów ze stacji benzynowej, wskoczyłem z powrotem na drogę E851, prowadzącą w kierunku Tirane. Asfalt dobry, pogoda też, to daję po garach, bo kto wie co mnie jeszcze dzisiaj czeka?
Podziwiam Albanię z punktu widzenia drogi i obserwuję ludzi. Jak mieszkają, czym się zajmują i porównuję co jest i u nas a czego nie ma.
Jest skromniej niż u nas, ale dla turysty typowego europejczyka jest bardzo ciekawie.
Weźmy taką sytuację, chłop wiezie babę po drodze asfaltowej. Dwukrotnie widziałem taką sytuację i żałuję, że nie miałem możliwości zrobienia zdjęcia. Pojazd to trzykołowiec, chłop powozi a baba siedzi na pace. U nas też były takie pojazdy samoróbki na bazie WSK-i albo SHL-ki z tym że tylny napęd się przerabiało z jednego koła na dwa i do tego montowana była jeszcze jakaś drewniana paka. W Albanii spotkałem coś łudząco podobnego, z tym, że dwa koła i drewniana paka były z przodu a z tyłu pojedyncze koło napędowe. Kierowca siedział za drewnianą skrzynią, trzymał się jakiejś kierownicy a tył wyglądał jak tył zwykłego motocykla. Niby nic dziwnego, ale na przedzie drewnianej paki siedziała opatulona czarną chustą kobieta. Nogi jej zwisały tuż nad asfaltem a rękoma trzymała się drewnianych burt tejże skrzyni ładunkowej. Mało tego ten pojazd wcale pomału nie jechał, miał jakieś 40-50km/h. Czyli jeszcze raz po kolei dla lepszego zobrazowania sytuacji, zaczynamy wszystko od samego przodu tego zjawiska. Najpierw jedzie zawinięta kobieta ze zwisającymi nogami, potem drewniana skrzynia a na końcu siedzi na siodełku kierowca, obowiązkowo z papierosem w ustach.
Raczej do bojaźliwych nie należę, ale gdyby mnie ktoś posadził na miejscu tej kobiety to narobiłbym w gacie. Jakiekolwiek ostrzejsze hamowanie i wylatuje się do przodu, niczym z katapulty. Nie mówiąc już o jakiejś kolizji drogowej. No chyba, że ten pojazd nie ma hamulców, to niepotrzebnie się obawiam ostrego hamowania…
Jak już mówiłem dwa razy widziałem taką scenkę. Fotki nie mam, ale zrobiłem szkic.
Obrazek

Kilometry ładnie uciekały a mój apetyt na poznawanie Albanii rósł w miarę zwiedzania.
Obrazek

Dojechałem gdzieś w okolice Lezhe i przestało być już tak fajnie. Na niebie pojawiły się ciemne chmury z warkoczami. Nie mam złudzeń co mnie czeka i od razu maszynownia stop i wciskam na siebie przeciwdeszczówkę.
Kilometr dalej wbiłem się w ścianę intensywnego deszczu. Typowa burza z piorunami i wiaderkami wody. Lało tak intensywnie, że już po kilku chwilach poczułem mokro tam, gdzie nie powinienem tego poczuć. Jazda stała się niebezpieczna. Na jezdni miejscami wody po kostki a widoczność przez szybkę kasku zerowa. Z resztą w kasku też już mam mokro.
Cóż było robić, jak zmokła kura ukryłem się pod zadaszeniem stacji benzynowej.
Obrazek

Ulewa przechodziła falami, raz mniej a za chwile jakby się wściekło. Przy stacji benzynowej był otwarty jakiś bar, to wszedłem się podsuszyć. Trochę mi głupio było, bo pode mną powstała niezła kałuża z ociekającej wody, aż z kałuży wypłynął mały strumyk i popłynął przez środek baru. Wyglądało to jakbym co najmniej popuścił nogawką.
Zamówiłem pyszną kawę za jeden euro i grzecznie czekam. Chciałem też coś do jedzenia, ale okazało się, że mają tu tylko kawę i papierosy. Jak się potem okazało takich palarni z kawą w Albanii jest mnóstwo. Albańczycy lubią sobie posiedzieć, pogadać, wypalić kilka papierosów i wypić przy tym dobrą kawę. Co chwile ktoś przychodził i odpalał papierosa. Moja kawa była w smaku wyśmienita, choć jak dla mnie była zbyt mocna. Czarna jak smoła i tak mocna, że aż gęsta, ale spanie i znużenie podróżą od razu mi przeszło. Gdy w tym barze a raczej baro-palarni zrobiło się gęsto od dymu, zacząłem mieć problemy z oddychaniem i wyszedłem na zewnątrz, by spokojnie dopić tą esencję kawy.
Zeszło mi z godzinę na tej stacji benzynowej a deszcz nie chciał przestać padać. Niby trochę mniej padało, ale nadal warunki do jazdy nieciekawe.
Szkoda mi było marnować więcej czasu, więc założyłem podsuszone na cylindrach rękawice i znowu wbiłem się w tą nieprzyjemną, padającą mokrzycę.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że po około czterech kilometrach mordęgi, dojechałem do suchego asfaltu. Gdybym wiedział, że kawałek dalej w ogóle nie pada to bym od razu tu dojechał bez robienia niepotrzebnej przerwy. Nareszcie zaczynam schnąć.
Po drodze minąłem kilka złomowisk samochodowych.
Obrazek

