Na początek kilka fotek:
Dzień pierwszy:
W szpargałach z lat młodzieńczych znalazłem coś dla prawdziwego trapera.

Cacuszko ze stali węglowej, trzeba dbać o nie jak o broń palną bo inaczej rdza zeżre.

Wychodzi na to, że to najcenniejszy przedmiot jaki zabieram.
Cena umowna 5500PLN he he.

Licznik wyzerowany. Stan początkowy 66tyś i 2km.

Szybkie przytulasy z rodzinką i ruszam w nieznane.

Zamek Olsztyn koło Częstochowy.

Zaczyna niby niewinnie kropić.

Zabrałem ze sobą samochodowy Lotos, oczywiście na wymianę, gdy przyjdzie pora.
Wygląda na to, że butelki dobrze przymocowałem.

Kropi ale to mi nie przeszkadza w zjedzeniu smakołyków otrzymanych od BabyLucy.

Kawasaki, może by tak zamienić?

Garbuskowo, gdzieś przy trasie. Gość miał ich na podwórku ze dwadzieścia pare.

We Wrocławiu dopadła nas ulewa, więc suszymy się na stacji razem z Jelonkiem.

Parę kilometrów za Legnicą zaczęło robić się ciemno, ale przed zapadnięciem zmroku udało się znaleźć kemping Ściernisko.
Tak go sobie nazwałem.
Dzień drugi:
Budze się☺ rano, otwieram oczy i widzę coś takiego.
Kuuu kleszcz???
Odkąd dziabnął taki skurczybyk członka mojej rodziny i zaraził boreliozą mam fobię na tym punkcie.

Jelonek za to miał inwazję ślimaków.

Kemping Ściernisko w całej okazałości.

W krzaczkach płynęła sobie spokojnie rzeczka.

Można nawet skosztować okolicznych dobrodziejstw.

Kwiatuszki sobie rosną, czyż nie jest pięknie?

Odpalę Jelonka to za pół godzinki będę miał pieczyste he he.
W końcu jadę do Francji i trzeba się przyzwyczajać.

Ryneczek w miejscowości Chojnów.

Jest nawet jakiś fontanno-pomnik.

Kościółek w Chojnowie.

Jak widać u nas też są imponujące budowle.

Po drodze miałem rutynową kontrolę ORMO.

Tu od pięknej pani dostałem wody na zupkę i to gratis.

Wielka Niemiecka kupa czegoś. Piasku, albo żwiru. Ogromne i robi wrażenie.

Widać to nawet z kosmosu. Niedaleko tego spałem.

Kemping Krowie Pole. Zastanawiałem się, czy nie spać w tym szałasie, ale był solidnie zaminowany wielkimi niemieckimi minami to znalazłem inne miejsce.

Mapka sytuacyjna.
Dzień trzeci:
Kemping Krowie Pole, przy drucie kolczastym.

Co za niemiecka świnia, znaczy się ślimak świnia. Niemalże Polskie Godło zbeszcześcił.

Ja pierdziu, zesrał mi się na siedzenie

i jeszcze zasyfił układ paliwowy.

Potem miałem wizytę niemieckiego bydła.

Byk, czy krowa ??
Od razu mi się przypomniał Franek Dolas z filmu jak rozpętałem Drugą Wojnę Światową.

Z mordy to byk, ale chyba jednak to krowa, w końcu niemiecka.

Jestem już w Holandii.

Pozostałości po zabudowaniach przygranicznych. Kiedyś to tętniło życiem.

Przeciętny holenderski domek.

Po obu stronach są ścieżki rowerowe i rowerzystów tu nie brakuje.

Są też i takie domki holednerskie.

Obowiązkowo fota przed chińską restauracją.

Takie mają tablice.

Belgia.

Rzeczka chyba Maas, czy cuś takiego.


Miasto Liege

Głodny byłem.

Typowa belgijska stacja benzynowa.

Na przydrożnym parkingu można sobie iść na spacer do lasu, nie tak jak w Niemczech, tam wszystko było okratowane.

Mogę śmiało powiedzieć, że byłem prawie w Chinach he he.

A to już Luxemburg.

Przedmieścia Luxemburga.

W sumie nic ciekawego.

A ja myślałem, że L to Litwin a to Luxemburczyk.

Fajnie tam parkują.

Francja

Jakieś okopy bunkry i zasieki. Chyba rozbije tu namiot ale nie.
Z krzaków wyszedł jakiś dziadek z siekierą.
Wycinał sobie krzaki.

Mapka sytuacyjna.
Dzień czwarty:
Kemping Krzakole o poranku.
Zgadnijcie, czy były jakieś ślimaki?

Rana prawie się zagoiła.
Ważne, że już nie boli przy operowaniu kierunkowskazami.

No i gdzie tu jechać?
Może na Briey?

Pierwszy zjazd z autostrady.
Zapłaciłem 0,90 E

Pora zrobić francuskie zakupy.
Bagietka obowiązkowa.

W tym sklepiku bardzo miła pani pomagała mi jak mogła.
W każdym bądź razie ja i tak nic nie rozumiałem.

Nic nie kumam ale pajęczynka fajna

W miasteczku płynie sobie rzeczka a nawet dwie.

Lavomatic to chyba po ichniemu pralnia.

Miejscowe kwiatuszki.

Francuski 'hajłej'

Ta automatyczna stacja mnie zadziwiła.

Włożyłem kartę bankomatową i przemówiła do mnie w jedynie słusznym języku.

O to jak sobie Francuzi radzą z odpowietrzaniem zbiorników.
W Polsce to tak zabezpieczone zbiorniki w pierwszą noc odpowietrzyliby im całkowicie

Trochę pustynnych widoczków.

Teren jak widać typowo rolniczy.

Na bocznych drogach asfalt typu gruboziarnisty papier ścierny. Na zakrętach trzymał super, ale bieżnik na oponach ginął w oczach.

Generalnie to kompletna pustka.
W końcu w oddali widać jakąś osadę.

Nawet całkiem niczego sobie osada.

Piękna staróweczka.

Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Samojezdna podlewaczka do trawy.
Tam daleko jest coś w rodzaju silnika z kołami, potem dłuugi segment podlewający, na środku koła podpierające i znowu segment podlewający z kołami.
Wszystko to miało szerokość pełnowymiarowego boiska piłkarskiego i tak sobie jechało i podlewało.

Miejscowość niewielka, ludzi jak na lekarstwo. Turystów zero a taki piękny kościół stoi.

Nawet nie wiem gdzie to dokładnie było. Budowla majstersztyk.

Do Paryża jeszcze tylko 164 km.

Zatrzymałem się gdzieś po drodze, przy lasku na siku.
Wszedłem do lasu a tam jakieś zasieki z drutu kolczastego a wgłebi widać jakieś beczki.

Wewnątrz jakaś szklarenka a w niej plantacja marihuany.
Trzeba stąd szybko spylać, bo jeszcze mnie ktoś zobaczy.

A to już przedmieścia Paryża.

Jak widać można sobie pływać po mieście.

W centrum nie trudno o rower.

Miałem nieodparte wrażenie, że więcej tam jest jednośladów niż puszek.
Ten na pierwszym planie to akurat trzyślad, ale takich też nie brakowało.

No i Jelonek też dołączył do paryskiego towarzystwa.

Jak widać fajnych sprzętów tu nie brakuje.

Już myślałem, że chińczyk, ale jednak nie to koreański Daelim.

Nawet nie wiem co to jest ale ładne to pstryknąłem fotkę.

Można tu spotkać pełen przekrój rasy ludzkiej. Jedni się luzują dzojtami, inni dzwonią, czytają i kto wie co jeszcze.

Niestety są też i bezdomni. Ten pan miał przynajmniej świnki morskie do towarzystwa.

Gdzieś w tym gąszczu ukryta jest Wieża Eiffla. Eiffel Tower.

Paris

Widok na zachodzące słońce nad Sekwaną.

Big Ben w Paryżu?
Gdzie ja kurka jestem?

W końcu znalazłem tą szpiczastą kupę żelastwa.

Na zdjęciu Luca pełen zachwytu.

Luca z Jelonkiem i szpiczastą kupą żelastwa.


Załapałem się nawet na deszcz spadających meteorytów.

Sekwana nocą.

Eiffel Tower w całej okazałości.

Małe paryskie espresso za 3 E.

W którymś z podparyskich miasteczek.

Mapka sytuacyjna.
Dzień piąty
Kemping Tirrozaur o poranku.

W końcu kupiłem sobie mapę Francji, bo na tym poglądowym atlasie europy z 2005r nie dało się jeździć.

Kolejne urokliwe francuskie małe miasteczko.

Zupełnie jakby ludzi w nim nie było.

Pod francuskim McDonalds-em zaparkował taki bolid. Lało się z niego paliwo ciurem. Niestety własciciela nie udało mi się zidentyfikować.

Co krok to jakieś zabytki.

Widać, że niszczeje, bo nie ma się kto tym zająć.

Przez przypadek trafiłem na lotnisko.



No po prostu cudnie mają w tej Francji.

Jade sobie, jadę a tu na horyzoncie widać taki cycek.
Wzgórze Świętego Michała.

Jeszcze tylko dziewięć kilometrów.

Na żywo robi ogromne wrażenie.

Jak z bajki, aż niewyobrażalne, że coś takiego istnieje naprawdę.

Wjechać motocyklem tam nie wolno, więc najpierw zadekowałem się na kempingu.


Bardzo fajny kemping Saint Michael.

W pralni było coś takiego, czyli, że co ?
Jak zobaczysz małego to szybko wrzuć do pralki ?

Trzygwiastkowy kemping z basenem. Nie mogłem się oprzeć.

Czy to mi się śni?


Śmieszny autobus, który ma dwa tyły, albo dwa przody w sumie sam nie wiem.

Wzgórze Świętego Michała jest już w moim zasięgu.

Szkoda tylko, że słońce już zaszło a ja mam za kiepski obiektyw w aparacie do robienia zdjęć nocą.


W środku są kuszące restauracyjki.
Ceny jednak odstraszają.

Nastrojowe strome uliczki. Aparat niestety nie jest w stanie pokazać tego co się wtedy widzi i czuje.

Muszę tu kiedyś zabrać BabaLucę.

Pamiątki jak wszędzie w takich turystycznych miejscach.

Gdzieś tak w połowie wzgórza natrafiłem na cmentarz nocą.

Słońce już dawno zaszło.

Zdjęcie nawet w połowie nie oddaje tych stromizm i kunsztu budowniczych.

Był też mały ogród z bardzo starymi drzewami.

Wyciskam z aparatu co się da.

Oooo mają tu nawet rollercoaster.
Szkoda, że z pododu późnej pory zamknięty.

Nowoczesny pojazd zamkowy.



Nocnej kąpieli w Morzu (kanale) Angielskim oczywiście nie odpuściłem.
Woda tylko jakaś taka mętnawa.

To bajkowe cudo widać też z kosmosu.

Mapka sytuacyjna.

Foto z netu.

Foto z netu.
Dzień szósty:
Za kempingiem Saint Michael było gospodarstwo właściciela, przygotowane tak by kempingowi turyści mogli mieć dodatkowe atrakcje.
Zdjęcie przedstawia kaczuszki.
Opisuję bo miastowi mogą nie kojarzyć takich zwierzątek.

Strach na wróble albo na kozy.

Kto wie do czego to służy?

Krowa, trochę dziwna ale jednak krowa. W głębi jest kawałek osła.

Przy kontroli okazało się, że ubyło mi z 50ml oleju. Wycieku nie musiałem długo szukać. Cały dekiel zarzygany.

Nie ma to jak szybki patent w trasie. Kawałek sznurka jest dobry na wszystko.
Może wycieku to nie usunie, ale powinno ograniczyć utratę oleju.

Ceny jak u nas, tylko waluta trochę inna.

Jeszcze tylko trochę relaksu przed wyjazdem.

Luca w wersji pływającej.

Oto co należy zrobić, żeby zmęczone buty zaczęły się świecić jak psu wiadomo co i bez użycia grama pasty do butów.
Należy natrzeć je olejem silnikowym he he.

Podręczna mobilna suszarka do właśnie co zrobionego prania.

Jest mgła i mżawka Le Mont Saint Michael jest ledwo widoczna.

Fajne taczki w tej Francji mają. Zarejestrowane i z własną sygnalizacją świetlną.

Na jednym z przydrożnych parkingów rozłożyłem sobie mapę, żeby zastanowić się gdzie dalej jechać?
Przyroda przyszła mi z pomocą, jadę do Royan.

Fajne te mosty. Przejechałem takie dwa, przy czym ten to jest ten mniejszy.

Mapka sytuacyjna.
Dzień siódmy:
Wszystko mokre bo w nocy solidnie lało

Na kempingu byłem jako jedyny pod namiotem.

Łazienka niczego sobie, nówka sztuka ledwo śmigana.

Hymmm Baca miał tu wesele ??

Wczoraj w nocy nie mogłem znaleźć normalnego gniazdka, żeby przygotować sobie gorącą zupę Romana.
W chwili desperacji ukręciłem sobie z kabelków takie ustrojstwo.
Zupka była przepyszna.

Kemping to duży, drogi moloch. Nie lubię takich.

Choć baseny miał bardzo fajne ale niestety nic nie skorzystałem.
Brało mnie jakieś choróbsko i wolałem nie ryzykować.

Na parterze recepcja a reszta do dyspozycji dzieciaków.

Moje córeczki chcą, żeby koniecznie je tam zabrać.

Kemping Kokliko, czy jakoś tak podobnie to się wymawiało.

Okoliczne drzewa były wyposażone w gaśnice, tylko dlaczego tabliczka pokazuje, że w razie pożaru od razu zwiewać?
Może drzewa są szkolone i same potrafią się tą gaśnicą ugasić?

Na Jelonku porobiły się kałuże.

To trzeba mieć szczęście, pod namiotem sucha, spękana ziemia, czyli nie padało ze dwa miesiące.
Namiot nie dość, że zwinięty mokry, to jeszcze obłocony.

W Royan przystań dla jachtów.

Plaża i widok na Zatokę Biskajską lub jak ktoś daleko widzi na Północny Ocean Atlantycki.

Stateczki

Nadal się świecą.

Tubylczy skuterek.

Tu wybrałem sobie coś na ząb.

Mi to wygląda na ośmiornicę w cieście.

Pain pizza, nawet smaczne.
Tylko dlaczego mi to tak brutalnie spłaszczyli?

Fajny i ciekawa tylna opona.

No to możecie sobie spisać nr telefonu i śmiało zamówić pizzę.
Ciekawe, czy ciepła dojedzie he he.

Typowa dla takich miejsc tandeta.

Na środku ronda mała ściągawka, to jakby ktoś zapomniał, jak robi się węzły żeglarskie.

W jednym z marketów. Kupić, czy nie kupić oto jest pytanie?

Czegoś takiego to jeszcze nie widziałem.

Małe conieco na ząb.

Ten pojazd mi zaimponował a zwłaszcza jego przestrzeń bagażowa.
Takiego np Peugeota 306 może nieźle zawstydzić he he.

A tutaj mała zagadka.
Czy widzicie coś w tym rozwiązaniu konstrukcyjnym dziwnego i nie chodzi mi o pedały?

Jak widać wjechałem w region winem słynący.
Te butelki na wino to takie trochę spore mają. Jedną taką obalić we dwóch, to może trochę potrwać.

Typowa dla tego regionu winnica.

Trasa wiodła urokliwymi alejami z platanów.

Jakieś zabytkowe miasteczko na skale



Tutaj w miłych okolicznościach uzupełniłem poziom kofeiny we krwi.

Tym razem Kemping Kukurydziany.

Śpię koło takiego ustrojstwa do podlewania.

Mapka sytuacyjna.
Dzień ósmy:
Na Kempingu Kukurydzianym zmodyfikowałem swój wigwam.

Wczoraj wieczorem był to taki malutki, spokojny strumyczek a teraz niezła rzeczka płynie.

Naiwny myślałem, że zdążę wysuszyć.

Wjeżdżam w centrum Tuluzy.
Leje coraz bardziej.

Przez miasto pływają stateczki.
Aparat mi zamókł i nie trzyma ostrości.

Schowałem się na stacji benzynowej, żeby się ogrzać i trochę podsuszyć.

O dodatkowe zapasy wody nie muszę się martwić.

Kask w środku też już mokry.

Stare ale jare.


Przestało padać.

Park miejski. Trawy to tu nie ma, czyli dawno nie padało to dlaczego teraz?

Kiedyś to był chyba kościół?

Fajne sukiennice. W środku była nawet toaleta.

Korzystając z przerwy w ulewie zabrałem się za wymianę oleju.

Na początku szło całkiem sprawnie.
Do momentu gdy zaczęło lać.

Sprzęt poznanego francuskiego motocyklisty.

Ten z lewej to motocyklista a z tym po prawej można było pogadać po angielsku.
Dostałem pyszną, gorącą kawę i coś jeszcze.
Wielkie dzięki za pomoc i miłą pogawędkę.

Zaczynają się niezłe górki.

Zatankowałem do pełna i poszedłem na zakupy.

To wychodzi ze 13zł za kilogram jabłek.

Bagietki mi się już przejadły.

Kolejny ciekawy sprzęt.

Zaczynają się Pireneje.

Rurociąg robi wrażenie.

Jest tunel na Barcelonę ale nieczynny, trzeba objazdem.

Jest coraz fajniej.

Adrenalina rośnie.

Jelonek jest w swoim żywiole.

Coraz wyżej i wyżej.

Wysoko w górach granica państwa Andora.

2000m n.p.m. a tu jakieś miasteczko widać?

Pas de la Casa, wyłącznie hotele i wielopoziomowe sklepy.

Tutaj przyjeżdżają sobie Francuzi na zakupy bo taniej.

Parkingi przygotowane na dużą liczbę przyjezdnych.

Jak widać niektórzy musieli pokonać wiele, by tu dojechać.

A to bryka jakiegoś tubylca. Andorrczyka, czy Andorrianina a może Andorrianinki?

Tutaj kobiety wpadają w szał zakupów

a tutaj najczęściej mężczyźni.

Dopiero co wylałem i znowu mam w kubku.

Widoczki super ale zimno. Drogowy termometr pokazał +5,6 stopnia.
Zimno, wilgotno, ale przynajmniej przestało padać.

Niestety nie na długo. Po drugiej stronie góry gęsta mgła i deszcz.
Tutaj już widoczków nie było, dopiero na samym dole.

Niebo czy piekło ??

Stolica Księstwa Andory miasto Andorra La Vella.

Oczywiście, że zatankowałem taniego paliwa. Szkoda tylko, że weszło zaledwie 3L.
Gdybym wcześniej wiedział.

Hiszpania wita !
Por favor amigos.

Mapka sytuacyjna.
Dzień dziewiąty:
Kemping Błotko.
Wcześnie rano to niewiele widać.

Wszędzie góry i na szczęście nie pada.
Jest nadzieja.
Do domu jakieś 2,5 tyś km.

Jelon uryćkany w hiszpańskim błocie jak świnia.

Pireneje w półmroku.

Po roślinności można domniemać, że po stronie hiszpańskiej jest bardziej sucho niż po francuskiej.
Nic jednak bardziej mylnego.

Tam na szczycie jest jakaś osada.

Robi się widno i wychodzi błoto z butów.

Typowe dla tego regionu wiejskie zabudowania.

Uwaga na hiszpańskie byki a może jednak krowy.

Przeciwdeszczówka mokra z obu stron, więc suszę raz jedną, raz drugą.

Stary hiszpański kościółek.

Urokliwe małe hiszpańskie miasteczko.

Czyżby plebania ?

To pod takie balkoniki przychodzą grać Mariachi.

Ciekawe kiedy ostatnio ktoś używał tej bramy?

A to już nowszej generacji hiszpański kościółek.

Uliczki pod wymiar na Jelonka.

Alpy w Pirenejach?
Nie to tylko miejscowość Alp.

Uraczyłem się tutaj pyszną kawą z ciasteczkiem.

Widać, że region chrześcijański.

Zagorzałych kibiców też nie brakuje.
Na szczęście nie pytali mnie za kim jestem.

Po kawce można sobie zagryźć nóżką.

Nawet samochody są zdobione po chrześcijańsku.

W tej kawiarence obsługiwała mnie bardzo miła i ładna Hiszpanka.

Jak widać opady w nocy były raczej spore.

Puigcerda trasa N-260 i tego się trzymałem ale jak zrobiłem tego strzała to do dziś nie wiem.

No tak to ja też chcę. Mógłbym sobie wtedy podróżować z całą rodzinką a wieczorkami robić skok w bok jednośladem.

No i się doigrałem.
Wóz policyjny zajechał mi drogę.

Umiecie tak jeździć?
A hiszpańska policja umie he he.

Jak widać w Hiszpanii gaśnica przy motocyklu obowiązkowa.

Do tego jeszcze pan policjant jednocześnie machał chorągiewką i gwizdał na gwizdku.

Zgadza się, trafiłem na wyścig kolarski.

Powrót do stylu klasycznego.

Znowu zaczynam się wspinać i podziwiać widoczki.

Górska miejscowość.
Coś pogoda zaczyna się pitrasić.

El Canto zaledwie 1720m n.p.m.
Zapamiętam to na długo. Dostałem tu nieźle w skórę i to dwa razy.
Zobaczcie co się dzieje w lusterku.

Cały dzień nic nie jadłem to połknąłem to na raz a kupiłem przy okazji tankowania.

Hiszpańskie byki i krowy.


Jestem już po stronie francuskiej.
Jelonkowi stuknęło 70 tyś. km

i to w tak pięknych okolicznościach przyrody.

Przestało padać i wyszło słoneczko.

Jest cudnie.

Ser i dynia he he.

Na dole jakieś mury obronne.

Zaparkowałem obok bratniej armatury. Może się nie pogryzą.

Mury wyglądają na solidne.

Brama wjazdowa.

Stylowe drzwi.

Za murami małe miasteczko na zboczu góry a na górze jakieś zamczysko.

Obcych to tu raczej nie lubią.


Zaczynam wysychać i na mojej skórzanej kurtce i spodniach pojawiają się białe paskudne plamy.

Przez środek miasteczka płynie sobie strumyczek.

Nowy kontyngent dla armii francuskiej.

W tym piecu z fajnymi zasuwanymi drzwiczkami, pani odgrzewała mi kawałek pizzy.

Nie wiem co to był za piec, ale pizza nadal była kompletnie zimna.
Mimo wszystko i tak zjadłem ze smakiem.

Opis zamku i fortyfikacji.

Kot zamkowy. W nocy robi za ducha dzwoniąc dzwoneczkiem.

W tym wystającym czymś, pewnie ktoś siedział cały dzień i obserwował okolicę.

Na terenie była kafejka w stylu strażackim z domieszką motywów kosmiczno-lotniczych.

Nie wiem co to jest, jakiś pomnik, czy coś ale zamierzam tu spać?

Widok na okolicę jak się patrzy i równo pod namiot. Tylko wieje za bardzo.

Spore to było.

W oddali widok na jakąś zatokę.

Roślinność taka trochę pustynna.

No dobra, wjechać wjechałem, ale teraz trzeba zjechać po tej stromiźnie.

Zjechałem kawałek niżej by osłonić się od wiatru.

Zjechałem kawałek niżej by osłonić się od wiatru.

Normalnie jak z horrorów.
Strach się bać.

Mapka sytuacyjna.
Dzień dziesiąty:
Rano niebo zachmurzone ale słoneczko pięknie wschodzi, więc jest nadzieja.

Miodzio.

Z tego zdjęcia jestem bardzo zadowolony.

Na śniadanie wprosiła się mrówka.
Smacznego.

Niby pustynia ale roślinki rosną.



Ktoś tu zgładził palmę.


Cytrynka w idealnym stanie.

Jelonek pod palmami.

No i znowu te góry.

Ale mi ślina pociekła...

No po prostu musiałem.
5,80 euro razy 4,40 tak mnie bank skosił to wychodzi 25,52zł
Smaczne było ale BabaLuca robi lepsze i o wiele tańsze.

Most Millau.


Podobno najwyższy w Europie.
Największy filar ma 341m.


A na wiadukcie rośnie sobie roślinka.

Czym dalej tym większe robi wrażenie.

Na dole miasteczko Millau.

Most w całej okazałości.

Skok w bok i zmiana klimatów.

Początek nie zapowiadał nic nadzwyczajnego.

Osiołki się pasą.

Ni stąd ni z owąt zaczynają się pojawiać górki.

Prawdziwy kolejowy majstersztyk, pojawiał się w wielu najmniej oczekiwanych miejscach.

No i znowu się zaczęło.
Serpentyny, serpentynki, winkle i winkielki.

Już mi bokiem wychodzą te góry, ale niemal jestem prawie na dole.

Bez i droga D-999.
Nazwałem ją drogą 999 zakrętów ale chyba było ich więcej.

Małe conieco.

Gdzie ja kurka wodna jestem ??

Na szczęście kolejna napotkana tablica upewnia mnie, że nadal jestem na terenie UE.

Fajne rondo.

Koło cały czas pracuje i przelewa wodę.

Kemping Winogronko, dzisiaj tutaj śpię.

Mam nadzieję, że mnie nie zastrzelą.

Słoneczko zachodzi, pora iść spać.

Jeszcze tylko coś na ząb.
Naleśnik a w środku masa czekoladowa. Całkiem dobre mniam, mniam.

Dobranoc.

Mapka sytuacyjna.
Dzień jedenasty:

Kemping Winogronko o poranku.

Pora już chyba rozglądać się za nowym namiotem, ten się rozłazi.

Swoje już wysłużył.

Śniadania jak zwykle nie jadam sam, tylko w wykwintnym towarzystwie.

Nie wysechł całkiem i znowu cały w błocie.

W Salonie zaparkowałem koło Harrego.
Taka miejscowość Salon de P-cośtam.

Starówka bardzo ciekawa.

A najciekawsze było płaczące drzewo, zrobione z tysiąca roślinek.

Z drzewa nieustannie leciały kropelki wody.

Nawisy chyba z mchów.

Toaleta w pobliskiej kafejce.
Jak widać Francuzi też mogą być kreatywni he he.

W międzyczasie koło Jelonka zaparkował kolejny jednoślad.
Pomalowany był pędzlem, bo nieźle już pordzewiał a na liczniku zaledwie 3tyś przebiegu.

Znowu góry.

I to wcale nie takie małe.

Gdzie ja kurka znowu pobłądziłem?

Wielbłądy, lamy ??

A to, to nawet nie wiem co to jest?
Raczej byk, ale co za byk?
Z tymi rogami to raczej nie chciałbym mieć nic do czynienia.

Znowu wielbłąd.
Afryka, czy co ??

Stanąłem tylko na siku a najadłem się za wszystkie czasy.

Nie ma to jak wozić ze sobą odrobinę czarnego 'spreju' i już miejscowość się ładniej nazywa.

No i w końcu dojechałem do celu podróży.
11 dni drogi, daleko jest to St. Tropez.

Z radości zaśpiewałem i zatańczyłem ,,Do you, do you, do you St. Tropez".

Nadal tańczę.

Ciągle jeszcze tańczę.

Do you do you do you ....

Czy już wspominałem, że dobrze jest wozić ze sobą odrobinę czarnego 'spraju' he he?


Takimi malutkimi literkami trzeba było malować a nie WIELKIMI !!!

Louis de Funes wiecznie żywy i teraz taką bryką jeździ.

Przystań w St. Tropez.

Ci co mają kasę fajnie sobie żyją.


Tu bym utopił Jelonka.

Poważnie utonąłby w słonej wodzie jak nic.

Widzicie te mokre opony.
Skąpał się biedaczek po silnik i gdyby nie pomoc Francuza, to nie wiem co by było.

Jestem już pod marketem.
Z tym skutrem na trasie to Jelonek nie miałby żadnych szans.

Skuter pojechał a przyjechało coś fajniejszego.

Ta sałatka po prawej była pyszna.

Pojazd plażowy.
Najadłem się to pora na plażę.

Jest ciepło i przyjemnie.

To to jest to słynne Lazurowe Wybrzeże.

W oddali widać całe St. Tropez.

Mam nadzieję, że ratownik nie będzie miał nic przeciwko.


Klasyka gatunku.

Ludzi nie za dużo, nie za mało, tak w sam raz.

Louis de Funes zawsze czujny na posterunku.

AAaaaa mam was GOLASY !!!
Ładnie to tak bez ubrania ?? !!!

No i połowę ludzi z plaży wywiało.


Ostatnie spojrzenie na St.Tropez i ruszam w stronę domu.

No i znowu góry, coby za lekko nie było.

Jest pięknie.

Podwójne rejestracje?

Nocą w Monte Carlo.

Ale nic ciekawego, tylko hotele i kasyna.
Kempingu brak a na dziko też nie da rady.

Deptak nad samym morzem.

Ogólnie to miejsce do wypoczynku dla bogatych.

Pochodziłbym sobie trochę po okolicy, ale jestem zbyt zmęczony i muszę znaleźć coś do spania.

Ciemno było i zdjęcie nie wyszło. Na drogę wylewała się niezła fala słonej wody.
Tam trochę dalej stały zaparkowane samochody.
Do rana będą nieźle zasolone

Italia nocą.

Znalazłem kemping ale łazienki takie sobie.

Żeby wziąć prysznic trzeba najpierw pójść do recepcji po żeton.

Na prysznicu elektromagnes. Ciężko będzie zrobić obejście.
Zdążyłem się tylko namydlić i się kurka wodna wyłączyło.
Piękne zakończenie dnia.
Dobranoc kurka wodna.

Mapka sytuacyjna.