No to wróciliśmy cali, zdrowi, wielce szczęśliwi i nie zmoknięci. Tak jak Krysia pisze było super i niech żałują ci co nie zdecydowali się ze względu na wszystko wiedzące pogodynki ....
Ja nie robiłem zbyt wielu zdjęć więc raczej zrelacjonuje co i gdzie było a korzystając ze zdjęć innych uczestników będę je dołączał do relacji i jakoś się tę historię skleci:)
============================================================================================
Piątek 30 Lipca 2010
Wyglądaliśmy w Cejotowni na uczestników wyprawy. Wczesnym wieczorkiem zacząłem się niepokoić o Lucjana czy aby wszystko ok bo się dodzwonić nie mogłem. Szykowałem maszynkę i wypatrywałem ludzi. Zadzwonił do mnie Nocek, że u nich leje i wyruszają ciągiem w sobotę. Nagle coś zaburczało przed domem i moim oczom ukazał się długo wyczekiwany Lucjan. Po serdecznym powitaniu okazało się że jednak coś z tym japońcem się działo w trasie - mianowicie nie ciągnął dobrze "od dołu". Ponieważ Badziorek był już powiadomiony o tych nieprawidłowościach (i chętny jak zawsze pomóc w naprawie) więc niedługo potem Tomek z narzędziami nadjechał puszką do nas. Naprawa zaczęła się niewinnie od sprawdzenia świec i takich tam pierdół a skończyła się o 3 nad ranem z rozbiórką i czyszczeniem gaźników włącznie - jednak praca Bandziorka nie poszła na marne i motocykl zagadał jak należy i do końca wyprawy chodził jak złoto.
W międzyczasie zadzwonił do mnie Luca że pomimo niesprzyjającej pogody jedzie do Cejotowni i pobędzie z nami przez weekend - bardzo się ucieszyłem. Luca nadjechał około północy. Cejotka przygotowała pyszną kolację (około północy) i po kolacji mogliśmy wrócić do dalszej naprawy motonga. Bandziorek po gruntownym przetestowaniu motonga i zapewnieniom Lucjana że teraz jest naprawdę w porządku mógł spokojnie wrócić do domu, a my (Lucjan, Luca, Cejoty) mogliśmy spokojnie wrócić do domku i trochę się przespać
===========================================================================================
Sobota 31 Lipca 2010
Ponieważ położyliśmy się późno spać więc ranek około godziny 10 nikogo nie zdziwił. Zebraliśmy się około 12:00 i gotowi do drogi ruszyliśmy w kierunku Mazur:
Pogoda była śliczna więc wszystkim humory dopisywały a droga biegła gładko. Za Zambrowem zatrzymaliśmy się w lesie na odpoczynek, który okazał się dłuższym odpoczynkiem gdyż grupa z południa miała zaraz dojechać:
Mały banerek przyczepiony do motonga Lucy powiewał sobie na wietrze:
A potem został przyczepiony do mojego motonga żeby Banici z południa łatwo nas wykryli:
W trakcie oczekiwania na resztę można było w lesie zjeść jagody oraz toczyć Banitów męskie rozmowy:
W końcu dotoczyły się Nocki i Kubuś. Serdecznych przywitań nie było końca:
W komplecie ruszyliśmy do Tykocina na pyszny obiadek do słynnej knajpy żydowskiej - Tejsza :
Po złożeniu zamówień:
Rozsiedliśmy się wygodnie:
Jadło było rzeczywiście smaczne a do tego koszerne:
Po żarełku czas na sjestę chociaż Iza każe nam się zbierać czym prędzej:
[// brak fotki ]
Zwiedzanie niewielkiego Tykocina:
Po zwiedzaniu ruszyliśmy w kierunku Osowca w celu znalezienia kempingu. Udało się nam to bez problemu i po chwili namioty stały na miejscu:
Po rozbiciu namiotów jak zwykle wieczorne Banitów męskie rozmowy (przy piwku):
============================================================================================
Niedziela 1 Sierpnia 2010
Ranek. Śniadanko i rytualne odpalanie maszynki o swojskiej nazwie "smierc turisty":
Niektóre koszulki Bamowskie zakłada się trochę inaczej:
Obok była śliczna odnoga Biebrzy:
Tutaj akurat trafiły się dwie odnogi i nie Biebrzy a Lucy
:
Nocek zastanawia się co to przypłynęło i że chyba lepiej zepchnąć to z powrotem na wodę:
Ale na szczęście zostało mu to zabrane przez dzielną załogę:
Do czego służy to coś co mi dali do ręki ?!? no nic Izunia każe poruszać się w tamtym kierunku:
Łódź sunęła wartko. A widok roztaczał się bardzo ładny:
Po pływaniu i odświeżeniu się ruszyliśmy w kierunku Twierdzy Osowiec:
Tylko tyle z powyższych zdjęć mógł Luca uwiecznić gdyż dziarski staruszek (w postaci przewodnika) zagroził konfiskatą mienia Lucowego - co z kolei rozsierdziło Lucjana (po raz pierwszy - do trzech razy sztuka )
Nie mieliśmy jednak 2.5 godziny czasu na zwiedzanie więc ruszyliśmy szutrem od Dolistowa (przez drewniany most) do Augustowa - przepiękna ta droga przecinana była licznymi kałużami a ponieważ Kubuś uznał że Luca nie był dokładnie domyty więc dobrowolnie zaoferował mu fontannę spod swojego motocykla gdy ten powoli próbował ominąć jedną z kałuż.
Generalnie krajobraz wyglądał mniej więcej tak:
Biebrza:
Drewniany most przez który przekraczaliśmy tę urokliwą rzekę:
Na takich tratwach-domkach pływa się po Biebrzy:
Po drodze nie omieszkaliśmy zatrzymać się przy śluzie i bardzo fajnym lokalnym sklepiku gdzie opiliśmy się i obżarliśmy lodami i innymi smakołykami:
Czy Iza przeskoczy czy nie ?:
Jednak nie - woli pozować do zdjęć z Lucjanem:
Obsługiwała nas bardzo ponętna pani:
Po wielkim obżarstwie ruszyliśmy w dalszą drogę - my do Augustowa do wspaniałej pizzeri a Luca spowrotem do domku....
W Augustowie wylądowaliśmy w pizzerii gdzie Nocki obżarły się ogromną pizzą (my również ).
Zrobiliśmy zapasy i ruszyliśmy na kemping przy jeziorze Studzieniczne.
Podczas przejazdu leśną dróżką złapał nas jedyny podczas tej wyprawy rzęsisty ciepły deszczyk, który zaraz zniknął tak że po kluczeniu w poszukiwaniu kempingu namioty rozbijaliśmy już w pełnym słońcu i w suchych miejscach... Raftersy dzwoniły że jadą do nas z nad morza - ponieważ mieli bardzo dokładne dane z mojego gps-a (niestety w innych jednostkach) to dotarli do nas o 5:00 nad ranem następnego dnia....
===========================================================================================
Poniedziałek 2 sierpnia 2010
Raftersy dotarły i z rana od razu rzucili się na jedzenie (które przywieźli):
Inni też szybko dołączyli do biesiady:
Po obfitym śniadanku udaliśmy się po kajaki na całodzienną wycieczkę po jeziorze Studzieniczne (jest też film u Lucjana w picasie):
Niektórzy musieli wiosłować za dwóch:
Na kajakach dotarliśmy do śluzy Swoboda gdzie zrobiliśmy sobie krótki popas:
Sesja zdjęciowa na wodzie:
Zróbmy kółko... eeee katamaran:
Czas było zmienić łódź na szybsze i wygodniejsze canoe:
Nawet Raftersy z Danielsonem dołączyli:
Widać kto tak naprawdę pracuje a kto się tylko opala:
Lądowisko na plaży (prywatnej !!!) na której Nocek chciał utopić pewną nauczycielkę francuskiego....
To ta pani na dalszym planie - Nocek ćwiczył najpierw na Krysi:
Raftersy pluskały się dalej radośnie:
Dwa morświny pojawiły się na plaży - dobrze że nie było GreenPeace bo by nas zepchnęli gdzieś na głębinę:
Niespodziewanie do naszego obozowiska przyjechał motocyklista. Jak się później okazało Przemek (jest już na forum - Fore-XJ) - bardzo sympatyczny gość który na dodatek został z nami aby oprowadzić nas po ciekawszych zakątkach Suwalszczyzny:
Nie zabrakło też rozdania tradycyjnych Nocków - akurat Luk@ z Marzenką zdążyli przyjechać:
Niektórzy nie byli do końca zadowoleni bo myśleli, że dostaną więcej:
Jak się okazuje Nocki to bardzo cenna waluta i można za nie naprawdę dużo dostać:
A tak wyglądał nasz bank rezerw Nocków:
Rafters dzielnie rozpala grilla, których wiele porzuconych można było znaleźć na polu namiotowym:
Jak my się zmieścimy do tego małego namiociku? (proponowałem Marzence własny duży namiot )
Biesiadę wieczorną czas zacząć:
Tradycyjne rozpalanie kuchenki "smiert turisty" - tu widać dlaczego taka nazwa:
============================================================================================
Wtorek 3 sierpnia 2010
Ranek przygotowania do wyjazdu.
Najmłodszy Bamowicz postanowił wyczyścić niektóre motocykle (czyżby następca Bandziorka)?:
Wszystko spakowane to ruszamy dalej:
Przemek powiózł nas na bagna Wigierskiego Parku:
Większość część trasy przebyliśmy na nogach:
I zmęczeni ale szczęśliwi wracaliśmy do naszych motongów:
Kolejne miejsce warte odwiedzenia - punkt widokowy na krajobraz Suwalszczyzny (Lucjan nakręcił film - do obejrzenia w jego piccasie):
I znowu postój na lody i smakołyki:
I kolejne miejsce biwakowania nad samą wodą - jezioro Wigry. Terenem tym zarządza kapitan - dość dziarski staruszek, który jeszcze pozwolił nam zużyć drewno na ognisko.
Danielson dzielnie pomaga w rozbijaniu obozowiska:
Oczywiście obowiązkowa kąpiel w jeziorze:
Wieczorna posiadówka przy piwku i kiełbasce z ogniska:
============================================================================================
Środa 4 sierpnia 2010
Okazało się, że nad woda ma być lokalny festyn. Siedzimy więc dalej w tym samym miejscu nad Wigrami.
Kasia z Danielsonem i z Nockiem poszli oglądać straż pożarną (ale Nockowi bardziej podobał się jego pojazd i nie chciał go z ręki wypuścić):
Okazało się, że Nockom namiot "lekko" przecieka i trzeba zakupić jakąś plandekę w pobliskich Suwałkach. Udaliśmy się tam wozem technicznym Raftersów i przy okazji zakupu plandeki nabyliśmy kurczaki z rożna na obiad którymi wszyscy się smakowicie obżerali.
Dzień upłynął na kąpielach w jeziorze i wieczornym pieczeniu kiełbasek.
Niektórzy nawet pokazali że mogą chodzić po jeziorze:
============================================================================================
Czwartek 5 sierpnia 2010
Jak widać namiot Nocków jest porządnie okutany i nie groźne im żadne deszcze (akurat wtedy nie było żadnych). Kubuś stosuje ten sam patent już od dawna:
Po pysznym śniadanku:
podczas którego Danielson dzielnie dokarmiał zabiedzoną przez Luk@ Marzenkę:
Skutki dokarmiania:
...ruszamy dalej na zachód w stronę mostów w Stańczykach i grobowca-piramidy w Rapie:
Bez trudu docieramy na miejsce:
Niektórzy decydują się wejść na górę:
...a niektórzy wybrali inny ciekawy obiekt do zwiedzania:
Po wypoczynku ruszyliśmy w kierunku Rapy.
Spotkał nas tam niezbyt miły incydent - babsko które sprzedawało miody (i chyba było też właścicielem pola na którym był zrobiony prowizoryczny parking) zaczęło nas pouczać i stwierdzać że motocyklom poza parkingiem może się coś stać. Na grzeczną uwagę Lucjana (coś o przywaleniu w japę) babsko się rozsierdziło i zaczęło krzyczeć coś o policji i spisywać nasze motongi. Stwierdziliśmy że nie warto dalej toczyć dyskusję, zabraliśmy nasze sprzęty i ustawiliśmy w innym miejscu z dala od tego krzykacza...
Droga do grobowca jest prosta i dość długa:
Grobowiec - dość mocno zniszczony - do środka wejść nie można:
Po odwiedzeniu tych zabytkowych miejsc ruszamy dalej w poszukiwaniu noclegu w stronę Sztynortu. Jadąc do Sztynortu mijamy most łączący Mamry z Darginem:
- jednak ani w samym Sztynorcie ani w najbliższej okolicy nie ma nic ciekawego. Dowiadujemy się po dłuższych poszukiwaniach że jest fajne pole biwakowe koło Trygortu nad Mamry. Kierujemy się tam i rzeczywiście przebywszy 2,5km drogą piaskową ukazuje się naszym oczom pole namiotowe tuż nad samą wodą z niezłą infrastrukturą gastronomiczno toaletową (są nawet prysznice z ciepłą wodą gratis). Ponieważ ceny są naprawdę rewelacyjne nie namyślamy się długo tylko szybko rozstawiamy obozowisko i ruszamy do knajpki na lokalne piwko.
Ponieważ Raftersy obchodziły rocznicę ślubu więc chóralnie odśpiewaliśmy "sto lat" i wręczyliśmy im prezenty co by ich pożycie małżeńskie przebiegało w jak najbardziej urozmaicony sposób
============================================================================================
Piątek 6 sierpnia 2010
Rankiem zwijamy obóz i ruszamy do Gierłoży do siedziby Hitlera. Po drodze mijamy Mamerki z około 30 bunkrami hitlerowskimi ale nie zatrzymujemy się tutaj gdyż czeka nas duże zwiedzanie w Gierłoży.
Jechaliśmy dość kiepskimi drogami z kocimi łbami i w pewnym momencie okazało się że Kubusiowy Romet ma dość noszenia przyłbicy na przednim błotniku i chce się jej jak najszybciej pozbyć - pomogliśmy mu zatem usunąć to żelastwo:
Niektórzy pomagali naprawdę:
...a niektórzy urządzili sobie sesję zdjęciową:
inni znowu strasznie się napracowali i już nie mieli na nic siły:
Po usunięciu żelastwa Rafters zastanawia się co z tym można zrobić:
pomysłowy (i groźny) Nocek w mig znalazł zastosowanie:
docieramy w końcu do Szańca w Gierłoży i tam pod przewodnictwem dziarskiej pani przewodnik ruszamy na około 2 godzinne zwiedzanie tego obiektu - tylko Nocuś się wyłamał i czekał na nas "lekko zniecierpliwiony i głodny". W Gierłoży można było strzelić sobie fotkę na takim "oryginalnym niemiecki" sprzęcie:
A tu pani przewodnik (ta niska pani w bieli) opowiada starodawne dzieje (bardzo ciekawie):
wszyscy stoją zasłuchani. Kubus nie chce stracić ani słowa i wepchnął się na początek:
Danielson też się zasłuchał:
A tu według legendy stają panowie żonaci i głaz ten przewróci się na tego kto zdradził swoją żonę. Jak widać od prawej do lewej Kubuś pewny i uśmiechnięty, ja już lekko się tylko uśmiecham a Raftersowi wcale nie jest do śmiechu:
Te kije za nami spełniają dwojaką rolę: po pierwsze chronią niewiernych mężów przed upadkiem tego głazu, po drugie jak ktoś podstawi taki kij to jego życzenie spełni się.
Wujek Lucjan z ciocią Kasią zajęci byli w tym czasie czym innym:
Wchodziliśmy również do środka bunkrów:
Po przejściu tego terenu (około 2,5km) wróciliśmy do naszych motongów i ruszyliśmy na poszukiwanie żarełka ponaglani przez "lekko zniecierpliwionego i trochę głodnego" Nocka.
Knajpę znaleźliśmy całkiem zacną i większość rzuciła się standardowo na kartacze:
niektórzy musieli zająć się dzieckiem:
Po jedzeniu ruszyliśmy w kierunku Giżycka aby tam znaleźć jakiś przyjemny nocleg. Jednak w okolicy były same bardzo drogie kempingi. Ruszyliśmy więc dalej i w Rudej skręciliśmy na Rydzewo gdzie dogadaliśmy się z właścicielką pola namiotowego i rozbiliśmy namioty tuż przy jeziorze Niegocin.
My z Jareczkiem skoczyliśmy do lokalnego sklepu po zakupy, a przy okazji przetestowaliśmy możliwości srebrnej krychy:
Mieliśmy już przygotowane drewno na ognisko i nawet rozpalone więc usmażenie kiełbasek nie stanowiło problemu. Przy wesołych rozmowach i dobrym jedzeniu upłynął nam wieczór. W nocy była niezła burza ale nam nic nie przeciekło ani nic się nie stało. Ja jednak tej nocy nie za bardzo mogłem usnąć gdyż miałem okropny ból zęba.
============================================================================================
Sobota 7 sierpnia 2010
Rano dalej mnie bolał ząb to wskoczyłem na moto i pognałem do Giżycka w poszukiwaniu dentysty - udało mi się znaleźć panią dentystkę i jeszcze dobrze trafiłem bo gabinet miała naprawdę porządnie wyposażony. Zrobiła mi komputerowo zdjęcie i zaleczyła po 2 godzinach ząb. Nocek z Raftersem przybyli mi z odsieczą, ale na szczęście nie była potrzebna. Późno się zwinęliśmy (ze względu na moje opóźnienie) i ruszyliśmy dziarsko w kierunku Wawy i Cejotowni. W Serocki trafiliśmy na korek tirów i aby nie wlec się tak strasznie rozbiliśmy nasz szyk i przedzieraliśmy się praktycznie w pojedynkę. Nie był to dobry pomysł. Kubuś który też chciał podgonić zaczął wyprzedzać tira który mu nagle zahamował po czym ruszył raptownie (Litwin ) - Kubuś dał raptownie po hamulcach a ponieważ był tam piach to przy około 70km/h wyleciał z motonga. Na szczęście Kubuś umie upadać i pomimo że był w koszulce z krótkim rękawem poza obtarciami łokci/ramion i podarciem spodni nic sobie na szczęście nie zrobił. Moto też wyszło z tego dość dobrze bo poza pękniętą szybką i wgięciami wydechów i obtartym kufrem nic więcej się nie stało. Sanitariuszka Kasia szybko opatrzyła rannego Kubusia naszą (jedyną!!!) apteczką. Po czym wsiedliśmy na motongi i bogatsi w kolejne doświadczenie ruszyliśmy do Cejotowni.
Tak wyglądał Kubusia moto po ślizgu:
Późnym wieczorem dotarliśmy do Cejotowni, gdzie zmęczeni ale niesamowicie szczęśliwi zasiedliśmy za stołem w celu spożycia ostatniej kolacji tej Wyprawy Mazurskiej 2010:
==============================KONIEC======================