Po pewnym czasie jednak uświadomiłem sobie, że mijam same złomowiska samochodowe. Zaczęło mnie nurtować pytanie, to gdzie Albańczycy kupują samochody, skoro całkiem sporo ich po drogach jeździ? No i mnie olśniło, że to nie są żadne złomowiska a komisy samochodowe. Najpierw wybiera się model, kolor i rocznik pojazdu a potem dobiera się do niego koła, kierownicę, siedzenia, lusterka i kto tam co sobie jeszcze wymyśli.
Ogólnie królują mercedesy. Widziałem takie komisy, że właśnie były tylko mercedesy, część porozkręcanych nawet do szkieletów a część wyglądających jak normalny samochód.
Już wcześniej mi się obiło o uszy, że najpopularniejszym samochodem w Albanii jest stary mercedes ‘beczka’. Po tym co jednak zobaczyłem muszę stwierdzić, że obecnie to nie jest prawda, bo znacznie więcej jeździ nowszych modeli mercedesa. Beczki w prawdzie również są, ale w mniejszości.
Na asfalcie kilka razy mijałem ślady po spalonym pojeździe. Teraz wszystko zaczyna się układać w jedną całość. Po drogach jeździ dużo zlepków wielu samochodów i lubią czasem nieoczekiwanie stanąć w płomieniach podczas jazdy. Wystarczy, że jakieś przewody są źle poprowadzone i się na przykład przetrą podczas jazdy.
Dojeżdżam do pięćdziesiątego kilometra, wyznaczonego od pamiętnej stacji benzynowej i faktycznie pojawiły się jakieś oznaczenia skrzyżowania. Nie myśląc wiele, tak jak panowie mi tłumaczyli, odbiłem dziewięćdziesiąt stopni w lewo. Teraz przynajmniej kierunek mam słuszny, bo jadę wprost na wschód.
Obrazek

Droga szeroka jak lotnisko, pasów naprowadzających brak i trzeba jechać na wyczucie, albo po prostu tak jak tubylcy, czyli tak jak się samemu chce.
Na horyzoncie pojawiły się górki, ale niestety zasnute ciemnymi chmurami. Zacząłem już suszyć przesiąkniętą motocyklową skórę a tu znowu trzeba będzie wskoczyć w przeciwdeszczówkę. Coś nie mam szczęścia do pogody.
Jedzie się dobrze, ruch niewielki, asfalt niezłej jakości, ale tak jak przypuszczałem szybko pojawiły się pierwsze duże krople. Zabezpieczyłem się jak mogłem i napieram do przodu.
Ulewa, wcale nie mniejsza od tej pierwszej. Coś jak prysznic z myjki ciśnieniowej i tak falami. Chwilę trochę odpuszcza, by potem ponownie zaatakować pozostałe skrawki suchego, które mi jeszcze zostały. Tak dla zachęty pojawiały się nawet kawałki suchego asfaltu, gdzie mogłem odrobinę odcieknąć, przed kolejnym przyjęciem partii wody.
Minąłem kilka zalanych miejscowości i dojechałem do nowiutkiej autostrady, wspinającej się w chmury. Czym wyżej się wznosiłem, tym robiło się zimniej i mniej przyjemnie, aż do momentu gdy przebiłem się przez warstwę chmur. Wygląda na to, że jestem gdzieś na jakiejś przełęczy w albańskich górach.
Obrazek

To zdjęcie zrobiłem do tyłu, czyli stamtąd przyjechałem. Widać tylko zarysy niższych gór, skąpanych w ulewnym deszczu.


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

cron
Motorus


POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL